Wciąż nie możemy się otrząsnąć z czaru opozycyjnej historiografii – pisanej przez samych dysydentów. Gdyby oddać bieg czasu językiem muzycznym, w opozycyjnej symfonii rytm wybijają nieliczne znaczące daty: 1956, 1968, 1976 itd. Po żwawym molto vivace solidarnościowego karnawału lat 1980–1981 następuje długi antrakt przed szczęśliwym finałem roku 1989. Potem symfonia się kończy, jest już tylko czas na aplauz. Dla solidarnościowej elity lata 80. były zapewne dłużącym się „wiekiem ciemnym”, a niespodziewane zakończenie przedstawiono jako ukoronowanie wieloletnich wysiłków.

Skupienie na roku 1989 jako końcu długiego procesu zakrzywia postrzeganie czasu w naszym myśleniu o historii najnowszej. To, co przed nim, to historia – odległa, dająca się opowiedzieć jak bohaterski epos. To, co po 1989, to już „teraz”, nawet jeśli dla licznych żyjących dziś dorosłych ludzi początek lat 90. jest równie abstrakcyjną prehistorią jak czas zaborów.

„Przez osiem ostatnich lat Polki i Polacy…” – zdarta płyta Beaty Szydło odnosi się do lat 2007–2015. To przecież moment trwający jeszcze do „wczoraj” – tym bardziej dlatego, że nie mamy jeszcze utartego określenia na pierwszą dekadę XXI wieku, choć za rok skończy się już druga. Ale „Polki i Polacy” żyli, pracowali, rodzili się i umierali także w okresie 1981–1989. To – tak samo przecież długie – osiem lat, w naszej zbiorowej świadomości, kształtowanej przez opozycyjną historiografię, wydłuża się do rozmiarów epoki geologicznej.

Kiedy nareszcie zaczniemy traktować lata 90. jak historię, dojrzejemy do nowego spojrzenia na rok 1989. Nie będzie on już końcem i początkiem, cezurą, przed którą działo się wszystko, a po której nie działo się nic. | Kacper Szulecki

Ponieważ takie ćwiczenia wyobraźni historycznej są pouczające, proponuję jeszcze jedno. Od rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu mija właśnie trzydzieści lat. Gdyby z kolei cofnąć się o trzy dekady od roku 1989, znaleźlibyśmy się w Polsce tuż po gomułkowskiej odwilży – w początkach tak zwanej „małej stabilizacji”. Przed sobą mielibyśmy trzy zupełnie różne od siebie dekady posttotalitarnego PRL-u. Historycy tworzą na temat każdej z nich zgrabne narracje, syntezy i generalizacje. Dlaczego wciąż tak mało jest tego typu refleksji nad jedną dekadą lat 90.?

Kiedy zaczniemy wreszcie traktować lata 90. jak historię, dojrzejemy do nowego spojrzenia na rok 1989. Nie będzie on już końcem i początkiem, cezurą, przed którą działo się wszystko, a po której nie było nic. Procesy społeczne, ekonomiczne, polityczne i kulturowe rozpoczęte w latach 80. trwały dalej w latach 90., ale w oczywisty sposób zwroty w polityce i transformacja ekonomiczna zmieniały ich bieg i zaczynały nowe.

Fot. rawpixel.com

Historiografia bardziej wrażliwa na różne wątki, perspektywy, ideologie, a także na historię społeczną – nie tylko polityczną – stworzy nowe opowieści o Polsce. Nie o komunistycznej i postkomunistycznej, ale o jednej Polsce „późnej nowoczesności” – zaczynającej się zapewne gdzieś w latach 60. i trwającej do dziś. Zamiast opisywać doświadczenie PRL przy użyciu zamykającego wszelkie dyskusje i zacierającego rzeczywistą pamięć społeczną słowa „totalitaryzm”, mogłaby opowiedzieć o mechanizmach funkcjonowania tego reżimu. Tak aby lepiej zrozumieć także dzisiejszy spór polityczny – bez prostackiego pseudoantykomunizmu PiS-u i kombatanckiego kiczu KOD-u.

