W dowcipie z lat 60. dwóch zawianych jegomościów szło ulicą, podśpiewując: „Nie ma szynki, nie ma kiełbasy, nie ma schabu”. Zwinęła ich milicja, postraszyła i wypuściła z ostrzeżeniem: „Za Stalina dostalibyście kulę w łeb!”. Chwilę później delikwenci znów szli przez miasto, śpiewając: „Nic już nie ma, nawet kul”. Mimo pewnego przejaskrawienia, kawał ten chwyta zarówno ciągłość społecznych problemów PRL, jak i wielkiej zmiany, która dokonała się w połowie lat 50. Jej kulminacją był zaś Październik ’56 i obradujące wówczas VIII plenum KC PZPR. W przeciwieństwie do Czerwca ’56 – robotniczej rewolty stłumionej przez wojsko – data ta jakoś nie może zakorzenić się w pamięci społecznej obok dwóch Grudni i Sierpnia. Bardzo długo uważano go jedynie za starcie dwóch partyjnych koterii. Był to jednak tylko jeden z wymiarów wielkiego społecznego poruszenia.
Mniej Ochabu, więcej schabu (i Mickiewicza)
Choć już po śmierci Stalina z ZSRR dotarły do Polski sygnały, że coś się zmieni, przez pierwsze kilkanaście miesięcy objawy „odwilży” były nieśmiałe. Przyspieszenie nastąpiło jesienią 1954 roku, kiedy to zbiegły na Zachód podpułkownik Józef Światło wystąpił w Radiu Wolna Europa z piorunującą mieszanką prawdy oraz fake newsów o luksusowych warunkach życia przywódców PZPR, terrorze i czystkach. W następnych miesiącach zideologizowanym obrazem świata mocno wstrząsnęły warszawska wystawa młodej plastyki, łamiąca wszelkie socrealistyczne kanony, oraz „Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka, nawróconego stalinowskiego „terroretyka”, który teraz demitologizował budowę Nowej Huty.
Jeszcze większej dynamiki „odwilż” nabrała wiosną 1956 roku podczas XX Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikita Chruszczow wygłosił słynny referat, w którym oskarżył Stalina o cały szereg błędów i zbrodni. Kilkanaście dni później zmarł I sekretarz KC PZPR Bolesław Bierut, który do ostatka opierał się reformom. Jego następca, Edward Ochab, podjął zaś decyzję o szerokim rozpowszechnieniu referatu, a na niezliczonych zebraniach w całym kraju zaczęto stawiać dotąd całkowicie niecenzuralne pytania. Swobód żądali literaci, model gospodarczy kwestionowali ekonomiści. Ferment rodził się w środowisku młodzieżowym, a jego manifestacją była publicystyka tygodnika „Po Prostu” albo spektakle Studenckiego Teatru Satyryków. Na pochodzie pierwszomajowym Jacek Kuroń wraz z innymi zbuntowanymi ZMP-owcami zaśpiewał kierownictwu PZPR „O cześć Wam, panowie magnaci” [1]. Moralne poruszenie wywołał artykuł Jerzego Ambroziewicza, Walerego Namiotkiewicza i Jana Olszewskiego „Na spotkanie ludziom z AK” upominający się o los skrzywdzonych żołnierzy podziemia. Olszewski zapamiętał starego zecera, który przy składaniu tekstu płakał, wspominając swojego poległego w powstaniu syna, a także ludzi przychodzących do redakcji „Po Prostu” z opowieściami o strasznych przeżyciach więziennych [2]. Było to możliwe również dzięki amnestii, po której na wolność wyszło około 35 tysięcy ludzi, z czego prawie 6 tysięcy „politycznych” [3].
To poruszenie nie miało charakteru wyłącznie inteligenckiego. Na wsi zaczęły się rozwiązywać spółdzielnie produkcyjne, a robotnicy coraz głośniej wyrażając niezadowolenie z niskich płac, fatalnego zaopatrzenia, ciasnoty lokalowej, pytali jednocześnie o Katyń. W Lublinie na budowie osiedla mieszkaniowego zdjęto portret Stalina a powieszono Mickiewicza [4]. Rewindykacje ekonomiczne ściśle wiązały się z postulatami swobód religijnych i narodowych. Mówiąc wprost: Polaków burzyła i bieda, i podległość Związkowi Radzieckiemu. Tak też było w czerwcu w Poznaniu, kiedy protest ekonomiczny przerodził się na ulicach miasta w demonstrację niepodległościową.
