Poniższy felieton nie zaskarbi mi zapewne sympatii nie tylko wśród ignorujących winy Kościoła radykałów, lecz także wśród dalekich od radykalnej prawicy sympatyków tak zwanego Kościoła otwartego. Sprawa księdza Jankowskiego i wiele innych skandali pedofilskich w Kościele katolickim pokazują bowiem moim zdaniem jednoznacznie, że żaden Kościół otwarty, odmienny od Kościoła zamkniętego czy radykalnego, nie istnieje. Kościół jest jeden, a to, jak demokratyczne państwo ułoży sobie z nim relacje, zależy przede wszystkim od postaw obywateli. Najlepszym miernikiem postaw są z kolei nasze zachowania. Jeśli więc Polaków naprawdę oburzają akty pedofilii popełniane przez kościelnych funkcjonariuszy oraz (zwykle udane) próby ich tuszowania przez przełożonych mogą zrobić tylko jedno – zerwać kontakt z Kościołem.
Na takie rzekomo radykalne postawienie sprawy zwolennicy innego podejścia do reformowania Kościoła mają przygotowany cały zestaw argumentów. Żaden z nich nie jest przekonujący.
To tylko kilka „zgniłych jabłek”
Taki argument pojawia się w rozmaitych organizacjach, którymi wstrząsa potężny skandal. Prędzej czy później daje się słyszeć głosy, by przez pryzmat niewielkiej grupy dewiantów nie osądzać całej instytucji, by nie niszczyć jej wspaniałego dorobku, by nie stosować odpowiedzialności zbiorowej, czyli innymi słowy, by niewinnych ludzi nie utożsamiać z patologicznym marginesem.
Przy okazji można też usłyszeć – prawdziwe skądinąd – twierdzenia, że przecież inne grupy zawodowe także nie są wolne od ludzi skorumpowanych czy, mówiąc prościej, przestępców. Wśród policjantów mogą znaleźć się łapówkarze, wśród sędziów złodzieje, wśród lekarzy gwałciciele itd. Wszystko to prawda, problem w tym, że Kościół jest pod tym względem organizacją wyjątkową. I to nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Po pierwsze, fałszywe są tezy, że pedofilia wśród księży to zjawisko marginalne. Walter Robinson – słynny amerykański dziennikarz, niegdyś stojący na czele ekipy Spotlight w dzienniku „Boston Globe”, która odkryła nie tylko przypadki molestowania, ale i rozbudowany mechanizm ich tuszowania – twierdzi, że czyny pedofilskie może mieć na sumieniu nawet co dziesiąty duchowny.
„Kościół, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, oficjalnie przyznał, że około 4–5 procent księży wykorzystywało seksualnie dzieci. Kiedy jednak organy śledcze przeprowadzają dochodzenie, okazuje się, że te liczby są dwa razy większe. W Bostonie, kiedy w 2003 roku opublikowano pełne wyniki dochodzenia, mieliśmy 250 takich księży, co stanowiło 10 procent wszystkich”, mówił Robinson w rozmowie z „Kulturą Liberalną”. Trudno taki odsetek nazywać marginesem.
Jeśli Polaków naprawdę oburzają akty pedofilii popełniane przez kościelnych funkcjonariuszy oraz (zwykle udane) próby ich tuszowania przez przełożonych, mogą zrobić tylko jedno – zerwać kontakt z Kościołem. | Łukasz Pawłowski
Nie liczby – a przynajmniej nie tylko liczby – są jednak najbardziej szokujące. Otóż, jak twierdzi Robinson, uderzający jest fakt, że przy każdym kolejnym odkrytym skandalu – od USA, przez Chile, po Irlandię – niemal identyczne okazywały się próby tuszowania spraw, ochrony sprawców i uciszania ofiar.
„Pewne jest – co wynika z ograniczonej liczby dokumentów, które ujrzały światło dzienne – że każdy kardynał i arcybiskup postępował według tego samego schematu. […] Przenoszono oskarżonych księży do innych parafii. […] Kiedy ofiary zaczynały mówić, organizowano tajne mediacje, podpisywano ugody i zobowiązania do zachowania milczenia, dzięki czemu sprawy nigdy nie trafiały do sądów […] Jak to możliwe, że arcybiskupi i kardynałowie w innych krajach działali podobnie? Ponieważ w ten sposób Kościół działał od zawsze. Watykan z pewnością odegrał rolę w opracowywaniu tego modus operandi”.
