Podczas gdy od blisko dwóch dekad obserwujemy na świecie zbierające się czarne chmury nad Kościołami katolickimi w wybranych krajach za tolerowanie i tuszowanie przypadków pedofilii wśród swoich duchowych (gwoli przykładu USA, Irlandia, Chile, Austria, Niemcy); podczas gdy sam Watykan pod przewodnictwem papieża Franciszka poważnie zaczyna się rozliczać z tolerowania pedofilii w swoich szeregach, polski Kościół, niczym piotrowa skała trwa niewzruszenie i ostentacyjnie, na przekór faktom, sygnałom z innych krajów czy rosnącej presji społecznej. Udaje, że jego problem nie dotyczy, a raz po raz ujawniane przypadki księży pedofilów to pojedyncze ekscesy. A poza tym działali oni w swoim imieniu, a instytucji nic do tego.

Uporczywe negowanie instytucjonalnej odpowiedzialności polskich hierarchów za molestowanie nieletnich przez duchownych nie jest specjalnie zaskakujące, zważywszy na reakcje lub ich brak na inne skandale czy dysfunkcje ujawniane w łonie Kościoła.

Dlaczego tak jest?

Pomylenie przyczyn i skutków

Pod koniec 2017 roku ukazała się książka znanego reportera Marcina Wójcika „Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu”. Krótka książka, zwięźle i dobrze napisana, zawiera kilka opowieści – świadectw duchowych, byłych duchownych oraz ich bliskich o doświadczeniu celibatu. Wstrząsnęła mną, katoliczką, w dwójnasób. Po pierwsze, pokazuje, jak polscy księża radzą sobie z celibatem. A raczej nie radzą i hierarchowie o tym wiedzą. Po drugie, uderzający był fakt, że przeszła w zasadzie bez echa. Kościół książkę zupełnie zignorował, media też nie poświęciły jej wiele uwagi.

Mamy tendencję – i Kościół sam nam takie spojrzenie narzuca – do patrzenia na księży jak na bezcielesne, wyższe moralnie istoty, uduchowione i pozbawione naszych ludzkich przyziemnych cech. Nawet jeśli lubią dobrze zjeść czy przejechać się dobrym samochodem, to na pewno nie mają seksualnych potrzeb.

A właśnie ta wyparta seksualność to ogromny problem, z którym większość duchownych sobie nie radzi, a niewielu z nich udaje się swoje popędy wysublimować. Oprócz powszechności łamania celibatu (istniejące dane, na przykład badanie profesora Józefa Baniaka z UAM mówią o około 60 procentach księży utrzymujących związki z kobietami) oraz cichego przyzwolenia na to ze strony hierarchów kościelnych (zachęcenia do pozostania w stanie duchownym mimo wszystko), w szeregach duchownych jest również nieproporcjonalnie wysoki odsetek osób homoseksualnych (około 20–40 procent polskiego kleru) [1]. A spośród nich większość, przynajmniej na początku, żyje w zaprzeczeniu.

Związki uczuciowe czy tylko erotyczne między księżmi też się zdarzają, a i promocja na wyższe urzędy kościelne, „zahaczenie się” czy promowanie w kuriach konkretnych księży też nierzadko – jak pokazywał chociażby Wojciech Smarzowski w „Klerze” – odbywa się według takiego klucza.

Tak więc, celibat to fikcja, jest za to wśród duchownych dużo osób o homoseksualnych tendencjach, są niedojrzali młodzi ludzie i dużo tłumienia seksualności. Hierarchowie o tym wiedzą i świadomie prowadzą politykę trzymania takich ludzi w Kościele, tak długo, jak się da. Niedojrzałość emocjonalna, tłumienie seksualności w połączeniu z uświęconą (i niekontrolowaną) władzą, jaką księża mają nad dziećmi, jak widać, może prowadzić do wielkiej krzywdy.

Mamy tendencję – i Kościół sam nam takie spojrzenie narzuca – do patrzenia na księży jak na bezcielesne, wyższe moralnie istoty, uduchowione i pozbawione naszych ludzkich przyziemnych cech. Nawet jeśli lubią dobrze zjeść czy przejechać się dobrym samochodem, to na pewno nie mają seksualnych potrzeb. | Magdalena Grzyb

Brak reakcji niestety nie dziwi

Wydaje się, że istnieją dwa, a może nawet trzy kardynalne powody, dlaczego polski Kościół nie jest zdolny do właściwej reakcji na skandale pedofilskie. Mówiąc, „polski Kościół”, mam na myśli oczywiście o hierarchów Kościoła oraz machinę propagandową i środki masowego przekazu, którymi dysponują. Bo nie brak wśród duchownych uczciwych i prawych ludzi. W wielu ujawnionych przypadkach pedofilii pojawiał się proboszcz czy wikariusz, którzy informowali kurię o problemie, ale zderzali się ze ścianą.

