„Nie wiem, to zawsze było na końcu książki”
Ocena Okrągłego Stołu wśród moich rówieśników jest zazwyczaj wypadkową poglądów politycznych wyniesionych z domu, zainteresowania historią lub konsekwencją ponadprogramowego zapału szkolnych nauczycieli. Temat przemian ustrojowych, szerzej: całej III RP i większości historii PRL, to w szkolnych podręcznikach końcówka książki, w okolicach późnej wiosny zbywana zazwyczaj stwierdzeniem, że „teraz już czas na powtórki, a tego i tak nie będzie na egzaminie”.
Konsekwencją wątpliwej jakości podstawy programowej realizowanej w szkołach jest to, że obecni dwudziestolatkowie wkroczyli w dorosłe życie bez elementarnych podstaw wiedzy o państwie, którego mają być przyszłością. Znają za to doskonale podział na Egipt Górny i Dolny oraz funkcję kanałów irygacyjnych tamże. Równie dobrze orientują się w historii nieudanych polskich powstań narodowych – to akurat wałkowane było trzykrotnie w podstawówce, gimnazjum i liceum. Zaniedbanie przez elity III RP warstwy edukacyjnej w nauczaniu o sobie samej, tych nielicznych młodych, którzy chcą zdobyć wiedzę na temat historii najnowszej, skazuje na naukę we własnym zakresie. Części uda się dotrzeć do rzetelnych opracowań na ten temat, ale większość będzie szukać informacji w sieci – gdzie prym popularności wiodą materiały spod znaku pseudodokumentów z żółtymi napisami. O konsekwencjach porzucenia edukacji o III RP świadczy popularność filmów w rodzaju „Nocna zmiana” czy „Oszustwo Magdalenki i okrągłego stołu” – oba z blisko milionem wyświetleń. Młodzi ludzie nie wiedzą, skąd się wzięła ich III RP, bo nikt im tego nie wytłumaczył.
Wydaje się, że dla roczników z lat 90. przywoływany na całym świecie polski przykład bezkrwawej zmiany systemowej jest już symbolem straconym. | Jakub Bodziony
Opowieść Michnika jest równie niewiarygodna co Kaczyńskiego
Istnieją dwie główne narracje o Okrągłym Stole: to albo zdrada i spisek elit, będący początkiem marionetkowego państwa, albo chwalebny, bezkrwawy kompromis, stanowiący o wyjątkowej dojrzałości politycznej narodu. Żadna z tych opowieści nie trafia do przekonań większości osób urodzonych w III RP. Pierwsza wersja historii wywołuje raczej wzruszenie ramion, bo wzajemne wyzwiska o niemieckich, rosyjskich czy komunistycznych agentach to norma w dzisiejszej debacie publicznej. Takie odniesienie nie rozwiązuje spiskowej teorii dziejów, jaką miał być „układ w Magdalence” czy późniejsze „obalenie” rządu Jana Olszewskiego. Może to co najwyżej pomóc zrozumieć genezę współczesnych oskarżeń o pracę na rzecz zagranicznej agentury. Druga opowieść to baśń o wielkim sukcesie Okrągłego Stołu, który zapoczątkował chwalebny proces transformacji – z komunistycznego karła PRL do wschodnioeuropejskiego tygrysa III RP. To ładna historia, ale empirycznie nie do zweryfikowania. Bo jeżeli jest tak cudownie, to skąd wszystkie głosy o błędach transformacji? Skąd zwycięstwo postkomunistów zaledwie kilka lat po 1989 roku? I dlaczego nam, dwudziestolatkom, w tym kraju mlekiem i miodem płynącym, trzy dekady po obaleniu komunizmu, tak trudno znaleźć stabilną pracę, mieszkanie czy myśleć realnie o założeniu i utrzymaniu rodziny? Do tego widmo braku emerytury, szybujące ceny mieszkań i mamy stos problemów, bez mała bardziej angażujących niż kłótnie starszych panów o to, co stało się 30 lat temu.
