Łukasz Pawłowski: Czy Kościół musi być przeciwny edukacji seksualnej w szkołach?

Jakub Halcewicz-Pleskaczewski: Zacznę od pewnej historii. Jakiś czas temu byłem na spotkaniu formacyjnym dla rodziców, którzy chcieli ochrzcić swoje dzieci, i przyszłych rodziców chrzestnych. Z nieznanych przyczyn prowadzący spotkanie młody, wykształcony ksiądz, chyba po studiach prawniczych, w tej niewielkiej salce przy kościele w środku Warszawy zadał uczestnikom następujące pytanie: „Co powinna zrobić żona w sytuacji, w której mąż zapomniał, że umówili się pojechać wieczorem do sklepu po meble, a zamiast tego poszedł na imieniny do kolegi, upił się i po powrocie do domu domagał się seksu?”.

No słucham…

Oczywiście nagle powietrze zrobiło się gęste. Wszyscy obecni milczeli zaskoczeni pytaniem. Ciszę przerwał pewny siebie ksiądz: „Kobieta nie może się obrażać, strzelać focha. Ma się oddać mężowi i koniec!”. Wykrzykiwał to. Niestety, nikt z obecnych się nie odezwał. A sam ksiądz najwyraźniej czuł się jak ryba w wodzie i nie widział powodów, żeby przerywać swój rynsztokowy monolog. Kolega szepnął mi tylko do ucha: „Czy on nie wie, na czym polega gwałt?”.

To pokazuje, że niektórzy księża mają wypaczone wyobrażenie seksualności i relacji małżeńskich. Pokazuje też, że na kontakt z tego typu ludźmi narażone są nasze dzieci, jeśli posyłamy je na lekcje religii. Niestety, nie wydaje mi się, by akurat ten przypadek był zupełnie wyjątkowy. I odpowiadając na pierwsze pytanie: trudno się spodziewać, że Kościół, który toleruje wygłaszanie tego typu poglądów, będzie popierał edukację seksualną.

Ale co miała ilustrować ta opowieść księdza? Jaka była intencja?

Wydaje mi się, że miała pokazać pewien konserwatywny model rodziny, który jest – według tego księdza – pożądany w społeczności Kościoła. A poza tym miała zapewne, w zamyśle księdza, pozytywnie sprowokować słuchaczy do myślenia. Chciał powiedzieć coś, co jego zdaniem jest ważne, ciekawe, intrygujące. Sprawiał przy tym wrażenie zadowolonego z siebie.

No dobrze, mamy więc taki pogląd i jak wierni mają się do niego odnieść? Mogą zaprotestować?

Wierni w takiej sytuacji czekają do końca w ciszy, a potem pokornie stoją w kolejce po wpis, który świadczy o zaliczeniu katechezy. Muszą się jeszcze wyspowiadać i mogą ochrzcić dzieci. Nie można w takich warunkach „podskoczyć”. To sytuacja bardzo niekomfortowa, bo wiesz, że powinieneś coś zrobić, ale nie robisz nic. Jedynie w kolejce po te wpisy rodzice dyskutują, podśmiewając się trochę. Ja sam mam do siebie żal, że wtedy – to było mniej więcej trzy lata temu – nic nie powiedziałem. Nie wiem, czy drugi raz zachowałbym się tak samo.

Biskupi mają – w swoim przekonaniu – obowiązek występowania publicznie w sprawach seksu, większy nawet niż w przypadku innych spraw. Jest to niezrozumiałe i wymaga przemyślenia w samym Kościele, zwłaszcza obecnie. | Jakub Halcewicz-Pleskaczewski

Ale to tym bardziej pokazuje, że edukacja seksualna jest potrzebna. Tymczasem, kiedy pojawia się propozycja dodatkowych zajęć w Warszawie, Kościół zajmuje jednoznacznie negatywne stanowisko. Co w takiej sytuacji może zrobić wierny?

Po pierwsze, wierny jest częścią Kościoła, tworzy go. Po drugie, nie jest pozbawiony wolności ani sumienia. Może mieć swoje zdanie i może wybierać. Kiedy w moim liceum dobrego świeckiego katechetę zastąpił niezbyt mądry ksiądz, po prostu zrezygnowałem z religii i poszedłem na etykę. Przez moment zastanawiałem się, czy nie utrudnię sobie tym na przykład dostępu do kościelnego ślubu. Ale uznałem, że aż tak źle na pewno nie będzie.

Tak samo w sprawie edukacji seksualnej. Wierni nie muszą podzielać stanowiska Episkopatu i jej zwalczać. Większy problem polega na tym, że biskupi mają – w swoim przekonaniu – obowiązek występowania publicznie w sprawach seksu, większy nawet niż w przypadku innych spraw. Jest to niezrozumiałe i wymaga przemyślenia w samym Kościele, zwłaszcza obecnie.

