Po reportażu „Superwizjera”, pokazującym nielegalny ubój chorych krów, okazuje się, że setki kilogramów skażonego mięsa trafiło na rynek polski i zagraniczny. A minister rolnictwa lamentuje, że miliony złotych wydane na promocję poszły na marne i „zaczynamy od zera”. Ale przecież nie to jest w tym materiale najbardziej szokujące! Nie chodzi jedynie o to, że grupa nieuczciwych „producentów” mięsa wypuściła na rynek potencjalnie niebezpieczne mięso, a polski rolnik ucierpi wizerunkowo. Materiał TVN-u pokazuje przede wszystkim bolesną prawdę o tym, jak w ogóle traktuje się – nie tylko w Polsce – zwierzęta hodowlane. Nawet strona opozycyjna – prawa zwierząt biorąca na sztandary, gdy to przydatne w walce z PiS-em – w tej sprawie głośno milczy.
Dziki – kozioł ofiarny
W budzającej publiczne emocje sprawie dzików powstał ogromny szum informacyjny, tak iż w pewnym momencie trudno było się w niej zorientować. Jednak, jak przeanalizował autor bloga nienawiść.pl, mieli rację.
Po pierwsze, rząd planował zastrzelić dodatkowe 210 tysięcy dzików w ramach tak zwanego odstrzału sanitarnego ponad wykonany już w 90 procentach na bieżący rok łowiecki 2018/2019 doroczny odstrzał planowy (185 tysięcy dzików). Czyli de facto niemal wytrzebić populację dzika w Polsce. W całej Polsce, nie tylko na terenach objętych ASF. Z danych podawanych przez Polski Związek Łowiecki wynika, że populacja dzików miała wynosić docelowo 0,1 dzika na kilometr kwadratowy, co daje 30 tysięcy dzików w całej Polsce. To 10 procent stanu populacji z 2014 roku.
Po drugie, odstrzał dzika nie jest skuteczną metodą walki z ASF. Bioasekuracja, czyli ścisłe odizolowanie sanitarne świń od innych gatunków, jest. To nie dziki przynoszą ASF do hodowli świń, ale ludzie. Aż 74 procent polskich gospodarstw nie przestrzega podstawowych zasad bioasekuracji.
Zastrzelenie dzika przez myśliwego, to – jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało – małe piwo w porównaniu z tym, jak my, ludzie, traktujemy zwierzęta hodowlane. | Magdalena Grzyb
Słowem, cenę za ludzkie niechlujstwo, lenistwo i żądzę zysku miały zapłacić Bogu ducha winne zwierzęta. Jak trafnie i bardzo gorzko całą sprawę podsumował Szymon Hołownia, jedynym powodem, dla którego trzeba „wyrżnąć set tysięcy zwierząt” jest chęć późniejszego wybicia setek tysięcy (a raczej milionów – przyp. MG) innych zwierząt, które zostaną zabite w rzeźniach.
I tutaj dochodzimy do sedna problemu. Chociaż z całą stanowczością sprzeciwiam się obecnym odstrzałom „sanitarnym” dzików i nie rozumiem przyjemności płynącej z polowań, sądzę jednak, że zastrzelenie dzika przez myśliwego, to – jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało – małe piwo w porównaniu z tym, jak my, ludzie, traktujemy zwierzęta hodowlane.
Jak ze zwierząt robimy mięso
Nawet jeśli ludzie strzelają do dzików, powiedzmy to sobie szczerze, dziki mają dobre życie. Żyją swobodnie, zgodnie z naturą, cały czas na swoim miejscu w ekosystemie. Dopóki myśliwi lub ASF ich nie zabiją, mogą cieszyć się wolnością i naturalnym dobrostanem. Co innego świnie i inne zwierzęta hodowlane. A ich w Polsce rocznie zabija się koło 860 milionów!