Choć już po śmierci Stalina z ZSRR dotarły do Polski sygnały, że coś się zmieni, przez pierwsze kilkanaście miesięcy objawy „odwilży” były nieśmiałe. Przyspieszenie nastąpiło jesienią 1954 roku, kiedy to zbiegły na Zachód podpułkownik Józef Światło wystąpił w Radiu Wolna Europa z piorunującą mieszanką prawdy oraz fake newsów o luksusowych warunkach życia przywódców PZPR, terrorze i czystkach. | Łukasz Bertram
Niespokojnie było też w PZPR. Funkcjonariuszka KC Pelagia Lewińska, którą przed ćwierćwieczem do komunizmu przywiodło gorączkowe poszukiwanie sensu, oznajmiła, że każdy członek partii musi skonfrontować się z własnym sumieniem. Ona sama odeszła z aparatu, gdyż nie była zdolna „pogodzić życia ze świadomością, że żyliśmy w świecie fikcji stworzonym przez propagandę”. [5]. W partii krystalizowały się kierunki, które do historii przeszły pod mianem frakcji: „puławskiej” (od prominenckich domów przy tej ulicy) i „natolińskiej” (od rządowego pałacyku). W telegraficznym skrócie „puławianie” widzieli potrzebę systemowych zmian w kierunku liberalizacji, a także zwiększenia niezależności od ZSRR. Wielu z nich miało żydowskie korzenie i było dobrze wykształconych; cieszyli się popularnością wśród partyjnej inteligencji i młodzieży. „Natolińczycy”, z reguły słabiej wykształceni, pochodzenia polskiego i chłopsko-robotniczego, odrzucali zaś reformy i sądzili, że wystarczy zaspokojenie bieżących rewindykacji socjalnych oraz przesunięcia personalne. Mieli bliskie kontakty z ambasadą radziecką, poparcie aparatu partyjnego i nie wahali się grać kartą antysemicką. Nie brakowało też zdezorientowanych, niezdecydowanych albo na tyle ostrożnych, by cierpliwie czekać, czyje będzie na wierzchu.
Wiesław, Wiesław Superstar
Po Poznaniu jeszcze szybciej pękały bariery strachu i konformizmu, krzepła natomiast społeczna podmiotowość. Kraj pokrywały ulotki i hasła na murach wymierzone w ZSRR i Partię, wybuchały strajki, zdarzały się przypadki pobicia milicjantów i wyrzucania z zakładów szczególnie znienawidzonych przełożonych. Na proces uczestników wydarzeń poznańskich wpuszczono zachodnich obserwatorów, a wyroki były śmiesznie niskie – bo ferment trwał też w środowisku prawniczym. W sierpniu kilkaset tysięcy ludzi zgromadziło się pod Jasną Górą, by oglądać pusty tron wciąż przetrzymywanego w odosobnieniu kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Kontestując, często radykalnie, komunizm, Polacy nie odrzucali jednak powojennych reform społeczno-gospodarczych (choć były też wypowiedzi, że „przed wojną było lepiej”). Mogło to wynikać ze swego rodzaju ludowej realpolitk, świadomości, że do Polski żaden kapitał na białym koniu nie wjedzie. Wydaje się jednak, że stała też za tym dość powszechna akceptacja haseł i programów lewicowych, egalitarnych – ale z żądaniem ich rzeczywistej, a nie wypaczonej przez stalinizm realizacji. W fabrykach zaczęto formułować hasła powołania rad robotniczych, które miały uczestniczyć w procesach decyzyjnych. Na pierwszy plan wysunęła się załoga Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, na czele z charyzmatycznym Lechosławem Goździkiem, skądinąd I sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR.
