Dwudziestokilkuletni Cassius Green (Lakeith Stanfield) mieszka z dziewczyną w garażu na obrzeżach Detroit i próbując jakoś związać koniec z końcem, podejmuje pracę telemarketera. Mimo braku branżowego doświadczenia bohater szybko pnie się w górę biurowego łańcucha pokarmowego. Gdy jego nowa kariera nabiera rozpędu, on sam zaczyna przeformułowywać swoje życiowe priorytety. Nagle dostępny kapitalistyczny raj wyrzuca przyjaciół na drugi plan, robiąc miejsce dla korporacyjnych żądz, a wszelkie wyznawane dotychczas wartości przestają mieć znaczenie – młody czarnoskóry protagonista zaczyna rozmawiać z klientami akcentem „białego Amerykanina”, po to by zjednać sobie ich sympatię.

Mentalna transformacja trwa jednak dość krótko, ponieważ w pewnym momencie ten wzorowy pracownik odkrywa mroczne sekrety przełożonych – przedstawionych jako grupa bezwzględnych czcicieli pieniądza, pragnących zamienić egzystencję podwładnych w koszmar poprzez zniewolenie ich umysłu oraz ciała przy pomocy tajemniczej substancji kreującej armię uległych, bezgranicznie wiernych pracowników-poddanych.

Mimo że argumentacja wokalisty formacji The Coup wyrażona została z subtelnością młota, wielowymiarowość towarzyszącej jej historii z góry odbija zarzuty o przedkładaniu publicystyki nad sztukę. | Łukasz Krajnik

Właśnie tak wygląda fabularny rdzeń „Przepraszam, że przeszkadzam”, czyli reżyserskiego debiutu producenta, rapera oraz politycznego aktywisty Bootsa Rileya. Wojujący socjalista, organizator antysystemowych koncertów i działacz broniący praw młodzieży pochodzącej z dysfunkcyjnych rodzin, napisał oraz wyreżyserował wyjątkową hybrydę czarnej komedii i dystopijnego science-fiction, poruszającą przede wszystkim tematykę walki klas. Na szczęście, mimo że argumentacja wokalisty formacji The Coup wyrażona została z subtelnością młota, wielowymiarowość towarzyszącej jej historii z góry odbija zarzuty o przedkładaniu publicystyki nad sztukę. Reżyser unika największego błędu znacznej części „zaangażowanych” twórców, czyli poświęcania spójności opowiadanej historii na rzecz światopoglądowej debaty. Postacie pojawiające się na ekranie to pełnokrwiste osobowości, które podejmują realistycznie umotywowane działania i borykają się z absolutnie wiarygodnymi dylematami. Chociaż „Przepraszam, że przeszkadzam” opisuje konflikt pomiędzy człowiekiem i systemem, skupia się przy tym przede wszystkim na ludzkim pierwiastku.

Następca mistrza Gilliama?

Głównym orężem Bootsa jest humor. Abstrakcyjne, często przekraczające granice zdrowego rozsądku żarty słowne i sytuacyjne dostrajają film do trendów dzisiejszej kultury memów, co widać chociażby w momencie, gdy Green jest zmuszony do zagrania rapowego koncertu przed rasistowskimi kolegami z pracy. W tej satyrze na „amerykański sen” etos karierowicza zostaje poddany krytyce przy pomocy nieoczywistych gagów, jak w scenie, gdy Cassius staje twarzą w twarz z efektami biologicznych eksperymentów przeprowadzanych w piwnicznych korytarzach korporacji. Tak znakomitego antydowcipu nie było w amerykańskiej popkulturze od czasów Andy’ego Kaufmana.

Oprócz humoru słownego uwagę przyciąga też wizualne rozpasanie krzykliwego, wręcz komiksowego stylu Bootsa. Medialne spoty rodem z „Sieci” Sidneya Lumeta [1976], klaustrofobiczny biurowy pejzaż à la Franz Kafka czy bohater walczący z bogaczami w opasce, której nie powstydziłby się John Rambo – to tylko kilka kropli w morzu pomysłów. Takie rzeczy kręciłby Terry Gilliam, gdyby obecnie rozpoczynał karierę.

Oczywiście wszechobecna groteska może odrobinę przytłaczać osoby o mniejszej tolerancji na przerysowaną estetykę, jednak idealnie pasuje ona do tematyki „Przepraszam, że przeszkadzam”. Film punktuje zdominowaną przez Trumpowską ideologię Amerykę, a także wbija szpile w niemniej hiperboliczną pazerność nowobogackich „elit”, siłą rzeczy popadając w przesadę.

Filmowy debiut utalentowanego muzyka pomyślany jest jako dynamit podłożony pod fundamenty degradacji nowoczesnego świata. Autor jest jednak zbyt błyskotliwy, by zamieniać jedną utopię na inną i nie proponuje idealnego rozwiązania. | Łukasz Krajnik

Zaangażowanie bez tektury

Formalną odwagę Riley odziedziczył po Gilliamie, lecz najwięcej cech wspólnych ma jednak z Davidem Cronenbergiem. Z autorem „Wideodromu” [1983] łączy go zamiłowanie do niekonwencjonalnego eksploatowania gatunkowych rekwizytów. Obaj znakomicie wchodzą w socjopolityczną polemikę, konstruując tezy oparte na metaforycznych kliszach kina grozy oraz science-fiction. W „Przepraszam, że przeszkadzam” mamy na przykład do czynienia ze złowrogą korporacją, eksperymentującą na pracownikach w celu przejęcia władzy nad ich umysłami, co przypomina organizację z „eXistenz” [1999] czy czarne charaktery ze „Skanerów” [1981]. Kiedy kontrowersyjny Kanadyjczyk powoli zbliża się do emerytury, jego następca kontynuuje szlachetną misję sprzedawania antyestablishmentowych treści w łatwo przyswajalnym efektownym opakowaniu.

Filmowy debiut utalentowanego muzyka pomyślany jest jako dynamit podłożony pod fundamenty degradacji nowoczesnego świata. Autor jest jednak zbyt błyskotliwy, by zamieniać jedną utopię na inną i nie proponuje idealnego rozwiązania. Zarówno główni bohaterowie, jak i antagoniści są według niego tak samo pogubionymi jednostkami, wciągniętymi w systemowe niespójności kapitalizmu. Brak tu gotowej recepty, więc na Oscary Riley nie ma co liczyć, ale ma szansę wygrać coś znacznie ważniejszego – wiarę publiczności w siłę pojedynczego sprzeciwu.

 

Film:

„Przepraszam, że przeszkadzam” [Sorry to Bother You], reż. Boots Riley, prod. USA 2019.

https://www.youtube.com/watch?v=w468esXbfnw