Każdy, kto widział „Czas apokalipsy” [1979], zgodzi się chyba, że sekwencja nalotu amerykańskich helikopterów na wietnamską wioskę przy akompaniamencie muzyki Wagnera, należy do tych momentów w filmie, które najmocniej zapadają w pamięć. Francis Ford Coppola utrwalił w kulturze wizualnej obraz helikoptera jako symbolu technologii wojennej wykorzystanej w Wietnamie. Na płaszczyźnie literatury z kolei najlepiej oddał to Michael Herr w „Depeszach” [1977]; jako reporter w Wietnamie tak często latał śmigłowcami, że przestał je rozróżniać i zlały mu się w jeden „metahelikopter”, potężne symulakrum maszyny wojskowej.

Niejako na przeciwnym biegunie do halucynacyjnej, nasyconej baudrillardowskimi sensami narracji Herra – biorąc pod uwagę środki literackie – sytuuje się napisana w suchej sprawozdawczej konwencji książka wspomnieniowa Roberta Masona „Powiedz, że się boisz” [1983], najbardziej znana relacja pilota służącego w Wietnamie. Jako literatura utwór Masona dość wyraźnie ustępuje dziełom najsłynniejszych autorów piszących o wojnie w Wietnamie: Tima O’Briena, Philipa Caputo, Larry’ego Heinemanna czy wspomnianego już Herra. Niemniej jednak rozwiązania kompozycyjne i narracyjne, mogące świadczyć o słabościach warsztatu pisarskiego Masona, istotnie wpływają na wymowę książki, bo kształtują portret żołnierza, który pomimo psychicznie i fizycznie obciążających doświadczeń, zachował jakiś rodzaj naiwności.

Urodzony w 1942 roku, Mason wieku dwudziestu dwóch lat, zrezygnowawszy wcześniej ze studiów, rozpoczął szkolenie na pilota w bazie wojskowej w Teksasie, a po jego ukończeniu, w ramach zobowiązań kontraktowych wobec armii, pojechał na misję bojową do Wietnamu. Przebywał tam od sierpnia 1965 do lipca 1966 roku, odbył około tysiąca lotów helikopterem transportowym, uczestniczył w kilku kluczowych operacjach tej fazy wojny. Po powrocie do Ameryki pracował jako instruktor pilotów wojskowych, ale po spowodowaniu zagrożenia podczas lotu szkoleniowego musiał zrezygnować z pracy w powietrzu, niedługo potem odszedł z armii. Wykonywał różne zawody ze zmiennym szczęściem i ostatecznie sytuacja bytowa zmusiła go do zejścia na ścieżkę przestępstwa. W 1981 roku został tymczasowo aresztowany za przemyt marihuany z Kolumbii. Mniej więcej w tym czasie, kiedy ukazała się książka, poszedł odsiadywać wyrok w więzieniu o złagodzonym rygorze. Po „Powiedz, że się boisz” napisał jeszcze trzy książki: dwie powieści z gatunku science fiction oraz rzecz wspomnieniową, opisująca jego życie po Wietnamie.

W pierwszych zdaniach „Powiedz, że się boisz” Mason pisze, że praca pilota helikoptera była jego marzeniem od wieku chłopięcego. Aby to dziecięce marzenie spełnić, jako dojrzały mężczyzna podjął pragmatyczne kroki, to znaczy wstąpił do wojska, które dawało najlepszą możliwość odbycia szkolenia i uzyskania kwalifikacji zawodowych. Jak przyznaje, liczył się z ewentualnością, że zostanie wysłany do Wietnamu, ale nie rozważał jej na poważnie. Uzmysłowił sobie, jak bardzo bezpośrednio polityka dotyczy również jego, gdy dostał polecenie wyjazdu do regionu eskalującego konfliktu. Mason nawet słowem nie wspomina o swoich młodzieńczych poglądach; można mieć wątpliwości, czy w wieku dwudziestu dwóch–dwudziestu trzech lat w ogóle jakieś posiadał. Zatem już od pierwszych stron książki Mason odchodzi od ugruntowanego nie tylko w Stanach schematu literatury wojennej, w której młody bohater, motywowany patriotycznym obowiązkiem albo pragnieniem wielkiej przygody, traci złudzenia, obserwując działanie machiny wojennej i brutalne realia walki. W opisie przebiegu szkolenia autor zwraca mniej uwagi na panujący w jednostce rygor – acz znajdziemy tutaj nieodzowną postać sierżanta, rozstawiającego rekrutów po kątach – a więcej na kształtujące się relacje profesjonalne między pilotami o różnym statusie w hierarchii wojskowej. Wspólna praca i wzajemna odpowiedzialność niwelują napięcia, które mogłyby się pojawić między tymi, co na górze, a tymi, co na dole. Nikt tu nie demonstruje niczego innego poza swoimi umiejętnościami.