I co miałoby być efektem tego przemyślenia?

Choćby powolne odzyskiwanie wiarygodności, którą instytucjonalny Kościół stracił przez przestępstwa seksualne duchownych i ich tuszowanie. Niektórzy hierarchowie są świadomi problemu i jego wagi. Arcybiskup łódzki Grzegorz Ryś mówił w październiku, że „przez te haniebne czyny” księża „zerwali związek między miłością a seksualnością”.

A dopiero co, podczas nabożeństwa pokutnego w swojej katedrze 29 marca, powiedział jeszcze dobitniej: „Roztrwoniliśmy powołanie. Mieliśmy prowadzić ludzi do Boga, a ich zgorszyliśmy. Roztrwoniliśmy charyzmat celibatu. Cała debata, która wszędzie dookoła się rozlega, jest naszą winą. Sprowadziliśmy celibat do uciążliwego prawa, roztrwaniając łaskę, która jest w nim ukryta, charyzmat Boży. Kto potraktuje nas poważnie po tych nadużyciach, kiedy chcemy ludziom mówić o życiu erotycznym? Roztrwoniliśmy orędzie, które nam zostało powierzone. Roztrwoniliśmy autorytet”.

Gdyby duchowni wzięli to sobie do serca, to następnym razem zastanowiliby się dwukrotnie przed ogłaszaniem takich oświadczeń jak w sprawach edukacji seksualnej czy deklaracji LGBT. Bo po ujawnieniu skandali seksualnych, ich wiarygodność w tych sprawach jest zbyt mała, żeby nie powiedzieć – żadna.

Nie dość, że stanowisko Episkopatu nie było zbyt wyważone, to akurat w tym momencie – niedługo po watykańskim szczycie o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele i po ujawnieniu pierwszych danych o przestępstwach w Kościele w Polsce – być może w ogóle nie trzeba się było wypowiadać. A tym bardziej przy okazji potępiać „ideologii gender”, co jest osobistą obsesją wiceprzewodniczącego episkopatu arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, a nie realnym problemem. Zresztą jest moim zdaniem głęboko nie w porządku, że w stanowisku Episkopatu tak wyraźnie słychać właśnie wpływ metropolity krakowskiego. Przecież arcybiskup Jędraszewski był jedynym przedstawicielem episkopatów świata, który wyjechał ze szczytu w Watykanie przed nabożeństwem pokutnym i ani krakowska kuria, ani on sam nie wyjaśniają w przekonujący sposób, dlaczego nie mógł zostać do końca.

Ilustracja: Joanna Witek

Argumenty zwolenników edukacji seksualnej brzmią następująco. Po pierwsze, jest to pewna wiedza, a nie ideologia. Po drugie, ta wiedza odpowiada rzeczywistości. Związki homoseksualne, a nawet całe rodziny wychowujące dzieci po prostu istnieją i zamykanie na ten fakt oczu nic nie zmieni. Kościół z kolei wychodzi z założenia, że samo mówienie o tych związkach je normalizuje, a tym samym w jakimś sensie promuje.

Mamy ku kilka tematów. W sprawie edukacji seksualnej można powiedzieć, że jest i wiedza, i ideologia. Nasz stosunek do sprawy wynika albo z antropologii chrześcijańskiej, albo liberalnej. W pierwszym przypadku mamy katolicką wizję człowieka, miłości, wierności i małżeństwa kobiety i mężczyzny. W drugim – podejście zakładające konsensualny stosunek do seksu, zgodnie z którym wszystko, na co zgadzają się jego strony, jest dozwolone. Chyba większość uczestników debaty publicznej zgadza się, że nie da się pogodzić liberalnego – czy szerzej świeckiego – podejścia do edukacji seksualnej z kościelnym.

W Kościele do tego chyba dość powszechnie panuje pogląd, że jeśli dopuścimy konsensualne podejście do seksu, to doprowadzi ono do normalizacji seksu grupowego, pedofilii, zoofilii i wszystkiego co najgorsze. Przykład? Ksiądz Marek Dziewiecki, zresztą ekspert Ministerstwa Edukacji z zakresu przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie”, napisał kilka dni temu w „Gościu Niedzielnym”, że aktywiści LGBT+ „agresywnie i wulgarnie atakują tych, którzy mają odwagę wyliczać mniejszości ukryte pod symbolem »Plus«. Wśród takich mniejszości są między innymi pedofile, zoofile czy nekrofile”. To projektowanie zagrożeń. Dopóki biskupi będą się tym zajmować, nie będą mieli w polu widzenia rzeczywistości i realnych problemów. A dziś takimi problemami są dyskryminacja i cierpienie ludzi o innej orientacji seksualnej niż większości. I to na te problemy odpowiedzią może być między innymi edukacja seksualna.

