Tych wątpliwości nie rozwiewa niestety lektura podstawowego dokumentu programowego tej partii z 2014 roku – sporo tam wprawdzie o ambitnych planach legislacyjnych, ale niestety ani słowa o relacji pomiędzy „prawem” jako podstawowym porządkiem normatywnym państwa i „sprawiedliwością” jako sformułowaną na poziomie dużej ogólności zasadą organizacji wspólnoty społecznej.

Za wstępny komentarz do tego skomplikowanego problemu i w gruncie rzeczy pozornego dylematu niech posłuży znana wypowiedź Bärbel Bohley, niemieckiej malarki i opozycjonistki z czasów NRD. Po zjednoczeniu Niemiec przyjęty model rozliczenia przeszłości skwitowała następującymi słowami: „Oczekiwaliśmy sprawiedliwości, a dostaliśmy państwo prawa”.

Konteksty kulturowe

Zwrot „prawo i sprawiedliwość” w historii ludzkiej myśli pojawiał się niekiedy w bardzo wzniosłych kontekstach, lecz nas interesuje tutaj szczególnie wymiar przestrzeni publicznej, gdy formuła „prawo i sprawiedliwość” staje się zbiorczym hasłem dla pewnego projektu politycznego, ponieważ może to wpływać na proponowaną nam filozofię państwa i prawa. Wspomniane wzniosłe konteksty to dla przykładu z jednej strony kontekst biblijny, z drugiej zaś kontekst poetycki.

W tekstach biblijnych zwrot pojawia się w kilku miejscach, a najbardziej znany to ten z Psalmu 33:

Bo słowo Pana jest prawe, a każde Jego dzieło niezawodne.
On miłuje prawo i sprawiedliwość: ziemia jest pełna łaskawości Pańskiej.

Można te słowa na różne sposoby interpretować, a zwłaszcza różnie pojmować znaczenie słowa „prawo” w tym kontekście, ale wydaje się, iż jest ono raczej synonimem „prawości” jako cnoty niż „prawa” jako systemu normatywnego.

Z poezji najbardziej pamiętamy pewnie piękne słowa Juliana Tuwima z „Kwiatów polskich”:

Lecz nade wszystko – słowom naszym,
Zmienionym chytrze przez krętaczy,
Jedyność przywróć i prawdziwość:
Niech prawo zawsze prawo znaczy,
A sprawiedliwość – sprawiedliwość.

Tutaj z kolei nie mamy do czynienia ani z przeciwstawieniem „prawa” i „sprawiedliwości”, ani tym bardziej z określeniem ich wzajemnej relacji, lecz raczej z apelem o przywrócenie tym słowom ich właściwego znaczenia, które widocznie utraciły wskutek pokrętnego używania/nadużywania w praktyce.

Tak czy inaczej, oba te konteksty zdają się mieć raczej niewiele wspólnego ze wspomnianą wyżej nazwą partii politycznej. Twórcy pomysłu uczynienia z frazy „prawo i sprawiedliwość” nazwy partii politycznej mogliby go oczywiście bronić w ten sposób, że chodziło im o komplementarne urzeczywistnianie zarówno idei prawa, jak i idei sprawiedliwości, ale z filozoficzno-prawnego punktu widzenia nie zmienia to i nie niweluje terminologicznej konfuzji. Użycie formy koniunkcji („i”) może bowiem przy pewnej interpretacji powodować logiczny wniosek, że prawo jakoby nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwością, natomiast sprawiedliwość, przy wszystkich trudnościach z jednoznacznym zdefiniowaniem tego pojęcia, jest jakąś ideą realizowaną przy użyciu innych metod niż prawo, chociaż w warunkach państwa prawa nie bardzo wiadomo jakich.

Sprawiedliwość ważniejsza od prawa?

Można by oczywiście na to odpowiedzieć, że prawo to tylko sprawiedliwość formalna, a im chodziło o sprawiedliwość materialną, ale ze wspomnianej wyżej nazwy partii politycznej nic takiego wprost nie wynika, a poza tym takie wytłumaczenie miało już w historii miejsce wielokrotnie i najczęściej kończyło się tragicznie. Pod pojęciem sprawiedliwości materialnej kryło się bowiem na przykład „zdrowe poczucie narodu” lub „sprawiedliwość ludowa”.