Tak zwany przemysłowy chów zwierząt to obecnie główny sposób „produkcji” mięsa, rocznie zabija aż 450 miliardów zwierząt na świecie [1]. Jego stosowanie to wypadkowa podejścia zorientowanego na maksymalną redukcję kosztów produkcji w celu maksymalizacji zysku przy jednoczesnym odrzuceniu kosztów etycznych, ekologicznych, względów szkodliwości dla zdrowia ludzi oraz niewyobrażalnego cierpienia zwierząt.
Jedząc mięso, pamiętajmy, że mamy do czynienia z podobnymi do nas pod wieloma względami czującymi stworzeniami. Świnia pod względem inteligencji i emocji nie różni się wiele od psa, mimo to rocznie fundujemy setkom milionów tych stworzeń absolutne piekło. Bo każda, nawet ta działająca zgodnie z przepisami prawa, farma przemysłowa, to dla zwierząt hodowlanych gehenna.
Jednak ogrom cierpienia zwierząt, jakie przemysł hodowlany generuje, to nie wszystko. Przemysłowy chów zwierząt emituje 18 procent gazów cieplarnianych, czyli o 40 procent więcej niż cały transport razem wzięty. Hodowle zajmują aż jedną trzecią lądów naszej planety. Tak więc używanie samochodu jest mniej szkodliwe dla środowiska niż jedzenie mięsa! Jednak zatroskani o zmianę klimatyczną i nasze płuca politycy jakoś o tym nie mówią.
Nasza wrażliwość kończy się niestety na czubku własnego nosa. A na systemowe cierpienie zwierząt, które urządzamy im w przemysłowym chowie, wolimy zamykać oczy. | Magdalena Grzyb
Nasze oburzenie
Całe przesłanie reportażu „Superwizjera” było jednak inne. Przedstawiona sprawa zabijania „leżaków”, czyli chorych krów i puszczania do obrotu ich mięsa, została już osądzona. Właściciele ubojni zostali skazani na karę bezwzględną 3 lat pozbawienia wolności. Za oszustwa i fałszerstwa. Za torturowanie i okrucieństwo wobec zwierząt hodowlanych i tak z punktu widzenia hodowców i konsumentów bezużytecznych, pewnie żaden sąd w Polsce 3 lat kary bezwzględnej by im nie dał.
Media komentowały sprawę jako zagrożenie dla naszego zdrowia. Jedzenie mięsa z chorych krów jest niebezpieczne. Czy to znaczy, że gdyby te krowy były zdrowe, ale traktowane tak, jak to pokazano w reportażu, to wszystko byłoby w porządku?
Przedstawiciele branży mięsnej też zabrali głos, wyrazili swoje oburzenie i się odcięli. W końcu ta sprawa szkodzi ich interesom, zwłaszcza że piszą o niej zagraniczne media, a Polska jest dużym eksporterem mięsa.
Nasza wrażliwość kończy się niestety na czubku własnego nosa. A na systemowe cierpienie zwierząt, które urządzamy im w przemysłowym chowie, wolimy zamykać oczy. Możemy udawać, że problemu nie ma, i dalej w spokoju pałaszować 70 kilogramów mięsa rocznie (bo tyle zjada statystyczny Polak). Łatwo nam bronić dzików, bo to nas w zasadzie nie dotyczy. Jednak na nieporównanie większe cierpienie świń czy drobiu na przemysłowych farmach dalej wolimy być ślepi.
Nagłe przejście całej ludzkości na wegetarianizm jest oczywiście nierealne. Ale przecież możemy konsumpcję mięsa ograniczyć. I możemy konsumować je świadomie, czyli sprawdzać, czy pochodzi z chowu przemysłowego, czy hodowli, w której o dobrostan zwierząt się dba.
Bo problemem nie jest ten czy inny nieuczciwy hodowca czy inspektor weterynaryjny, którego uda się dopaść dziennikarzom. Problemem jest przemysłowy chów zwierząt jako taki!
Przypis:
[1] Jonathan Safran Foer, „Zjadanie zwierząt”, przeł. Dominika Dymińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013.