Po Poznaniu jeszcze szybciej pękały bariery strachu i konformizmu, krzepła natomiast społeczna podmiotowość. Kraj pokrywały ulotki i hasła na murach wymierzone w ZSRR i Partię, wybuchały strajki, zdarzały się przypadki pobicia milicjantów i wyrzucania z zakładów szczególnie znienawidzonych przełożonych. | Łukasz Bertram
Oczy wszystkich, robotników i sekretarzy, kierowały się na jednego człowieka: Władysława Gomułkę, odsuniętego od władzy w 1948 roku i więzionego w latach 1951–1954. Społeczeństwu „Wiesław” kojarzył się nie z prześladowaniami opozycji w latach 40., ale z odbudową i sukcesami planu trzyletniego. Legitymizowało go również oskarżenie o „nacjonalizm” oraz uwięzienie. Na przełomie września i października odbył całodzienną rozmowę z redaktorami „Po Prostu”. Relacje z ZSRR ocenił jako rabunek, a system gospodarczy – jako absurd. Uczestniczący w spotkaniu Olszewski dostrzegł charakterystyczne cechy „Wiesława”: komunistyczny dogmatyzm pożeniony z autentyzmem i uczciwością polskiego plebejusza [6].
Zdając sobie sprawę z jego popularności, byłego sekretarza kokietowały obie frakcje. Oferowały mu różne scenariusze powrotu do polityki, w połowie października Gomułka porozumiał się jednak ze skrzydłem reformatorskim, że zostanie I sekretarzem. Tym samym po raz drugi (pierwszy raz zdarzyło się to w czasie wojny) stanąć miał na czele partii bez zgody Moskwy. Na taki skandal nie chciała ona pozwolić. W stronę Warszawy wyruszyły stacjonujące w zachodniej Polsce dywizje pancerne Armii Czerwonej, dostrzeżono też ruchy radzieckich okrętów.
Najpotężniejszy desant nastąpił jednak z powietrza. W dniu rozpoczęcia plenum (19 października) na Okęciu wylądował samolot z Chruszczowem i kilkoma innymi kremlowskimi tuzami, pragnącymi powstrzymać zmiany na szczytach PZPR, między innymi usunięcie z nich kilku działaczy szczególnie gorąco kultywujących przyjaźń polsko-radziecką. Rozpoczęły się wielogodzinne negocjacje, w których część polskiego kierownictwa ostro przeciwstawiała się ingerencji w polskie sprawy. Tym samym również niektórzy polscy komuniści odzyskali stłumioną od lat podmiotowość [7]. Ostatecznie udało im się przekonać Sowietów, że nie będą godzić w sojusze. Moskwa zaakceptowała skład nowego Biura Politycznego – bez czołowych „konserwatystów” oraz powszechnie znienawidzonego marszałka Konstantego Rokossowskiego, gwaranta radzieckich interesów.
VIII plenum toczyło się w atmosferze gorączki i niepewności. Kilku starych komunistów z wojska było ponoć gotowych podjąć walkę z Armią Czerwoną. Jeszcze kilkanaście dni po zakończeniu obrad trwały demonstracje, domagano się zwolnienia kardynała Wyszyńskiego (co nastąpiło 25 października), niszczono radzieckie i komunistyczne symbole, wznoszono okrzyki przeciw marszałkowi Rokossowskiemu i Sowietom, ale za Gomułką.
„Wiesław” powracał do władzy z autentycznym kredytem zaufania. Na plenum wygłosił transmitowane przez radio przemówienie, które poddał głębokiej krytyce miniony okres, jednak już 24 października na wielotysięcznym wiecu na Placu Defilad rzucił hasło zaprzestania manifestacji. Tam, gdzie wielu widziało początek prawdziwej rewolucji, on wyznaczył jej koniec. I w następnych tygodniach nowa ekipa zrobiła wiele, by nastroje społeczne wyciszyć. Jednocześnie stłumienie przez Armię Czerwoną rewolucji na Węgrzech uświadomiło Polakom, że są granice, których przekroczyć im nie wolno.
„Wiesław” powracał do władzy z autentycznym kredytem zaufania. Na plenum wygłosił transmitowane przez radio przemówienie, które poddał głębokiej krytyce miniony okres, jednak już 24 października na wielotysięcznym wiecu na Placu Defilad rzucił hasło zaprzestania manifestacji. Tam, gdzie wielu widziało początek prawdziwej rewolucji, on wyznaczył jej koniec. | Łukasz Bertram
Wpół do zmiany?