Ktoś mógłby też bronić nazwy partii, argumentując, że przedstawiona wyżej interpretacja jest tylko jedną z możliwych i że forma koniunkcji nie musi implikować rozerwania związku pomiędzy „prawem” i „sprawiedliwością”. Rzeczywiście, taki zarzut byłby z pewnością uprawniony, gdyby nie jedno „ale”. Nasze obawy i wątpliwości co do rzeczywistego znaczenia formuły „prawo i sprawiedliwość” w nazwie partii politycznej powinny się bowiem jeszcze bardziej pogłębić po słynnym wywiadzie premiera Mateusza Morawieckiego dla Deutsche Welle. Brytyjski dziennikarz Tim Sebastian otwierał szeroko oczy ze zdumienia, kiedy usłyszał, że prawo nie jest najważniejsze, ważniejsza jest sprawiedliwość. Tutaj mamy do czynienia nie tylko z potencjalnym logicznie odróżnieniem prawa od sprawiedliwości lub ich przeciwstawieniem sobie, lecz wręcz ze stopniowaniem ich wagi i znaczenia.

Logiczny wniosek z tej wypowiedzi może być bowiem taki, że jej autor gotów jest w określonych okolicznościach poświęcić prawo na rzecz sprawiedliwości, co jednak w ustach szefa rządu z uwagi na treść przepisu artykułu 7 Konstytucji („Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”) brzmi dosyć osobliwie. Wprawdzie szef jego partii stwierdził ostatnio w kontekście raczej pejoratywnym, że „państwo prawa to bajka” [czytaj: bujda, blaga, fantazmat], ale szefowi rządu z uwagi na treść artykułu 2 Konstytucji („Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”) nie bardzo wypada nawet tego słuchać. Nawet jeśli istotnie chodzi tutaj o odróżnienie sprawiedliwości formalnej i materialnej, to w myśl tego przepisu także ta ostatnia ma być urzeczywistniana w ramach państwa prawa, ergo – ściśle określonymi środkami prawnymi, a nie bliżej nie określonymi metodami pozaprawnymi.

Przyznanie prymatu sprawiedliwości nad prawem może powodować, że znika prawo, a jak znika prawo – najczęściej znika też i sprawiedliwość. | Jerzy Zajadło

Obrońcy premiera mogliby twierdzić, że chodziło mu o słynną formułę Gustava Radbrucha, a zwłaszcza o tak zwaną tezę o rażącej sprzeczności („Konflikt między sprawiedliwością a bezpieczeństwem prawnym dałby się rozstrzygnąć w ten sposób, że prawo pozytywne, gwarantowane przez ustanowienie i władzę zachowałoby prymat nawet mimo niecelowości i niesprawiedliwej treści, chyba że ustawa w stopniu tak nieznośnym przeczy sprawiedliwości, że ta ostatnia musi ostatecznie przeważyć nad prawem niesprawiedliwym”). Trudno wprawdzie oczekiwać od premiera biegłości w niuansach filozoficzno-prawnych, ale skoro publicznie tak kategorycznie formułuje swoje tezy, to trzeba mu coś wyjaśnić.

Otóż Radbruch nigdy nie użyłby formuły „prawo i sprawiedliwość”, ponieważ sprawiedliwość była dla niego immanentną częścią idei prawa, obok pewności i celowości. Tym samym dla niego prawo było podstawową i właściwie jedyną formą urzeczywistniania sprawiedliwości, ponieważ chodziło mu zwłaszcza o sprawiedliwość w znaczeniu równości wobec prawa, chociaż nie tylko. We wspomnianym wywiadzie premier Morawiecki czasami utożsamiał sprawiedliwość z interesem narodu, ale w związku warto przypomnieć też inną znaną wypowiedź Radbrucha: „I tak oto utożsamianie prawa z rzekomą lub domniemaną korzyścią narodu zmieniło państwo prawa w państwo bezprawia. Nie, nie może tak być: wszystko, co służy narodowi, jest prawem; raczej odwrotnie: tylko to, co jest prawem, służy narodowi”.