Przedstawiciele Kościoła mogliby więc porzucić swoje obsesje i zacząć rozmawiać uczciwie. Na przykład o materiałach szkolnych, choćby obecności w nich par homoseksualnych. Sam nie jestem pewien, na ile to rozwiązanie jest potrzebne.

Dlaczego?

Eksponowanie wszystkich różnych opcji może być tak samo umowne jak promowanie „jedynie słusznego” tradycyjnego modelu rodziny. Jestem za kształtowaniem postawy tolerancji, ale mam też wrażenie, że jeśli włożymy wszystko do tych podręczników, będzie to wyglądało tak, jakbyśmy sami, dorośli, nie potrafili przedyskutować tych kwestii poważnie. A na razie się miotamy: ma być albo wizja Kościoła, albo środowisk LGBT. Nie ma próby poszukiwania rozwiązania akceptowalnego dla większości.

Ksiądz Marek Dziewiecki, zresztą ekspert Ministerstwa Edukacji z zakresu przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie”, napisał kilka dni temu w „Gościu Niedzielnym”, że aktywiści LGBT+ „agresywnie i wulgarnie atakują tych, którzy mają odwagę wyliczać mniejszości ukryte pod symbolem »Plus«. Wśród takich mniejszości są między innymi pedofile, zoofile czy nekrofile”. To projektowanie zagrożeń. | Jakub Halcewicz-Pleskaczewski

Zapytam inaczej: czy ty jako osoba wierząca posłałbyś dziecko na zajęcia z edukacji seksualnej?

Oczywiście, że tak. Na pewno jest wiele takich osób. Weźmy choćby Klub Inteligencji Katolickiej. Kiedy w liceum czy na studiach przychodziłem na spotkania do KIK-u, poznałem środowisko katolików, którzy są otwarci w kwestiach na styku moralności i życia publicznego i nie chcą prostymi zakazami regulować życia społecznego, restrykcyjnym ustawodawstwem załatwiać sobie norm moralnych.

Ale jak pogodzić twój pogląd z oficjalnym stanowiskiem Episkopatu, które jest mu dokładnie przeciwne?

Wierni są Kościołem tak samo jak biskupi. Jeśli ktoś zajmuje stanowisko, które jest niemądre, to nie znaczy, że inni muszą je podzielać. Fakt, że część biskupów napisze jakiś list, nie powoduje, że ja się czuję w Kościele źle – choć tak bywa – że inaczej się modlę czy inaczej widzę życie Jezusa.

Ale biskupi są pośrednikiem między Bogiem a tobą jako wiernym.

Arcybiskup Jędraszewski jako współautor dokumentu Episkopatu nie jest dla mnie pośrednikiem w sensie mistycznym. Gdybym uczestniczył w odprawianej przez niego mszy, to modliłbym się razem z nim. Ale jeśli napisze jakiś dokument, to nie ma on wpływu na moją relację z Bogiem.

Rozczarowanie biskupami to stały element życia katolików, zwłaszcza w Polsce, w której biskupi zajmują tak ważne miejsce. Wcześniej ich rola była uzasadniona przez historię. Ale po roku 1989 hierarchowie nie przemyśleli, kim chcą być w demokratycznym, różnorodnym kraju, ani na czym budować autorytet Kościoła. Niekiedy wydaje się, że walczą o władzę ziemską – majątki, wpływy polityczne. W niektórych sprawach wyobrażają sobie, że są kimś ważniejszym niż w rzeczywistości, w innych mówią mniej, niż by mogli.

Na przykład?

Weźmy list Episkopatu na stulecie odzyskania niepodległości. To był moment, kiedy przywódcy Kościoła naprawdę mogli powiedzieć coś ważnego, a nie powiedzieli nic godnego zapamiętania. Właściwie odpuścili wszystkie ważne tematy, na których w ostatnich latach zależało im samym – choćby tematy uchodźców i otwarcia w Polsce tak zwanego korytarza humanitarnego, przestrzegania Konstytucji i trójpodziału władzy czy – szczególnie aktualnego z okazji Święta Niepodległości – rozdzielenia patriotyzmu od nacjonalizmu, który Episkopat oficjalnie określa jako sprzeczny z chrześcijaństwem. Wszystko to odpuścili. Powstał zupełnie nijaki dokument. Biskupi mogli też skorzystać z okazji i w ważne święto symbolicznie rozliczyć się ze skandalu związanego z wykorzystywaniem seksualnym.

