Współczesna Europa przypomina szpital. Po korytarzach tego szpitala przechadzają się państwa, które niby poowijani w bandaże pacjenci mijają się, mówiąc: „zobacz, jaką mam wielką ranę”. „Ach, jak ja cierpiałem!”. „Moje cierpienie jest większe niż twoje!”. W ten sposób Stary Kontyntent opisywał mi w rozmowie niemiecki filozof Peter Sloterdijk.

Patrząc na polską politykę historyczną po 2015 roku, można powiedzieć, że nasz kraj świetnie się w tym szpitalu odnajduje. Jest to jeden z najważniejszych powodów, dla których Polska i Izrael są obecnie skazane na konflikt – chociaż nie jedyny.

Polityka historyczna jako budowa przyszłości…

Ogólnie rzecz biorąc, istnieją dwa rodzaje polityki historycznej. Pierwszy polega na budowaniu przyszłości przez pracę nad przeszłością. Taką politykę z powodzeniem uprawiają kraje skandynawskie, gdzie podkreśla się przykłady współpracy i kompromisu w przeszłości, aby pokazywać dobre wzory na przyszłość. Podobnie robią współczesne Niemcy, choć tam z kolei akcentuje się wzory negatywne, niemieckie zbrodnie XX wieku. Wszystko po to, aby wspierać budowę lepszej, bardziej tolerancyjnej wspólnoty na przyszłość.

Ilustracja: Max Skorwider

Dla tego rodzaju polityki historycznej charakterystyczne jest myślenie o wspólnocie w kategoriach społeczeństwa i obywatelstwa. Zakłada się zatem, że społeczeństwo nigdy nie jest jednorodne. Jedni ludzie w przeszłości zachowali się źle, inni dobrze. My, współcześni, możemy oceniać ich działania i domagać się takiej samej oceny od tych, którzy pragną być obywatelami naszej wspólnoty.

Polska polityka historyczna była po 1989 roku kształtowana właśnie na tych zasadach. W ciągu 25 lat po przełomie demokratycznym wypracowano politykę pamięci, która łączyła krytyczne zainteresowanie przeszłością ze wskazywaniem przykładów dobrego postępowania. Tak ukształtowana polityka historyczna miała służyć pracy na rzecz lepszej przyszłości. Dzięki wiedzy o skomplikowanych losach naszych przodków, mieliśmy wkraczać w przyszłość jako wspólnota lepiej przygotowana na przyszłe kryzysy.

…i jako potwierdzenie własnego cierpienia

Po 2015 roku dokonała się jednak zasadnicza zmiana. Obóz Zjednoczonej Prawicy buduje politykę historyczną według drugiego, zupełnie innego wzoru.

Ten drugi rodzaj polityki historycznej polega przede wszystkim na poszukiwaniu uznania dla własnego przeszłego cierpienia. Nie chodzi tu już o budowanie przyszłej wspólnoty, ale, właśnie, podkreślanie zbiorowego cierpienia, jakiego doznaliśmy w przeszłości. W ten sposób należy tłumaczyć działania, jakich dokonywano lub jakie zapowiadano w ostatnich latach, takich jak budowa Muzeum Żołnierzy Wyklętych, sanktuarium narodowego cierpienia, które miało stanowić alternatywę wobec Muzeum II Wojny Światowej, które prezentowało skomplikowaną, wielowątkową historię Polski i Europy. Podobnemu celowi służyło powołanie Instytutu im. Rotmistrza Pileckiego jako przeciwwagi dla instytucji takich jak Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Pomóż nam tworzyć niezależną prasę.

Dla tego drugiego sposobu uprawiania polityki historycznej podstawowe jest nie pojęcie społeczeństwa i obywatelstwa, ale narodu i narodowości. O winnych lub pokrzywdzonych myśli się tu w kategoriach zbiorowości, a nie jednostek. Zgodnie z tym sposobem myślenia, przeszłe cierpienie Polaków jest podstawową informacją o nas jako o zbiorowości. W pakiecie otrzymujemy także charakterystyczne postrzeganie narodu jako bytu wyidealizowanego i jednorodnego: bez cieni czy niuansów.

Właśnie ten sposób uprawiania polityki historycznej jest pierwszym powodem, dla którego Polska pod rządami obozu Zjednoczonej Prawicy nieuchronnie wchodzi w konflikt z Izraelem. W Izraelu, tak jak w Polsce, rządzi ugrupowanie, które rozumie politykę historyczną jako narzędzie podkreślania cierpienia swojego narodu w przeszłości. Owo przekonanie o wyjątkowości własnego losu wyklucza dopuszczenie myśli, że istnieją także inne wspólnoty, które doznały autentycznego cierpienia.

W Izraelu, tak jak w Polsce, rządzi ugrupowanie, które rozumie politykę historyczną jako narzędzie podkreślania cierpienia swojego narodu w przeszłości. | Karolina Wigura

Zagłada Żydów w centrum tożsamości europejskiej

Oczywiście, zmiany w polskiej polityce historycznej nie biorą się znikąd, ale są elementem szerszego zjawiska.

Nie stało się to od razu, ale z czasem, po II wojnie światowej, rozpowszechnił się w polityce nowy sposób uprawiania dyplomacji. Oprócz podpisywania międzynarodowych traktatów, zaczęto wypowiadać słowa o skrusze i przebaczeniu. Zdjęcia, na których politycy się obejmują – jak choćby Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki w Krzyżowej w 1989 roku – albo klękają – jak Willy Brandt przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie w 1970 roku – obiegały świat i stanowiły potężne narzędzie oddziaływania na opinię publiczną.