Oczywiście, w ramach tak pojętej idei prawa może dochodzić, twierdził Radbruch, do antynomii, a najbardziej dramatyczna z nich to konflikt pewności prawa ze sprawiedliwością. Odbywa się on jednak wewnątrz prawa, a nie obok niego, czy poza nim. Dlatego też formuła „prawo i sprawiedliwość” może się okazać wewnętrznie sprzeczna w razie konfliktu tych wartości. Przyznanie prymatu sprawiedliwości nad prawem może powodować, że znika prawo, a jak znika prawo – najczęściej znika też i sprawiedliwość. Ale i odwrotnie – odwrócenie tej preferencji powoduje, że prędzej czy później wylądujemy w formalizmie abstrahującym nie tylko od sprawiedliwości prawa, lecz także od sprawiedliwości wydanych na jego podstawie konkretnych decyzji. Tak więc ostatecznie formuła „prawo i sprawiedliwość”, mimo być może szlachetnych intencji jej twórców, okazuje się ułudą, w której możemy zgubić zarówno istotę idei prawa, jak i istotę będącej jego częścią idei sprawiedliwości. Doświadczenia ostatnich kilku lat dobitnie tego dowodzą. Zamiast „prawa i sprawiedliwości” mamy chaos w systemie prawnym i sprawiedliwość sprowadzoną do propagandowych populistycznych sloganów.

Państwo prawa, czyli co?

To, o czym wyżej napisałem, jest filozoficzno-prawnym elementarzem. Tak jednak bywa z elementarnymi problemami, że są z jednej strony najbardziej fundamentalne, z drugiej zaś bywają najbardziej skomplikowane. Tak jest i w tym przypadku – z problemem sprawiedliwości filozofia prawa zmaga się już od ponad dwóch tysięcy lat i trudno przypuszczać, by formuła „prawo i sprawiedliwość” miała być ostatecznym kamienieniem filozoficznym. Wprawdzie we współczesnej literaturze przedmiotu wskazuje się na dwa możliwe modele budowy relacji pomiędzy prawem i sprawiedliwością (inkluzywny – sprawiedliwość jako kryterium wewnętrznej oceny prawa oraz ekskluzywny – sprawiedliwość jako kryterium jego oceny zewnętrznej), ale nie przypuszczam, by twórcy nazwy rządzącej w Polsce partii byli świadomi tych metodologicznych niuansów i by kierowali się czymkolwiek poza chęcią wywołania populistycznego efektu propagandowego.

Formuła „prawo i sprawiedliwość”, mimo być może szlachetnych intencji jej twórców, okazuje się ułudą, w której możemy zgubić zarówno istotę idei prawa, jak i istotę będącej jego częścią idei sprawiedliwości. Doświadczenia ostatnich kilku lat dobitnie tego dowodzą. | Jerzy Zajadło

Nasze wątpliwości pogłębiają się, ponieważ niektórzy filozofowie polityki sprzyjający partii posługującej się omawianym tutaj zwrotem proponują reinterpretację różnych pojęć. Swego czasu jeden z nich napisał na łamach codziennej prasy tak: „To co konstytucjonaliści uważają zazwyczaj za niewzruszone dogmaty, np. zasady demokratycznego państwa prawa, niezależności sędziowskiej czy zwłaszcza trójpodziału władzy, wcale nie jest takie oczywiste. Sens tych pojęć wymaga wyjaśnienia, a nie przyjmowania ich na wiarę”. Dla konstytucjonalistów te słowa muszą być szokujące. Tym bardziej szokujące, że praktyka poszła jeszcze dalej i wykroczyła poza poziom proponowanej reinterpretacji paradygmatów: nie chodzi wyłącznie o „wyjaśnienie” tych pojęć, może chodzić o ich całkowite zaprzeczenie. Może się więc paradoksalnie okazać, że cytowany wyżej wiersz „Modlitwa” Juliana Tuwima ma tutaj jednak zastosowanie, tyle że à rebours: w zwrocie „prawo i sprawiedliwość” jako nazwie partii politycznej relacja pomiędzy „prawem” i „sprawiedliwością” nie znaczy tego, co z punktu widzenia filozofii prawa znaczyć powinna.