Pierwsze partie „Powiedz, że się boisz” sygnalizują gatunkową specyfikę, która krystalizuje się w dalszych częściach utworu i którą chyba najlepiej można określić terminem „narracja profesjonalna”. Na początku książki umieszczone zostały trzy rysunki: obok mapy rejonu, w którym działały jednostki Masona, schemat budowy helikoptera Huey – takim latał autor – i wyposażenia kabiny pilota. Książka obfituje w opisy techniki latania śmigłowcem w warunkach bojowych; dowiadujemy się na przykład o sposobach lądowania i podnoszenia maszyny w zależności od rodzaju terenu albo obciążenia pokładu. Podobne opisy jawią się tym bardziej wyraziście, że w przypadku książki Masona – pomimo klarowności przekazu – trudno de facto mówić o tradycyjnym rozwoju fabuły. Tekst składa się z krótkich, najwyżej kilkustronicowych, epizodów, których rytm ma ścisły związek z powtarzalnością zadań w powietrzu i na ziemi. Efekt narracyjny książki Masona może okazać się nieco nużący, zwłaszcza dla czytelnika, który nie ekscytuje się detalami technicznymi. W posłowiu napisanym około dwudziestu lat po pierwszym wydaniu książki Mason wspomina, że już jako starszy pan został zaproszony na spotkanie z uczestnikami szkolenia pilotażu śmigłowca i gdy instruktor zapytał obecnych, kto czytał „Powiedz, że się boisz”, większość podniosła ręce. Chwali się także znajomością z Harrisonem Fordem, który samemu będąc właścicielem i pilotem śmigłowca, bardzo sobie cenił książkę Masona. Odautorskie posłowie poniekąd tłumaczy, dlaczego „Powiedz, że się boisz” zafrapuje w pierwszej kolejności bardzo określoną grupę czytelników.

Symptomatyczny jest u Masona – do czego się przyznaje – zupełny brak świadomości co do istoty konfliktu w Indochinach, gdy wstępował do wojska. A i później, już będąc w strefie walki, tylko z rzadka, w chwilach głębokiego zwątpienia, zadawał sobie pytanie, które Norman Mailer sformułował w tytule swojej książki: dlaczego jesteśmy w Wietnamie? Większa cześć jednostronicowego prologu autora do „Powiedz, że się boisz” to wyliczenie rzeczy, których nie wiedział o najnowszej – z ówczesnego punktu widzenia – historii Wietnamu i które podważały moralną rację planu politycznego, skutkującego militarnym zaangażowaniem Stanów Zjednoczonych w odległym regionie świata. To swoiste wyznanie ignoranta zawiera implikacje co do rzeczywistego charakteru konfliktu w Wietnamie, otóż zostaje on zdefiniowany jako wojna kolonialna, służąca umocnieniu reżimu sprzymierzonego z najsilniejszymi graczami na arenie globalnej polityki – Ameryką i niektórymi jej zachodnimi sojusznikami. Obiektywnie rzecz biorąc, w takiej konstatacji nie ma nic odkrywczego, ale w kategoriach subiektywnych mogło to być rozpoznanie – by tak rzec – otwierające oczy. Rodzaj bezrefleksyjności, który przynajmniej na początku cechuje postawę Masona, można uznać za znamienny dla czasu, kiedy przyszły pisarz odbył służbę w Wietnamie. Trzeba pamiętać, że był to stosunkowo wczesny etap wojny, wiara w rychłe zwycięstwo Amerykanów jeszcze trwała mimo niepokojących doniesień o coraz większej aktywności wojsk Wietnamu Północnego. Oficjalne przekazy z frontu miały wtedy moc przekonywania, a – jak pisze Mason – „[m]ożna we wszystko uwierzyć, trzeba tylko chcieć”.