Przy ocenie zmian, które przypieczętował Październik, napotkamy nieustanne wieloznaczności, ciągłe „tak, ale”. Po pierwsze, inna była odtąd logika relacji polsko-radzieckich. Najpierw uregulowano kwestie szczegółowe takie jak rozliczenia za polski węgiel i radzieckie tranzyty kolejowe, a także status prawny jednostek Armii Czerwonej. Symbolicznym zaspokojeniem antyradzieckich i niepodległościowych nastrojów była dymisja i wyjazd z Polski Rokossowskiego, a także większości oficerów Armii Czerwonej (pozostał jednak generał Jerzy Bordziłowski, przez długie jeszcze lata szef Sztabu Generalnego, który z „ojczyzną proletariatu” wymieniał pewnie dużo więcej niż pocztówki z pozdrowieniami).
PRL pozostała krajem o ograniczonej suwerenności, wprzęgniętym w zimnowojennym wyścigu w rydwan Moskwy, jednak w polityce wewnętrznej polscy przywódcy uzyskali autonomię, która sprawiła, że Polska przestała upodabniać się do ZSRR. Na czele partii stanął człowiek umiejący sprzeciwić się Stalinowi, tym bardziej więc nogi nie drżały mu przed Chruszczowem i Breżniewem. Jego stosunek do ZSRR, jak do całego chyba świata oprócz żony i Zenona Kliszki, nacechowany był nieufnością. Obsesją Gomułki było zabezpieczenie polskiej granicy zachodniej czymś więcej niż dobrą wolą Moskwy. Na poły dogmatyk, na poły pragmatyk rozumiejący uwarunkowania geopolityczne, wierzył, że nikt nie czuwa nad polską racją stanu tak dobrze jak on.
„Wiesław” i jego ekipa żywili głęboko zakorzenione w komunistycznym światopoglądzie przekonanie o tym, że tylko Partia ma dziejowe prawo przewodzenia ludowi. Rozsypały się nadzieje na przynajmniej częściowo wolne wybory, utrzymano system nomenklatury, w którym PZPR decydowała od obsadzie tysięcy stanowisk od rządu po gminę, szybko spacyfikowano rady robotnicze, które skądinąd nierzadko były słabe i pobawione autorytetu [8]. Samorządność okrojona została jedynie do powiatu nowosądeckiego, gdzie w ramach tak zwanego „eksperymentu” zwiększono uprawnienia władz lokalnych, co przyniosło rozwój infrastruktury, turystyki i przemysłu spożywczego. Do nowego Sejmu dostał się chociażby Henryk Leliński autentyczny społecznik i założyciel liceum dla dorosłych w Przasnyszu, ale ani on, ani posłowie z katolickiego koła Znaku nie mieli szans zmienić reguł politycznej gry. Ci zaś komuniści, którzy rzeczywiście pragnęli dalej idących zmian, poskładali dymisje lub zostali do nich zmuszeni.
Jednocześnie w codziennym doświadczeniu Polacy uzyskali szeroką sferę osobistych swobód, prywatność, w którą nie wdzierała się polityka. Miejsce masowej mobilizacji i indoktrynacji zajęła osławiona „mała stabilizacja”. Robotnicy po całym dniu wyczerpującej pracy nie musieli siedzieć na ciągnących się w nieskończoność zebraniach o dawaniu odporu imperialistom. Młodzież nie musiała przejmować się naciskami na wstąpienie do ZMP oraz „koleżeńską kontrolą”, czy ktoś nie przejawia aby nieprawomyślnych sympatii do zachodniej kultury.
Skończył się powszechny terror jako narzędzie sprawowania władzy. Więzieni w latach stalinowskich doczekali się rehabilitacji, a obywatele uzyskali generalnie pewność, że jeśli nie będą aktywnie występować przeciwko władzy, nie spotkają ich represje. Zmniejszyła się skala inwigilacji – co oczywiście nie znaczy, że po kraju przestali grasować tajni współpracownicy. Polska po 1956 roku (de facto już wcześniej) była państwem, które nie wykonywało wyroków śmierci z powodów politycznych. Egzekucja Stanisława Wawrzeckiego, skądinąd rzeczywiście aferzysty gospodarczego, w „aferze mięsnej” 1965 roku była tu tragicznym wyjątkiem.
