„Niezależnie od ostatecznego wyniku nieprędko zblednie cień wielkiej klęski z roku 1940” [1], pisał historyk Marc Bloch tuż po przegranej francuskich wojsk w starciu z niemiecką armią. Sam uczony osobiście doświadczył goryczy tej druzgoczącej porażki. Zmobilizowany w 1939 roku w stopniu kapitana, służył w sztabie okręgu wojskowego w Strasburgu. Następnie jako oficer walczył w północnej Francji i Flandrii. W tamtym okresie pochłaniała go głównie służba wojskowa. Pomimo to nigdy nie opuściło go poczucie, że jest przede wszystkim badaczem. Latem 1940 roku spisał swoje wrażenia z ostatnich miesięcy. Była to raczej twarda polityczno-socjologiczna analiza niż typowe wspomnienia z frontu. Bloch stawiał pytania, próbował ustalić militarne i polityczne przyczyny przegranej, sięgał do historii. „Dziwna klęska” – bo tak brzmiał tytuł pracy, który stanie się po latach obiegowym określeniem tego tragicznego dla Francuzów okresu – pełniła też jednak inną rolę. Była moralnym rozrachunkiem, próbą wskazania głębszych, duchowych przyczyn upadku III Republiki oraz – co najważniejsze – wezwaniem do odbudowy obywatelskiego etosu.

Zapiski Blocha, cudem uratowane po aresztowaniu autora przez milicję Vichy i jego straceniu przez Gestapo, ukazały się drukiem dopiero w 1946 roku. Na szczęście historyk nie był jedynym Francuzem, który postanowił zadbać o sumienia swoich rodaków. Równolegle z nim pracę nad swoim esejem rozpoczął w 1940 roku Jacques Maritain, podówczas intelektualny autorytet odnowionego przedwojennego katolicyzmu. Jego „Drogami klęski” to obok dzieła Blocha chyba najsłynniejszy tekst mierzący się z traumą francuskiej przegranej. Maritain opublikował go niemal natychmiast po jego napisaniu, w lutym 1941 roku, w Nowym Jorku. Tekst ten do dziś pozostaje nie tylko ważnym świadectwem epoki, ale również istotnym namysłem nad kondycją demokracji.

Pomóż nam tworzyć niezależną prasę.

Wielkie rozczarowanie

W odróżnieniu od Blocha Maritain obserwował porażkę Francji z dystansu. Już przed wojną wykładał w Papieskim Instytucie Studiów Średniowiecznych w Toronto. Gdy niemiecka armia ruszyła w kierunku Belgii, nadal przebywał w Ameryce. Unieruchomiony, śledził wydarzenia z oddali. Z tej perspektywy to, co działo się w jego rodzinnym kraju, musiało wyglądać jeszcze dziwnej niż z punktu widzenia bezpośredniego świadka, jakim był Bloch. Wszystkie plany wojskowe wzięły w łeb. Atak niemieckich czołgów i samolotów dosłownie oszołomił francuską armię. Miliony uchodźców z zajętych przez najeźdźcę terenów rozpoczęło exodus na południe. Francja pogrążyła się w chaosie. Wkrótce reprezentujący francuski rząd marszałek Pétain przystał na upokarzające zawieszenie broni. Niemcy z powrotem przyłączyły do Rzeszy Alzację i Lotaryngię i utworzyły na północy kraju strefę okupowaną ze stolicą w Paryżu. Pétain zadowolił się ograniczonymi rządami w tzw. strefie wolnej, umieszczając swoją administrację w niewielkim Vichy. Rozpoczął się długoletni festiwal zgniłych kompromisów i fasadowej polityki.

Maritain wiedział, że klęska Francji nie była tylko jej porażką. Była zawodem dla całego antyhitlerowskiego bloku państw. Wraz z nią w pewnym sensie upadało cywilizacyjne, kulturowe i duchowe centrum Europy. Nie wiadomo, czy amerykańscy przyjaciele często wyrażali swoje rozczarowanie w obecności Maritaina, jednak na pewno podobne głosy słychać było w całej Europie. Rozbudzone nadzieje łatwo zawieść, ślepą fascynację dzieli tylko krok od pogardy. Rola filozofa, tak jak rozumiał ją Maritain, polegała na tym, by „spróbować dojrzeć i powiedzieć prawdę”, a więc przyłożyć do rzeczywistości odpowiednią miarę, precyzyjnie nazwać zjawiska, zdobyć się na obiektywizm pomimo rozbudzonych emocji. „Starałem się mówić sprawiedliwie i bezstronnie – pisał we wstępie do książki – o rzeczach, które ranią mi serce. Sądzę ponadto, że dokładność i powściągliwość w mowie są najlepszym środkiem do pozostawienia faktom ich wymowy”.