Pierwszy powód jest dość prozaiczny. Wśród hierarchów kościelnych (zważywszy na mechanizmy awansu w szczeblach hierarchii kościelnej) – niemal wszyscy albo sami coś mają za uszami, albo wiedzą lub znają się z takimi, którzy coś mają. Raport Fundacji „Nie lękajcie się” wymienia aż 24 polskich biskupów, którzy tuszowali różne sprawy. Oprócz arcybiskupa Paetza żaden polski biskup nie został wprost oskarżony o molestowanie, jednak przykłady z innych krajów pokazują, że w szeregach najwyższych hierarchów kościelnych (takich, jak choćby amerykański kardynał Theodore McCarrick) również znajdowali się pedofile. Jest to więc zwykła solidarność grupowa.

Drugi i trzeci powód są związane ze specyficznym statusem polskiego Kościoła, który przez ostatnich 30 lat skumulował nieprawdopodobną władzę polityczną i ekonomiczną. Funkcjonuje de facto poza jakąkolwiek kontrolą państwową i prawem. Nie chodzi tylko o to, że nie płaci podatków, ale stopień infiltracji instytucji publicznych oraz wpływ na bieżącą politykę są niespotykane w żadnym innym liberalno-demokratycznym kraju.

Niedojrzałość emocjonalna, tłumienie seksualności w połączeniu z uświęconą (i niekontrolowaną) władzą, jaką księża mają nad dziećmi, jak widać, może prowadzić do wielkiej krzywdy. | Magdalena Grzyb

Zasada świeckości państwa to w Polsce bodaj najbardziej lekceważona przez polityków i urzędników norma konstytucyjna. Jeśli zatem Kościół ma tak ogromną władzę i przywileje, to po co w ogóle ma się przejmować tym, że ktoś go oskarża o tolerowanie pedofilii w swoich szeregach? Jeśli istnieje w Polsce jakaś grupa społeczna czy zawodowa, którą można określić jako nadzwyczajną kastę, to jest to właśnie kler.

I wreszcie trzeci powód: zwykły strach. Hierarchowie kościelni zdają sobie sprawę, że księża łamią celibat czy dopuszczają się molestowania nieletnich. Świadomie jednak wybierają politykę wyparcia i zaprzeczenia, a przyciśnięci do ściany, bagatelizowania. Dlaczego? Robią to w imię ochrony swoich interesów politycznych oraz zachowania mandatu moralnego sumienia naszego narodu i utrzymania nieskazitelnego obrazu Kościoła. Polski Kościół umiejętnie wykreował wizerunek ostoi polskości, która przeprowadziła nas przez zawieruchy dziejowe – zabory i wojny, która obaliła komunizm i jest najważniejszą siłą podtrzymującą naszą narodową tożsamość. Ważniejszą niż państwo czy krzywda jakiegoś dziecka oczywiście.

Kościołowi prawdopodobnie wydaje się, że jeśli przyzna, że pedofilia to problem całej instytucji, a nie tylko pojedynczych dewiantów, i weźmie na siebie odpowiedzialność, to pojawią się skazy na jego reputacji, a wtedy straci swoją moralną i magiczną moc. Pozbawi się prawa mówienia ludziom i ustawodawcy, co jest dobre, a co złe, jak czyni to teraz. I tym samym stopnieje władza polityczna i ucierpią jego ekonomiczne interesy.

Tymczasem przez to właśnie, że Kościół się nie oczyszcza – z powodu strachu, solidarności wewnątrzgrupowej i poczucia bezkarności – że zaprzecza instytucjonalnej odpowiedzialności za tolerowanie grzechu i występku w swoich szeregach, traci ten moralny mandat, jeśli jeszcze jakikolwiek ma.

I to jest najbardziej bolesne dla mnie, katoliczki już prawie niepraktykującej.

 

Przypis:

[1] Marcin Wójcik, „Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu”, Wydawnictwo Agora, 2017.