Samo dogadanie się opozycji z władzą w formie pokojowej rewolucji, chociaż na historycznym tle powstańczych klęsk wzbudza mój gorący entuzjazm, to jednocześnie wywołuje poznawczy dysonans. Po przejściu radykalnie antykomunistycznej edukacji szkolnej, która niemal cały PRL traktowała jak totalitaryzm, trudno zrozumieć jak Adam Michnik przy wódce mógł dogadywać się z szefem bezpieki Czesławem Kiszczakiem. Wznosić toasty ze zbrodniarzem? To nie uchodzi.
Dodatkowo obie strony sporu są przekonane o swojej nadrzędnej, moralnie słusznej racji historycznej, co odrzuca pozostałych od poznania istoty sprawy. Wydaje się, że dla roczników z lat 90. przywoływany na całym świecie polski przykład bezkrwawej zmiany systemowej jest już symbolem straconym. Na rzetelną edukację wtórną, która wymaga własnej inicjatywy i poświęcenia czasu, zdecyduje się niewielka część osób – za co trudno je winić.
Halo, tu Ziemia!
Coraz mniejsze znaczenie wydarzenia, które było początkiem obecnej polskiej sceny politycznej, potwierdzają ostatnie badania CBOS-u. Chociaż Polacy są dumni z obalenia komunizmu, to jedynie 22 procent badanych uważa obrady Okrągłego Stołu za moment wyznaczający koniec tego systemu w Polsce, kiedy jeszcze 10 lat temu ten odsetek wynosił 40 procent. Brak realnej narracji i odpowiedniego nauczania o tym okresie tworzy lukę, którą zapełniają retrospektywne analizy, umniejszające znaczenie obrad. Po 30 latach widać bowiem, że strona opozycyjna mogła negocjować w sposób bardziej zdecydowany, wobec rozsypującego się aparatu PZPR, a przedstawiany jako sukces „Solidarności” postulat wyborów kontraktowych, de facto ocalił reprezentację komunistów w parlamencie.
Domaganie się od młodszych, żeby politycy zajmowali się ich realnymi problemami, a nie opowiadali rzeczywistość AD 2019 w formie opozycyjnych metafor i powtarzanej do znudzenia mantry, że „trzeba odsunąć PiS od władzy” jest dowodem rozsądku, a nie politycznej niedojrzałości. | Jakub Bodziony
Moje pokolenie docenia dziedzictwo „Solidarności”, ale to właśnie generacja byłych opozycjonistów nie nauczyła młodych szacunku do państwa i jego instytucji. To dlatego na manifestacjach opozycji przeciwko reformom PiS-u przeważały osoby w wieku 50+. Język, którym mówi postsolidarnościowe pokolenie, jest dla nas abstrakcyjny, a miejscami wzbudza żenadę. Jednocześnie uzurpuje sobie prawo do naczelnego miejsca na scenie politycznej, młodsze roczniki traktując z lekceważeniem. Ten nurt reprezentują nie tylko politycy PiS-u i PO, ale również czołowi dziennikarze. Za przykład mogą służyć publicyści „Polityki” Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, którzy w aktualnym numerze tygodnika biją na alarm: „W roku trzydziestolecia nowej Polski coraz częściej słychać głosy, że generacji, która kładła jej fundamenty, nie wyszło. Że trzeba zacząć od nowa najlepiej już bez dawnych «budowniczych». Co znamienne, w tekście za stanowisko młodych służą przywołane wypowiedzi: Szczepana Twardocha (40 lat), Pawła „Pablopavo” Sołtysa (41 lat), Adama „Łony” Zielińskiego (36 lat) i naczelnego „Kultury Liberalnej” Jarosława Kuisza (43 lata). Domaganie się od młodszych, żeby politycy zajmowali się ich realnymi problemami, a nie opowiadali rzeczywistość AD 2019 w formie opozycyjnych metafor i powtarzanej do znudzenia mantry, że „trzeba odsunąć PiS od władzy” jest dowodem rozsądku, a nie politycznej niedojrzałości.
Władyka i Janicki, swoją oderwaną od rzeczywistości narracją, przyczyniają się do tego, że o swoim pokoleniu lat 80. dziennikarka Karolina Lewicka mówi: „Poprzednie generacje tak silnie zawłaszczyły scenę polityczną, że przez długi czas nie było oddechu i przestrzeni dla pokolenia lat 80.”. Młodsze roczniki czują to samo, tylko domagają się swoich praw głośniej i nie chcą grzecznie czekać w kolejce.