W obronie demokracji

Jak zatem w swojej bezstronności Maritain ocenił francuską przegraną? Znaczna część „Drogami klęski” poświęcona jest jej bezpośrednim militarnym i politycznym przyczynom. Te pierwsze są nam dziś doskonale znane i ocierają się o banał. Maritain wskazuje na anachroniczność taktyczną Francuzów, a także złudne poczucie bezpieczeństwa, jakie dawały linia Maginota oraz „wydoskonalone” w umysłach dowódców „mechanizmy wojny”, nijak nie przystające do rzeczywistości.

Znacznie ciekawiej robi się, kiedy Maritain pisze o polityce. W swoim eseju nie przebiera w środkach i bezlitośne łaje całą przedwojenną klasę polityczną. Partiom mieszczańskim dostaje się za sprowadzanie polityki do finansowych interesów. Socjalistom i syndykalistom – za wewnętrzne podziały i walkę o nabyte przywileje. Komunistom – za sianie zamieszania umysłowego, tworzenie atmosfery kłamstwa i ślepe podążanie za wytycznymi Związku Radzieckiego paktującego z Hitlerem. Prawicy – za brak wiary we własne państwo, które ta z uporem maniaka określa mianem upadłego, oraz za zerkanie w stronę dyktatorskich reżimów. Wszystkim zaś za umysłową gnuśność, lękliwy, źle pojęty pacyfizm i pogardzanie bądź manipulowanie ludem.

Ten ostatni jest zresztą jedynym obok francuskich biskupów (katolicyzm zobowiązuje) pozytywnym bohaterem tekstu Maritaina, a jego ocena pozwala filozofowi na sformułowanie najbardziej oryginalnej tezy książki, w której broni on zarówno Francuzów jako zbiorowości, jak i liberalnej demokracji. „Nie jest prawdą – pisze Maritain – że zmiażdżenie Francji było […] oznaką przyrodzonej niemocy i przyrodzonego niedomagania demokracji jako takiej. Nie jest również prawdą, że było ono oznaką upadku i zepsucia, jakie można by przypisać ludowi francuskiemu w szczególności i demokracji francuskiej w szczególności”.

Pochwała ludu

Tuż po klęsce 1940 roku te słowa musiały zabrzmieć szczególnie mocno. W obliczu faktów mogły szokować, ale dawały też nadzieję. Nie, stwierdza Maritain, błędy, które popełniono w III Republice, nie są nieodłącznym elementem demokracji. „Pochodzą z fałszywej filozofii życia, jaka pasożytuje na demokracjach od dawna”, ale nie są jej istotowo przypisane. Zgodnie z tą logiką Francja jako demokracja mogła więc uniknąć wojny. Pod kilkoma warunkami. Po pierwsze, musiałaby się moralnie oczyścić: zamienić filozofię użycia w filozofię heroiczną, ugruntować w sobie wiarę w godność osoby ludzkiej i zdobyć się na „diamentową stanowczość moralną”. Po drugie, przyjąć, że użycie siły w słusznej sprawie bywa zbawienne. Po trzecie, wyzbyć się politycznych fetyszów w postaci handlu i krótkowzrocznego realizmu politycznego. Po czwarte, dać dojść do głosu wielkiemu (nie mylić z silnym) człowiekowi, mężowi stanu, choć pojawienie się tego ostatniego, jak podkreśla Maritain, zależy w dużej mierze od łaskawości Boga.

Francuzi musieliby również uwierzyć w siebie, a więc w lud, który „może żyć w demokracji w stanie rozkładu i w głębszych złożach życia osobowości nie ulec rozkładowi”. Sam Maritain wielokrotne daje tej wierze wyraz w swoim tekście. Chyba w najbardziej wzniosły sposób w zakończeniu, gdzie układa wręcz pean na cześć Francuzów: „Lud ten był – i jest dzisiaj – najbardziej cywilizowany ze wszystkich ludów, najbardziej tolerancyjny, najgościnniejszy, najbardziej miłujący pokój, najpracowitszy, wielki w dziełach ducha, najbardziej uduchowiony mimo swoich ułomności, najbardziej chrześcijański (nie przyznając się do tego), najbliższy ziemi i surowej prawdy życia, najbogatszy w ukryte zasoby, najbardziej zdolny do zniesienia niepomyślnych losów i do wydrwienia fałszywych bogów”.