W dyskusji na temat procedury ustalania ryzyka naruszenia zasad praworządności w trybie art. 7 ust. 1 w zw. z art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej czasami pada zarzut, że trudno ustalić w sposób jednoznaczny treść pojęcia „rządy prawa” [rule of law]. W związku z tym, zdaniem niektórych, całe to postępowanie obciążone jest pewną wadą arbitralnej oceny, ponieważ rzekomo nie istnieje precyzyjnie określony wzorzec kontroli. W praktyce przybiera to postać wspomnianej wyżej reinterpretacji pojęć, co widać w negocjacjach polskiego rządu z Unią Europejską: najczęściej pada argument „my to inaczej rozumiemy”.

Prima facie można by uznać, że ten zarzut rzeczywiście nie jest pozbawiony pewnej racjonalności z uwagi na brak jednoznacznej definicji pojęcia „rządy prawa” (i takich pojęć analogicznych pojęć, jak „państwo prawa”, „państwo prawne”, „praworządność” etc.) oraz z uwagi na fakt, że ta kategoria zawsze jest zatopiona w specyficznych realiach porządku polityczno-prawnego określonego państwa. Przy głębszej analizie nietrudno jednak udowodnić, że te argumenty są chybione, nawet jeśli nie będziemy im przypisywać jakiejś szczególnie złej woli czy politycznie zdeterminowanej instrumentalizacji. To, że nie da się zbudować jednoznacznej definicji określonego fenomenu i że zawsze należy uwzględniać kontekst jego funkcjonowania, nie oznacza bowiem jeszcze całkowitego braku możliwości zrekonstruowania jego nienaruszalnego twardego jądra nie podlegającego żadnej kontekstowej relatywizacji i braku konieczności zbudowania wokół tego jądra powszechnie zaakceptowanego konsensusu. Podobnie jest także z innymi wartościami/zasadami wyrażonymi w artykule 2 Traktatu o Unii Europejskiej – demokracją, godnością, równością, wolnością czy, last but not least, prawami człowieka.

To, że nie da się zbudować jednoznacznej definicji określonego fenomenu i że zawsze należy uwzględniać kontekst jego funkcjonowania, nie oznacza bowiem jeszcze całkowitego braku możliwości zrekonstruowania jego nienaruszalnego twardego jądra niepodlegającego żadnej kontekstowej relatywizacji. | Jerzy Zajadło

Dzisiaj już wiemy (czytaj za Tuwimem – przywróciliśmy, przynajmniej w filozofii prawa, słowom „jedyność i prawdziwość”), że we współczesnej jurysprudencji ostatecznie nie chodzi o przeciwstawienie „prawa i sprawiedliwości”, ponieważ to filozoficzno-prawny absurd. Nie ma więc tutaj pola na wspomnianą wyżej retorykę pod hasłem „my to inaczej rozumiemy”, ponieważ w praktyce czasami oznacza ona najczęściej tylko tuwimowską „chytrą zmianę znaczenia słów przez krętaczy”. Formuła „prawo i sprawiedliwość” przeniesiona z poziomu filozofii prawa na poziom realizacji konkretnego projektu politycznego przestaje być przedmiotem sporu czysto teoretycznego i wprawdzie nie powinna, ale jednak otwiera pole do nadużyć oraz odwracania znaczeń o daleko idących konsekwencjach, zwłaszcza jeśli trafi w ręce „krętaczy”.

Dzielenie włosa na czworo?