Mason nie epatuje czytelnika obrazami okropności wojny; oczywiście takie obrazy w „Powiedz, że się boisz” występują, ale niejako giną w ogólnej liczbie relacjonowanych zdarzeń. Książka Masona sugeruje, że żołnierz w sytuacji bojowej musi się jakoś uodpornić na szok, bo funkcjonuje przez dłuższy czas w warunkach ponad siły normalnego człowieka. Zwięzłe, dosadne, pozbawione zbędnego komentarza opisy okrucieństwa wojny, chociaż nieliczne, mają swoją siłę wymowy, by wspomnieć jedno zaledwie zdanie, w którym Mason ewokuje widok „stert pękatych, plastykowych worków” z ciałami amerykańskich żołnierzy „zastygłymi w groteskowych pozycjach”. Prawdziwa groza bije ze słów pilota, który mówi Masonowi, że ich kolega z jednostki został obdarty za skóry przez Wietnamczyków, podjąwszy akcję na ziemi bez właściwego rekonesansu terenu. Są w książce dwa momenty, kiedy Mason czuje, że zaraz coś w nim pęknie: gdy widzi wietnamską dziewczynkę, która chodząc wśród amerykańskich żołnierzy, próbuje sprzedać któremuś martwe dziecko, i gdy uczestniczy w pościgu kilku śmigłowców za dwoma uzbrojonymi Wietnamczykami. W tej drugiej sytuacji poraża go zarówno absurdalny upór Amerykanów, jak i niewyobrażalna determinacja Wietnamczyków.

Jako pilot na wojnie Mason najczęściej widział miejscową ludność z odległej, odczłowieczającej perspektywy, ale już w kontaktach bezpośrednich starał się okazywać Wietnamczykom życzliwość. Wspomina na przykład swoje pierwsze spotkanie z miejscowymi: była to liczna ich grupa, zatrudniona przez wojsko amerykańskie (za zapłatę) do oczyszczenia kawałka ziemi z zarośli. Znalazła się wśród nich dziewczyna z ranną nogą i Mason dopilnował, żeby otrzymała pomoc. Sally – chciała, żeby takim imieniem ją nazywać – odwdzięczyła mu się, ucząc go wietnamskich słów. Mason przywołuje też epizod, gdy na własną rękę odwiedził prawie wyludnioną wioskę. W jednej z chat natknął się na kilka osób i machinalnie zadał im bezsensowne pytanie, czy są z Wietkongu. To krótkie samotne wyjście zapisało się w pamięci pisarza dlatego, że miał okazję zobaczyć, jak żyją zwyczajni Wietnamczycy. Właśnie wizyta w wiosce była jednym z takich przeżyć, które wzbudziły poważne wątpliwości Masona co do celu amerykańskiej interwencji.

Gdy Mason pyta retorycznie: „Może jedynymi ludźmi, którym potrzebna była nasza obecność w Wietnamie, byli sajgońscy politycy, którzy dzięki poparciu Stanów Zjednoczonych mogą się nadal bogacić”, nie jest to wyraz zrozumienia istoty problemu, tylko odzwierciedlenie pewnej naiwności żołnierza. Wszakże ta cecha, często mitologizowana w narracjach kultury amerykańskiej, w „Powiedz, że się boisz” nikogo nie rozgrzesza.

 

Książka:

Robert Mason, „Powiedz, że się boisz”, przeł. Janusz Ruszkowski, wyd. Vesper, Czerwonak 2018.