Paradoksalną zmianą „na lepsze” było po Październiku nawet wyposażenie milicjantów w pałki, których do tej pory, jako symbolu przedwojennego terroru, byli pozbawieni. Jeśli bowiem władza dysponuje narzędziem, którym może człowieka uderzyć, pojawia się stopień pośredni między decyzją o użyciu narzędzia, które do człowieka strzela. Niestety, jak tragicznie pokazał Grudzień ’70, nie była to reguła. PRL przestała też być krajem szczelnie zamkniętym. Co prawda nie zezwolono na takie bezhołowie, by można było ot tak sobie trzymać w domu paszport, a jego uzyskanie zależało od arbitralnego widzimisię. O ile jednak w 1955 roku do krajów kapitalistycznych w celach turystycznych wyjechało mniej niż 700 osób, to w 1957 – prawie 61 tysięcy. Później nastąpił spadek, ale wyjeżdżających i tak liczono w tysiącach.
Miejsce masowej mobilizacji i indoktrynacji zajęła osławiona „mała stabilizacja”. Robotnicy po całym dniu wyczerpującej pracy nie musieli siedzieć na ciągnących się w nieskończoność zebraniach o dawaniu odporu imperialistom. Młodzież nie musiała przejmować się naciskami na wstąpienie do ZMP oraz „koleżeńską kontrolą”. | Łukasz Bertram
VIII plenum definitywnie zamknęło w Polsce proces kolektywizacji rolnictwa. Do końca 1956 roku przetrwało tylko 15 procent spółdzielni, pozostałe rozwiązały się w kilka tygodni. Dominacja rolnictwa indywidualnego stała się jednym podstawowych wyznaczników polskiej odmienności od modelu radzieckiego. Warto jednak zwrócić uwagę, że przetrwały głównie spółdzielnie zrzeszające dawnych małorolnych i bezrolnych [9]. Dla tego najbardziej wykluczonego segmentu polskiego społeczeństwa powrót do gospodarki indywidualnej wcale nie musiał być atrakcyjny – zbyt silna była zapewne pamięć przedwojennej nędzy. Władza pogodziła się z odbudową sektora prywatnego w handlu i drobnej wytwórczości. Pod koniec 1955 roku naliczono w Polsce tylko 141 prywatnych zakładów wędliniarskich, niecałe dwa lata później już 1155 [10].
Działalność „prywaciarzy” wciąż jednak była utrudniana i poddawana szykanom, nigdy nie przybrały one jednak intensywności „bitwy o handel”. Popaździernikowe tendencje skupienia się na podnoszeniu stopy życiowej szybko znów ustąpiły natomiast naciskowi lobby przemysłowego na industrializację w dawnym, ciężkim stylu – a mięsa, jak już się rzekło na wstępie, wciąż brakowało. Jednak niektórym mniejszym ośrodkom miejskim to właśnie lata Gomułki przyniosły największy rozwój: na przykład w Przasnyszu powstała filia Zakładów Wytwórczych Aparatury Rozdzielczej oraz powiązany z nią zespół szkół technicznych.
Twórcy i uczeni wciąż musieli potykać się z cenzorami lub dogmatycznymi sekretarzami partii, ale otworzyła się przed nimi znacznie większa przestrzeń gier i negocjacji z władzą. Za symboliczny koniec „odwilży” uważa się rozwiązanie w październiku 1957 roku „Po Prostu”, którego redakcja domagała się dalszej demokratyzacji. Jednak na scenie publicznej znalazło się trwałe miejsce dla – niechętnie tolerowanych, ale autentycznie niezależnych – inicjatyw takich jak odzyskany przez prawowitą redakcję „Tygodnik Powszechny” czy Kluby Inteligencji Katolickiej. Późnym dzieckiem „odwilży” i Października była założona w 1958 roku przez Tadeusza Mazowieckiego „Więź”, próbująca przerzucać mosty między personalizmem a lewicą. Partia mogła pomrukiwać na niepoprawne politycznie wyniki badań ankietowych, ale dla polskiej socjologii wczesne lata 60. były złotym okresem międzynarodowego uznania.
Nie było mowy o powrocie do socrealistycznie dławiącego nacisku na twórców. Schematyczne „produkcyjniaki” ustąpiły miejsca arcydziełom polskiej szkoły filmowej. Jeszcze w 1956 roku premierę miał „Kanał” Andrzeja Wajdy, potem zaś „Eroica” Andrzeja Munka czy „Ostatni dzień lata” Tadeusza Konwickiego. W 1953 roku na 54 premiery kinowe filmów zachodnich było dziewięć, w 1957 roku na 124 – aż 88 [11]. Na powierzchnię wydobyli się jazzmani, którzy w następnej dekadzie doszusują do światowej czołówki.
