Kompozytor ten zajmuje czołowe miejsce wśród twórców operowych XX wieku, a mimo to „Billy Budd”, jeden tytułów emblematycznych dla tej kariery kompozytorskiej, nie był dotąd wystawiony przez żaden z polskich teatrów.

Inscenizacja powstała we współpracy Teatru Wielkiego–Opery Narodowej z operą w Oslo, w której reżyserka spektaklu – Annilese Miskimmon – jest dyrektor artystyczną. Koncepcja reżyserki jest przejrzysta, choć występują w niej elementy surrealistyczne, jak na początku, kiedy w mieszkaniu starego kapitana zaczynają się otwierać włazy okrętowe i pojawiać marynarze z drabinami. Zabieg ten ma jednak klarowne uzasadnienie psychologiczne: ukazuje moment mieszania się teraźniejszości ze światem wspomnień. Również przeniesienie załogi „Niezłomnego” z żaglowca do okrętu podwodnego ma nomen omen głęboki sens, potęguje bowiem efekt klaustrofobicznego zamknięcia, którym charakteryzuje się nie tylko fizyczne położenie bohaterów, ale też ich sposób działania, nieuchronnie prowadzący do tragedii. Na poziomie reżyserii postaci wizja Miskimmon zdaje się przemyślana i zgodna z konwencjonalnym odczytaniem opery Brittena. Nie pozostawiła ona śpiewaków samym sobie i najwyraźniej zadbała o to, żeby nadążali za dramaturgią dzieła, a wręcz ją kształtowali.

Zdjęcia: Krzysztof Bieliński

Pomogły w tym warunki scenograficzne – zarówno mieszkanie kapitana, jak i łódź podwodna, zostały pomyślane bardzo korzystnie pod względem akustycznym i kierowały dźwięk ku widowni. W jakiejś mierze scenografia ta sama w sobie „grała”, mobilność jej elementów służyła czemuś więcej niż tylko pustemu efektowi. Oszczędnie stosowane, komunikatywne projekcje przysłużyły się inscenizacji, nie wprowadzając bałaganu estetycznego ani semantycznego. Logicznie zaplanowany ruch sceniczny także nie przeszkadzał śpiewakom ani sporemu chórowi męskiemu w realizacji ich zadań muzycznych. Szkoda tylko, że chór dziecięcy tradycyjnie musiał tupać, równie głośno, co niepotrzebnie – konia z rzędem reżyserowi, który mając na scenie dzieci, nie każe (bądź też nie pozwoli) im zagłuszać muzyki rumorem.

Pomijając zalety samej strony inscenizacyjnej, jest to także produkcja pod wieloma względami zadowalająca muzycznie , choć nie wszystkie partie solowe wypadły w pełni satysfakcjonująco. Alan Oke wystąpił w złożonej dramaturgicznie i rozbudowanej muzycznie roli Kapitana Vere’a. Swoją aktualnie niezbyt dobrą formę wokalną skompensował w dużym stopniu przemyślaną interpretacją i stworzył przekonującą postać, choć nie zawsze specyficzne brzmienie wysokich dźwięków, osiąganych przez niego z pewnym wysiłkiem, dało się uzasadnić charakterem roli.

Pomijając zalety samej strony inscenizacyjnej, jest to także produkcja pod wieloma względami zadowalająca muzycznie. | Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Do demonicznej roli Claggarta wybrano Gidona Saksa. W jego interpretacji zabrakło nie tylko pełni brzmienia, ale przede wszystkim oddania przebiegłej i złej natury antybohatera za pomocą środków wokalnych nieco bardziej wysublimowanych niż jednostajne mezzoforte. Saks wydawał się niezbyt przejęty swoją rolą i trudno było uwierzyć w złe zamiary Claggarta przy tym, jak bezrefleksyjnie zaśpiewany został monolog, w którym ma się ujawnić nieuzasadniona chęć zniszczenia tytułowego bohatera.

Partię Billy’ego powierzono Michałowi Partyce, którego jakiś czas temu mieliśmy okazję słyszeć w skrajnie nieodpowiedniej dla niego partii torreadora w „Carmen” Georges’a Bizeta. Tym razem zrobił zdecydowanie lepsze wrażenie. Niewątpliwie partia Billy’ego bardziej pasuje temu śpiewakowi, zwłaszcza w pierwszym akcie, gdzie Partyka dobrze się zaprezentował, wykazując też duże zaangażowanie aktorskie. Jednak popisowa, rozbudowana scena „Look! Through the port comes…”, w której śpiewak zostaje w pewnym sensie sam na sam ze swoimi umiejętnościami wokalnymi, nie wypadła najkorzystniej. Dały o sobie znać kłopoty z oddechem, brakowało legata, problematyczna okazała się także emisja zwłaszcza w górnym rejestrze, poza tym śpiewak starał się unikać zmian dynamiki, nie wiedzieć czemu, bo prowadzona przez Michała Klauzę orkiestra znakomicie ją realizowała. Próżno też było szukać w interpretacji Partyki zrozumienia dla formy i kontinuum dramaturgicznego, jakie nadał tej scenie o charakterze lamentu kompozytor i jakie chciał uzyskać dyrygent.