Ostatecznie powinno więc chodzić nie o przeciwstawianie prawa sprawiedliwości i odwrotnie, lecz o komplementarne urzeczywistnienie idei „sprawiedliwego prawa” na poziomie jego tworzenia (treść, forma i deliberacja) oraz idei „sprawiedliwości prawa” na poziomie jego stosowania (wykładnia, argumentacja i procedura). Tego związku pomiędzy prawem i sprawiedliwością nie chcemy też rozrywać na poziomie jurysprudencji – nauka prawa w swojej istocie powinna być w gruncie rzeczy nauką o sprawiedliwości (badania naukowe i dydaktyka). Patrząc na ten problem z pozycji daleko idącej syntezy historycznej europejskiej kultury prawnej, można powiedzieć tak – fazy formalistycznego pozytywizmu i antyformalistycznego decyzjonizmu z przełomu XIX i XX wieku mamy już za sobą, teraz jesteśmy w fazie konstytucyjnego państwa prawa, a to robi różnicę i to zasadniczą. Tymczasem fraza „prawo i sprawiedliwość” może sugerować krok wstecz w kierunku jakiejś hybrydy pozytywizmu i decyzjonizmu – owszem, prawo formalnie pojęte (pozytywizm), ale z możliwością jego pozaprawnego korygowania bliżej nie określoną sprawiedliwością (decyzjonizm).

Często pada pytanie, dlaczegóż to demokracja i podział władzy mają być jakoby nierozerwalnie związane z ideą rządów prawa i dlaczego organy Unii Europejskiej tak się przy tym upierają. No właśnie dlatego – pod warunkiem wszakże, że zaakceptujemy ideę twardego semantycznego jądra tych pojęć i zrozumiemy istotę ewolucji europejskiej kultury prawnej.

Ktoś może oczywiście powiedzieć, że cały ten wywód wokół hasłowej nazwy partii politycznej nie ma głębszego sensu i jest typowym przykładem dzielenia włosa na czworo. Dla historyków i filozofów prawa ma jednak ogromne znaczenie, ponieważ powinni mieć świadomość, z jakim bagażem pozytywnych i negatywnych doświadczeń, szlachetnych i przewrotnych intencji, prawnego pryncypializmu i instrumentalizmu, słowem – teoretycznych i praktycznych blasków i cieni może się łączyć się formuła „prawo i sprawiedliwość”. Chociażby po to, by skutecznie protestować przeciwko ogromowi bredni wypowiadanych przez niektórych prawników w odpowiedzi na koniunkturalne zapotrzebowanie władzy.

Z punktu widzenia teorii i filozofii prawa problem polega na tym, że za formułą „prawo i sprawiedliwość” w nazwie partii politycznej nie kryje się żadna głębsza refleksja metodologiczna zwana w niemieckiej nauce prawa Methodenlehre. Zaplecze intelektualne tej partii nie zaproponowało nam w tym zakresie kompletnie nic – nie określiło żadnych filozoficznych założeń, nie zaproponowało żadnej oryginalnej koncepcji prawa i koncepcji sprawiedliwości, nie sformułowało żadnych celów, którym miałyby służyć te założenia i te koncepcje.

W najnowszej historii filozofii prawa hasło „dobrej zmiany” nie jest niczym nowym. Biorąc za przykład tylko niemiecką naukę prawa z ostatnich 150 lat, dostrzeżemy, że tam też raz na jakiś czas odzywały się głosy wzywające bojowo do radykalnej zmiany (Schlachtrufe, jak to określa niemiecki historyk prawa Joachim Rückert) na każdym mniejszym lub większym historycznym zakręcie – od szkoły historycznej, przez jurysprudencję interesów, szkołę wolnego prawa, jurysprudencję wartości, teorię krytyczną, aż po współczesne teorie argumentacyjne (okres nazizmu z oczywistych względów pomińmy z uwagi nieadekwatność jakichkolwiek porównań).

Można je krytykować, ale trudno im odmawiać głębszej metodologicznej podbudowy, także w zakresie określania możliwych relacji pomiędzy ideami prawa i sprawiedliwości. Za naszą rodzimą formułą „prawo i sprawiedliwość” nie kryje się pod tym względem nic, kompletna teoretyczno- i filozoficzno-prawna pustka wypełniona tylko ambiwalencją niebezpiecznego oksymoronu.