To nie celibat jest najważniejszym problemem, ale klerykalizm, czyli przekonanie księdza, że jest wybrańcem, kimś zupełnie wyjątkowym i z tego tytułu przysługują mu szczególne prawa. | Jakub Halcewicz-Pleskaczewski

W przypadku duchownych katolickich pojawiają się tezy, że jedną z przyczyn problemów z seksualnością jest celibat. Mówi o tym na przykład zbiór reportaży „Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu” Marcina Wójcika.

Mam już własną rodzinę i myślę, że być może ciężko jest pogodzić obowiązki księdza z życiem rodzinnym, w którym priorytety muszą być inne. Spotkałem księży, dla których celibat jest ważnym doświadczeniem. Ale spotkałem też księży, którzy ze swoją seksualnością sobie nie radzą.

Co to znaczy?

W liceum poznałem księdza, który przychodził do parku na ławeczki, spoufalał się z młodzieżą i wydaje się, że szukał chłopców, którzy przeżywają trudności. To był czas, kiedy zmarł mój ojciec. Ksiądz zapraszał mnie do siebie do mieszkania przy kościele. Kończył mszę i kiedy schodził z ołtarza, spoglądał na mnie i zapraszającym gestem wskazywał na zakrystię. Ksiądz to zupełnie wyjątkowa postać i kiedy zaprasza cię w ten sposób, naprawdę czujesz się wyróżniony.

Byłeś wtedy ministrantem?

Wtedy nie, ale kiedyś byłem.

I co się działo w tej zakrystii?

Ksiądz lubił prywatne spowiedzi. Kiedy ma się kilkanaście lat, to w takiej rozmowie zawsze wychodzą sprawy seksualności. Bo i Kościół o tym dużo mówi, i dzieciaki przeżywają wtedy swoje odkrycia związane z cielesnością. I ten ksiądz lubił słuchać. Lubił rozmawiać o filmach porno. Było w tym zainteresowaniu coś niepokojącego. A także w tym, jak czasem dotknął ręki czy położył dłoń na nodze. I w końcu ksiądz wpadł, nakryła go jedna z matek. Gdy zadzwonił do jednego chłopaka, a po skończonej rozmowie chciał jeszcze coś dodać, zadzwonił ponownie. W tym czasie do mieszkania weszła matka, podniosła słuchawkę i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, ksiądz już zaczął mówić – zapewne o czymś związanym z seksem. Matka od razu pobiegła do proboszcza. Ksiądz szybko zniknął z parafii i z naszej szkoły.

Ale o czym ma świadczyć ta historia?

Problemy księży z seksualnością dotyczą całego spektrum niewłaściwych i dwuznacznych zachowań, nie tylko wykorzystywania. Ale chciałem przez to powiedzieć, że w Kościele od kilkunastu lat coś jednak się zmieniło. Na przykład w normach wypracowanych w archidiecezji praskiej zapisano różne punkty mówiące o tym, co ksiądz może, a czego nie powinien robić. Coś, co kiedyś w ogóle nie było uznawane za problem – na przykład zapraszanie młodych chłopaków do prywatnego mieszkania – obecnie jest nazwane i odradzane. Nie jest więc tak, że Kościół się nie zmienia. Zachodzą w nim różne zjawiska. Ostatni szczyt episkopatów w Watykanie to wydarzenie bez precedensu. Jeśli rozumiemy jego znaczenie, tym mocniejsza może być krytyka głównego członka polskiej reprezentacji, który opuszcza spotkanie przed głównym nabożeństwem.

Skoro Kościół się zmienia, to może dojrzeje do tego, że edukacja seksualna nie tylko jest potrzebna w szkołach, ale także sami klerycy powinni mieć jakieś zajęcia na ten temat? To przecież młodzi ludzie, którzy idą do seminarium w wieku 18 lat, często bez żadnej wiedzy o swojej seksualności. Wynika to chociażby ze wspomnianych już reportaży Marcina Wójcika.

Z tych reportaży wynika moim zdaniem, że to nie celibat jest najważniejszym problemem, ale klerykalizm, czyli przekonanie księdza, że jest wybrańcem, kimś zupełnie wyjątkowym i z tego tytułu przysługują mu szczególne prawa nie tylko w życiu społecznym, ale i rodzinnym, jeżeli zakłada rodzinę. Demontaż takiego klerykalizmu jest zresztą ważną częścią nauczania papieża Franciszka.

Po pierwsze więc każdy młody ksiądz powinien pamiętać, że jest jednym z nas, jednym z wiernych. A po drugie, że kiedy musi przestrzegać celibatu, jest tym bardziej narażony na problemy związane z seksualnością. I ktoś powinien go poprowadzić.

 

Ilustracja: Joanna Witek