Przekład Miłosza

Dziś to niezachwiane przekonanie Maritaina o moralnej sile „szarego człowieka miast i wsi francuskich” może wydawać się przesadne, a nawet śmieszne. W 1940 roku zabrzmiało jednak niezwykle odświeżająco. Ze Stanów książka Francuza szybko trafiła na kontynent i znalazła licznych czytelników. „Książka «Drogami klęski», która krąży wszędzie w nieoficjalnych wydaniach, została przetłumaczona na język niemiecki”, donosił Maritainowi w grudniu 1941 roku szwajcarski ksiądz Charles Journet [2]. Historia recepcji tego tekstu zawiera również polski wątek. W 1942 roku w warszawskim podziemnym wydawnictwie Zenona Skierskiego tomik Maritaina wydał Czesław Miłosz, który osobiście przetłumaczył tekst. Była to pierwsza pozycja w serii Oficyny Polskiej. Jak pisze biograf polskiego noblisty Andrzej Franaszek, egzemplarz „Drogami klęski” „przyjechał do Warszawy w bagażu holenderskiego kupca, a do rąk Miłosza trafił poprzez środowisko Lasek i Marię Czapską” [3]. Miłosz opatrzył dzieło entuzjastycznym komentarzem. Nakład książki wynosił 1640 egzemplarzy i był jak na ów trudny czas imponujący. Jeszcze bardziej imponujące były wyniki sprzedaży. W półtora miesiąca rozeszło się 1300 książeczek.

Zresztą dzieło Maritaina okazało się pomocne również w innym „czasie marnym”. Przekład Miłosza z uzupełnionym wstępem został wydany w Warszawie w 1983 roku. Autor „Traktatu poetyckiego” pisał wówczas: „Od czasu pierwszego wydania książki J. Maritaina «Drogami klęski» upłynęło 41 lat. Zakończyła się II wojna światowa i okupacja niemiecka, minęło 38 lat historii PRL-u. I niewiele się zmieniło. Kultury jako wartości narodowej trzeba bronić podobnie jak w czasach, z których pochodzą powyższe dokumenty”.

Potrzeba moralnej utopii

Automatycznie nasuwa się pytanie: co książka Maritaina – jeśli wziąć do serca jej przesłanie – mówi nam o dzisiejszej demokracji? Na pierwszy rzut oka dzieło Francuza wydaje się anachroniczne. Niezachwiana wiara we francuski lud, analiza demokratycznych racji w zderzeniu z ideologią nazizmu i komunizmu, międzywojenne realia społeczne, wreszcie patetyczny, kaznodziejski styl – wszystko to każe nam przyglądać się temu tekstowi z rezerwą. Nie żyjemy przecież w czasach, w których faszyzm zagląda każdemu przez okno. Dochodzi do tego katolicyzm Maritaina, który nie każdemu może przypaść do gustu. Demokratyczny ideał wywiedziony zostaje u niego wprost z ewangelicznego przesłania i jest ugruntowany w transcendencji, a imperatyw moralnego oczyszczenia jako warunku dobrej polityki przypomina przednowożytną wizję państwa, w którym to, co prywatne (zbawienie, indywidualne dążenie do doskonałości itp.), i to, co publiczne (dobro państwa), splata się ze sobą nierozerwalnie i warunkuje się wzajemnie.

Pomimo to tekst Maritaina do dziś pozwala uświadomić sobie kilka ważnych, nadal aktualnych kwestii. Że przegrana zależy nie tylko od naszych działań, lecz przede wszystkim od tego, co mamy w naszych głowach, czy jeszcze lepiej – w sercach. Że długofalowo polityka potrzebuje odrobiny utopii, idealizmu i wiary w możliwość dokonania zmian, u których podstaw leży zwykły moralny odruch. I że trzeba się obejrzeć dookoła siebie trzy razy, zanim się zawyrokuje o śmierci demokracji. Współcześni Maritaina bez wahania pogrzebali ją w grobie. Szybko okazało się, że grubo się pomylili.

 

Przypisy:

[1] Marc Bloch, „Dziwna klęska”, przeł. Katarzyna Marczewska, Oficyna Naukowa, Warszawa 2008, s. 265.
[2] Charles Journet, Jacques Maritain, „Correspondance”, t. 3, 1940–1949, Ed. Saint-Augustin, 1998, s. 235.
[3] Andrzej Franaszek, „Miłosz. Biografia”, wyd. Znak, Kraków 2011, s. 332.

Książka:

Jacques Maritain, „Drogami klęski”, przeł. Czesław Miłosz, wyd. Agora, Warszawa 2018.