Okrągły Stół przestałby być cudem, którego nie dało się przewidzieć jeszcze parę lat wcześniej, nie byłby też tak łatwo zamieniany w cyniczny układ elit ponad głowami społeczeństwa. Czytając stenogramy z obrad Stołu i licznych „podstolików”, widzimy zaskakująco techniczne spotkanie administracji i ekspertów strony rządowej z działaczami i ekspertami strony solidarnościowej, połączonymi poczuciem odpowiedzialności za sypiący się kraj. Niejednokrotnie byli oni przerażeni skalą kryzysów – ekonomicznych, społecznych i ekologicznych – z którymi musieli się zmagać, i pogrążali się w kłótniach z politycznymi przeciwnikami, ale też z kolegami z tej samej strony barykady. To bez dwóch zdań epokowe wydarzenie, ale oglądane z bliska jest także bardzo przyziemnym przykładem trudnych negocjacji i administrowania niemal czterdziestomilionowym państwem.

Co ciekawe, dyskutowano wtedy wiele bardzo interesujących i dalekosiężnych wizji rozwoju Polski – potem przez lata je porzucano, zapominano, by część odkopywać po kilkunastu latach z okrzykiem „eureka!”. Na przykład ogłoszone właśnie przez Roberta Biedronia postulaty dekarbonizacji były częścią ambitnego planu podstolika ekologicznego, popartego przez obie strony. 30 lat temu futurystyczne wizje wydawały się być może mniej utopijne, bo poczucie kryzysu zmuszało do bardziej konstruktywnego i radykalnego działania.

[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/02/05/kenney-okragly-stol-30-lat-rocznica/” txt1=”Czytaj również tekst prof. Padraica Kenneya” txt2=”Okrągły Stół ma znaczenie globalne”]

Okrągły Stół i wybory czerwcowe, choć były częścią zmian, nie spowodowały upadku komunizmu z dnia na dzień. Wiele ważnych rzeczy zaczęło się już wcześniej. Po 1985 roku wyraźnie zmniejszyła się skala represji przeciwko opozycji, w czerwcu 1988 rząd ustąpił w ważnej dla młodej opozycji sprawie przysięgi wojskowej (nie było tam już mowy o sojuszu z armią radziecką, wprowadzono służbę zastępczą), uwolniono działalność ekonomiczną, trwały strajki i liczne protesty ekologiczne. Te ostatnie najlepiej pokazują, że ciągłość i zerwanie nowej III RP z PRL nie są łatwe do zlokalizowania w czasie – najostrzejsze akcje policyjne przeciwko ekologom i przeciwnikom energetyki atomowej miały miejsce już za rządów Tadeusza Mazowieckiego, choć cały ruch wywodził się z solidarnościowej i młodszej opozycji.

Okrągły Stół to bez dwóch zdań epokowe wydarzenie, ale oglądane z bliska jest także bardzo zwykłym przykładem trudnych negocjacji i administrowania niemal czterdziestomilionowym państwem. | Kacper Szulecki

Spór o formę i treść polskiej demokracji trwa nieprzerwanie od lat 70. do dziś. Okrągły Stół nie był ani momentem założycielskim, ani grzechem pierworodnym transformacji. Ludzie, którzy przy nim siedzieli, nie przyszli znikąd i w zdecydowanej większości nie odeszli w cień. To, czego moglibyśmy się z niego dziś nauczyć, to autentyczny dialog rządu z opozycją, może nie równych, ale szanujących się stron, dotyczący kluczowych dla Polski spraw. To pluralizm ścierających się poglądów i poczucie tego, że elity polityczne – te z legitymacją odgórną i te z oddolną – mają w pierwszej kolejności szukać rozwiązań problemów.