Tak więc nawet jeśli ktoś jest w stanie uznać, że 10 procent pedofilów wśród księży to wciąż niewielki margines w ogólnie rzecz biorąc wspaniałej instytucji, powinien doliczyć także wszystkie osoby zaangażowane w tuszowanie tych przestępstw. A były to osoby zajmujące w tej silnie zhierarchizowanej instytucji najwyższe możliwe stanowiska.
„Nasz” ksiądz to wspaniały człowiek
Na poparcie powyższej tezy niepotrzebne są nam zresztą słowa amerykańskiego dziennikarza, skoro potwierdza je… sam papież. Jak inaczej bowiem rozumieć słynną już „anegdotę”, którą opowiedział dziennikarzom na pokładzie swojego samolotu? Przypomnijmy, Franciszek przyznał, że były papież Benedykt XVI opowiadał mu, jak to jeszcze jako przewodniczący Kongregacji Nauki i Wiary poszedł do Jana Pawła II z dowodami na przestępstwa seksualne i finansowe dokonywane w jakimś kościelnym „zgromadzeniu”. Po powrocie z tego spotkania kardynał miał powiedzieć do swojego asystenta: „Daj to do archiwum, wygrała druga partia ”.
Wygrała, czyli przekonała ówczesnego papieża, by owej sprawy nie ruszać. Naprawdę, nie sposób inaczej rozumieć słów Franciszka, tym bardziej, że w dalszej części swojej wypowiedzi wychwalał działania Benedykta XVI już jako papieża w zakresie walki z pedofilią.
Kiedy więc nasi lokalni obrońcy Kościoła przekonują, że choć wielu księży może być zepsutych, ich proboszcz to „wspaniały człowiek”, warto im przypomnieć powyższe słowa obecnego papieża. Wynika z nich (i nie tylko z nich), że ów wspaniały, lokalny ksiądz reprezentuje instytucję, której najwyższe władze aktywnie i w pełni świadomie podejmowały działania na rzecz ochrony pedofilów.
Dlaczego gotowi jesteśmy zawiesić korzystanie z usług skompromitowanej firmy, a nie skompromitowanego Kościoła? | Łukasz Pawłowski
Oczywiście wielu biskupów, księży czy zakonników może być ludźmi pełnymi poświęcenia i oddania innym. Nie twierdzę więc, żeby księży niezamieszanych w skandale pedofilskie w jakikolwiek sposób atakować, zastraszać czy nawet obwiniać za czyny innych. Nie twierdzę tym bardziej, że należy zerwać z nimi kontakty jako ludźmi. Chodzi jedynie o to, by przestać korzystać z usług instytucji, którą reprezentują.
Przecież gdyby okazało się, że prezes i cały zarząd firmy, z której usług korzystają ludzie na całym świecie, był zaangażowany, czy to w działalność przestępczą, czy jej krycie, z pewnością pojawiłyby się wezwania do bojkotu konsumenckiego. Czy iPhone’y sprzedawałyby się tak samo dobrze, gdyby okazało się, że Steve Jobs aktywnie działał na rzecz przykrycia skandali pedofilskich w swojej firmie? Czy tak samo chętnie pilibyśmy Coca Colę, gdybyśmy wiedzieli, że co dziesiąty pracownik tej firmy molestuje dzieci, a zarząd chroni tych przestępców?
Nie twierdzę, że nawet w obliczu takich skandali cała klientela odwróciłaby się od tych korporacji. Ale wielu klientów, nie mam wątpliwości, przynajmniej czasowo zrezygnowałoby z ich usług. Bojkoty konsumenckie nie są przecież niczym nowym. Kiedy rok temu w jednej z kawiarni Starbucks w USA dwóch czarnych mężczyzn uznano za przestępców tylko dlatego, że nie zamówili kawy odpowiednio szybko i wezwano do nich policję, zarząd firmy zareagował natychmiast, zamykając na jeden dzień wszystkie kawiarnie w USA i organizując dla pracowników szkolenia antydyskryminacyjne. Dlaczego to zrobiono? Bo firma obawiała się strat wizerunkowych, a co za tym idzie utraty klientów. Czy w przypadku Kościoła katolickiego w Polsce nie może być podobnie?