Dyktatura do przeżycia
W moim poprzednim tekście starałem się pokazać, że nawet czas stalinizacji nie był wcale monolitycznie totalitarny. Jeśli jednak posługiwać się tym terminem, nie da się obronić tezy, że totalitaryzm trwał w Polsce dłużej niż do roku 1956. W istocie rozmywać zaczął się już wcześniej, ale to Październik stanowił punkt, który całkowicie wykluczył recydywę stalinizmu.
Dlaczego więc z taką trudnością przebija się on do panteonu Polskich Miesięcy? Z pewnością do martyrologiczno-heroicznej narracji niespecjalnie pasuje to, że pozytywnymi aktorami tego okresu byli nie tylko katolicy, robotnicy, chłopi, lecz także radykalnie lewicowi studenci i po prostu komuniści. Trudno wpasować w nią figurę Gomułki jako – chwilowego, ale jednak – bohatera narodowego oraz konstatację, że komunistyczna władza i państwo zostały wówczas uznane za „swoje”. Wiele ze „zdobyczy Października” oraz związanych z nim nadziei zostało też bardzo szybko przekreślonych. Odchodzenie od nich było polem konfliktu władzy z inteligencją, którego apogeum nastąpi w 1968 roku, a niezałatwione problemy społeczne i gospodarcze eksplodowały tragicznie w Grudniu ’70. Można się więc zżymać, że w 1956 roku doszło tylko do „liberalizacji bez demokratyzacji” albo do „skanalizowanej rewolucji”. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że otworzyła się wówczas Polska, w której dało się lepiej żyć: poetce, włókniarce, chłopu i właścicielowi warsztatu stolarskiego.
Przy tej okazji można zaś nadmienić, iż oceniając tak doniosłe wydarzenia i procesy musimy nieustannie pilnować się, by na historię nie patrzeć tylko oczami elit intelektualnych i politycznych, ludzi piszących, mieszkańców wielkich miast. Ostatnia książka Jerzego Kochanowskiego pokazuje, że na wielkie przełomy można z powodzeniem patrzeć również przez pryzmat zjawisk takich jak przestępczość pospolita albo obyczajowość. Bardzo możliwe, że Październik znaczył coś zupełnie innego dla literata z Warszawy i robotnicy z Radomia. Dla niego mógł to być przełom, dla niej niewiele mogło się zmienić. A może właśnie – zupełnie na odwrót.
Przypisy:
[1] J. Kuroń, „Wiara i Wina” [w:] „Kuroń. Autobiografia”, Warszawa 2009, s. 116.
[2] J. Olszewski „Czas «Po Prostu»”, „Karta”, nr 77, 2013, s. 107.
[3] A. Skrzypek, „Mechanizmy autonomii. Stosunki polsko-radzieckie 1956–1965”, Pułtusk–Warszawa 2005, s. 38.
[4] P. Machcewicz, „Polski rok 1956”, Warszawa 1993, s. 29.
[5] P. Lewińska, „Komuniści pod obstrzałem z dwóch różnych pozycji”, kopia w posiadaniu autora, posłowie, s. VI –VII; Z. Rykowski, W. Władyka, „Polska próba – Październik ’56”, Kraków 1989, s. 129;
[6] J. Olszewski, „Czas…”, s. 110–111.
[7] Zob. zapis tych rozmów w: „Przełom Października ‘56”, red. P. Dybicz, Warszawa 2016, s. 259–323.
[8] J. Kochanowski, „Rewolucja międzypaździernikowa. Polska 1956–1957”, Kraków 2017, ebook.
[9] D. Jarosz, „Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948–1956 a chłopi” Warszawa 1998, s. 152.
[10] D. Jarosz, M. Pasztor, „Afera mięsna. Fakty i konteksty”, Toruń 2004, s. 23.
[11] E.C. Król, „O polskiej kulturze w 1956 r.” [w:] „Rok 1956 w Polsce i jego rezonans w Europie”, red. J. Szymoniczek, E.C. Król, Warszawa 2009, s. 148.
*/ Podstawową lekturą przy pisaniu tego tekstu była książka Pawła Machcewicza, korzystałem również z ustaleń – prócz wymienionych – Błażeja Brzostka i Macieja Tymińskiego. Wzmianki o Przasnyszu mogły pojawić się dzięki rozmowom z Izą Mrzygłód oraz jej mamą, za które serdecznie dziękuję.
Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów”.