Samo serce epoki pamięci stanowiły dwudziestowieczne zbrodnie Niemiec. Z kolejnymi latami coraz ważniejszą rolę odgrywała wśród nich Zagłada Żydów. Zbrodnię tę uważano za wyjątkową na tle wszystkich innych, ze względu na skalę i dramatyczne skutki. Z czasem Zagłada stała się tak ważnym punktem odniesienia, że zaczęto twierdzić, że trudno sobie bez jej pamięci wyobrazić współczesną tożsamość europejską. O wyjątkowości Zagłady pisali ważni intelektualiści, jak choćby francuski filozof Alain Besançon, teolog i przyszły papież z Niemiec Joseph Ratzinger czy amerykański historyk Tony Judt.

Kiedy izraelski minister spraw zagranicznych Israel Katz wypowiadał słowa o tym, że Żydzi nigdy nie przebaczą i nie zapomną zachowania Polaków podczas II wojny światowej, odnosił się więc do konkretnych procesów historycznych. A dokładnie do gestów typowych dla epoki pamięci, która ukształtowała się w polityce europejskiej po 1945 roku.

Kto jest lepszą ofiarą?

W ostatnich dekadach dotychczasowa postać epoki pamięci uległa zasadniczym przemianom pod wpływem globalizacji. Stopniowo zaczęto podważać centralne znaczenie Zagłady Żydów dla historii. Wpierw upomniały się o swoją pamięć społeczeństwa i państwa pozaeuropejskie. W Indonezji, Indiach czy Rwandzie uważano stawianie Zagłady Żydów w centrum myślenia bardziej za przejaw europejskiego kolonializmu niż moralności w polityce. Potem podobny proces miał miejsce w samej Europie.

Polityka PiS-u i Likudu padła na podatny grunt, przygotowany przez całe lata zaniedbań. | Karolina Wigura

Dlaczego tak się stało? Polityka pamięci u swoich początków po 1945 roku była narzędziem dyplomacji. Politycy, wypowiadając symboliczne słowa o przebaczeniu i skrusze, wpływali na opinię publiczną, ale narażali także swoją przyszłość, ponieważ takie postępowanie było szalenie kontrowersyjne. Pamiętny gest Willy’ego Brandta urósł do rangi symbolu nowej niemieckiej polityki na Wschodzie, ale w momencie jego dokonania spowodował przede wszystkim burzę w niemieckiej debacie publicznej.

Od tego czasu polityka pamięci przybrała inny kształt. Chociaż politycy przekonują, że budowanie polityki na fundamencie pamięci ma przede wszystkim charakter godnościowy, w wielkiej mierze ma ono także sens kampanijny. Politycy chcą za pomocą owych odwołań do historii przemówić do emocji pewnej części elektoratu. W ten sposób polityka historyczna stała się częścią kampanii wyborczej. Sprowadzenie walki między ugrupowaniami do postaci tweetów wzmaga jedynie tę tendencję, sprzyjając radykalizmowi wysuwanych twierdzeń.

[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/02/26/gebert-bodziony-stosunki-polska-izrael-morawiecki-netanjahu/” txt1=”Czytaj również wywiad z Konstantym Gebertem ” txt2=”Nikogo się nie przeprasza na dwa miesiące przed wyborami”]

Co dalej?

Jakiś czas temu spotkałam izraelską intelektualistkę związaną z Muzeum Izraela w Jerozolimie. Jej ojciec zabrał ją w podróż do Polski, aby wspólnie zobaczyć mazowieckie wsie, z których pochodziła ich rodzina. Zapytałam potem Mirę, jaki jest jej stosunek do Polski. Odpowiedziała, że przed tą podróżą był on wyłącznie negatywny. Jak większość obywateli Izraela, była wcześniej w Polsce, gdzie zobaczyła tylko dwa miejsca: obóz Auschwitz-Birkenau oraz… centrum handlowe. Jej edukacja nie dawała powodów, aby myśleć o naszym kraju inaczej niż w kategoriach nieprzyjaznego cmentarzyska jej przodków.

Podobne problemy pojawiają się także po drugiej stronie. W niedawno wydanej książce „Trudne rozliczenia z przeszłością” Lech Nijakowski opisuje, w jaki sposób w ciągu lat kształtowały się uchwały polskiego Sejmu, dotyczące przeszłości. Z roku na rok coraz silniejszy był w nich aspekt narodowy i martyrologiczny. Historii krytycznej, ale wskazującej na pozytywne wzory, było bardzo niewiele.

W stosunkach Polski oraz Izraela mamy zatem do czynienia z wybuchową mieszanką. Po pierwsze, polityka historyczna w Polsce pod rządami Zjednoczonej Prawicy uległa zmianie i przypomina w wielkiej mierze tę prowadzoną przez partię Likud Benjamina Netanjahu. Po drugie, nie jest ona już dziś używana jako narzędzie dyplomacji, ale w pierwszym rzędzie – metoda pozyskiwania i utwierdzania wyborców. Wreszcie, po trzecie, oba kraje traktują jako rękojmię własnego wyjątkowego statusu swojego „większego brata” – czyli Stany Zjednoczone. Wszystko to powoduje, że konflikt między oboma krajami jest nieunikniony.

Jest jednak całkiem możliwe, że polityka PiS-u i Likudu padła na podatny grunt, przygotowany przez całe lata zaniedbań. Dlatego nie jest pewne, czy stosunki między Polską a Izraelem poprawią się nawet w razie zmiany władzy w Jerozolimie i Warszawie.