Kościół to nie firma
W tym miejscu pojawia się argument trzeci, przekonujący, że relacji wiernego z Kościołem nie można porównywać do relacji klienta z firmą. Kościół to bowiem instytucja, która nie sprzedaje telefonów czy puszek z napojami, ale pośredniczy w kontakcie z Bogiem.
Jeśli przyjmiemy, że dla osób wierzących faktycznie tak jest, to pojawia się pytanie, czy taka instytucja nie powinna podlegać wyższym nie niższym standardom niż ta sprzedająca telefony i napoje? Dlaczego gotowi jesteśmy zawiesić korzystanie z usług skompromitowanej firmy, a nie skompromitowanego Kościoła?
Czy iPhone’y sprzedawałyby się tak samo dobrze, gdyby okazało się, że Steve Jobs aktywnie działał na rzecz przykrycia skandali pedofilskich w swojej firmie? Czy tak samo chętnie pilibyśmy Coca Colę, gdybyśmy wiedzieli, że co dziesiąty pracownik tej firmy molestuje dzieci, a zarząd chroni tych przestępców? | Łukasz Pawłowski
Z powyższą linią obrony powiązany jest też argument wskazujący na działalność dobroczynną Kościoła katolickiego na całym świecie – pomoc ubogim, opiekę nad chorymi, organizację szkół. Nie mam nawet zamiaru odmawiać Kościołowi rozmaitych zasług. Można się spierać o ich zasięg i efekty, ale fakt, że Kościół takie działania podejmuje jest bezsprzeczny. Ale znów, w żaden sposób nie zaciera to win Kościoła w kwestii tuszowania przypadków pedofilii. Czy firmie, która doprowadza do katastrofy ekologicznej w jednym miejscu na Ziemi, należy darować winę, bo w innym miejscu zakłada szkoły dla ubogich? To niedorzeczne.
Jedyna droga
Można obruszać się na porównania Kościoła do korporacji nastawionej na zysk, można zarzucać mi niezrozumienie głębokiej duchowości osób religijnych, ale jeśli spojrzymy na sprawę na chłodno, zgodzimy się, mam nadzieję, co do jednego. Kościół jest – specyficznym, to prawda – ale jednak usługodawcą, który odpowiada na pewne potrzeby ludzi. Ci ludzie mogą swoje potrzeby zaspokajać gdzie indziej lub dojść do wniosku, że te usługi są im całkowicie zbędne. Dobrze by było, żeby Kościół w Polsce zdał sobie w końcu z tego sprawę. A jedynym na to sposobem jest pokazanie w praktyce, że wierni nie są dani raz na zawsze.
Po co jednak od razu odchodzić? Dlaczego, zapyta ktoś, nie zmieniać Kościoła, tak jak zmieniamy na przykład demokratyczne państwo – wyrażając głośno swoje opinie, organizując się i apelując do osób decyzyjnych? Z prostego powodu – Kościół nie jest organizacją demokratyczną, lecz hierarchiczną, wierny zaś – w odróżnieniu od obywatela nie może ubiegać się o najwyższe kościelne urzędy w wyborach, nie ma też prawa wyboru swoich przedstawicieli. Zagłosować może tylko w jeden sposób – nogami. Oczywiście można też nie robić nic, wciąż uspokajając sumienie którymś z przytoczonych wyżej argumentów.
Skandale pedofilskie w Kościele nie oznaczają, że wierni muszą porzucać wiarę w Boga. Nie muszą nawet otwarcie występować z Kościoła, jeśli nie są na to gotowi. Wystarczy jednak, by przestali korzystać z jego usług.
Jeśli tego nie zrobicie, dajecie przyzwolenie, by zepsuta instytucja nadal robiła rzeczy straszne. I nie widzę na to żadnego usprawiedliwienia.