Zdjęcia: Krzysztof Bieliński

Spośród licznej załogi „Niezłomnego” na wyróżnienie zasługują Redburn (Mariusz Godlewski), Flint (Krzysztof Szumański) i Ratcliffe (Remigiusz Łukomski), którzy stworzyli zgrany i zdyscyplinowany zespół, co w złożonej i wymagającej partyturze nie jest zadaniem najłatwiejszym. Śpiewacy ci swoim drugoplanowym rolom nadali pierwszorzędny i zróżnicowany wyraz. Stały epizodysta TW–ON, Mateusz Zajdel, jak zwykle sprawnie poradził sobie ze swoją rolą, ale miał w tym spektaklu poważną „konkurencję” w osobie Wojciecha Parchema. Dobrze zabrzmiał przygotowany przez Mirosława Janowskiego Chór TW–ON, a w zasadzie jego męska część, dodatkowo wzmocniona wykonawcami z Chóru Uniwersytetu Warszawskiego.

Klauza wykazał się dobrym wyczuciem stylu Brittena, a także zmysłem dramaturgicznym, co po raz kolejny skłania do zastanowienia na temat tego, czemu w TW–ON tak rzadko zatrudnia się dyrygentów mających predylekcję i niezbędny warsztat do zajmowania się operą. | Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Znakomitym pomysłem było zaangażowanie Michała Klauzy. Wykonanie „Billy’ego Budda” pod jego batutą zasługuje na uznanie. Partytura tej opery – w większości dość przyjazna śpiewakom, nie licząc pewnych problemów metrycznych, których im może nastręczać, o ile nie otrzymają dostatecznego wsparcia – jest prawdziwym wyzwaniem dla dyrygenta. Instrumentacja jest miejscami surowa, co w czym można dostrzegać zamiar retoryczny kompozytora. Jest w tej partyturze sporo fragmentów, które zawierają swego rodzaju „brzmieniowe dziury”, a kontrastują one z odcinkami dosyć bogatymi w detale instrumentacyjne. Między innymi to sprawia, że trudno ten utwór poprowadzić tak, żeby tworzył integralną tkankę muzyczną. Klauza nie tylko zidentyfikował ten problem i rozwiązał go, nadając całości spójny kształt brzmieniowy, ale przede wszystkim znalazł sposób na to, żeby wykorzystać go wyrazowo i podporządkować logice wydarzeń. Klauza wykazał się dobrym wyczuciem stylu Brittena, a także zmysłem dramaturgicznym, co po raz kolejny skłania do zastanowienia na temat tego, czemu w TW–ON tak rzadko zatrudnia się dyrygentów mających predylekcję i niezbędny warsztat do zajmowania się operą. Pod względem koncepcji brzmieniowej i jej realizacji spektakl w TW–ON zrobił na nas lepsze wrażenie niż wcześniejsze koprodukcyjne przedstawienie z Oslo (dostępne bezpłatnie na platformie OperaVision).

Zdjęcia: Krzysztof Bieliński

Zasadniczo w omawianym spektaklu zadziałały i muzyka, i reżyseria, choć ta ostatnia okazała się tyleż poprawna, co przewidywalna. To kolejne wystawienie tej opery, które skupia się na koncepcji zła absolutnego, drzemiącego w ludziach, oraz na problematyce winy. Brakuje zwrócenia uwagi na niewyobrażalną opresyjność samego systemu. Przecież oddzielanie ludzi od ich rodzin, wyrywanie z ich środowiska i wcielanie do marynarki, stosującej drastyczne kary cielesne oraz zmuszającej do pracy nad siły, niewiele w istocie różni się od osadzania ludzi w obozach koncentracyjnych. Jest to również system silnie zhierarchizowany, nastawiony na niszczenie wszelkich przejawów indywidualności i promujący ślepe posłuszeństwo wobec tych, którzy stoją wyżej, oraz pogardę dla tych, którzy stoją niżej.

Oddzielanie ludzi od ich rodzin, wyrywanie z ich środowiska i wcielanie do marynarki, stosującej drastyczne kary cielesne oraz zmuszającej do pracy nad siły, niewiele w istocie różni się od osadzania ludzi w obozach koncentracyjnych. | Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Trudno winić za to reżyserkę – wydaje się, że sam kompozytor i libreciści woleli odwrócić wzrok od tych aspektów i skoncentrować się na po melville’owsku wyabstrahowanych cechach ludzkich z pominięciem roli systemu, który je kształtuje i wydobywa. Taka postawa twórców może szczególnie dziwić wkrótce po zakończeniu II wojny światowej, stanowiącej właśnie triumf bezdusznych systemów nad człowieczeństwem. Ale przecież tego rodzaju oskarżenie wymierzone w koronę brytyjską i jej dumę, marynarkę – słynącą w równym stopniu z sukcesów, co z okrucieństwa – mogłoby przeszkodzić w otrzymaniu z rąk monarchy tytułów szlacheckich i orderów (Forster zrazu odmówił zaszczytu, potem jednak zmienił nieco zdanie). W rezultacie, mimo niebezpieczeństw czyhających na bohaterów na morzu – i pod wodą – dostajemy moralitet na tyle ogólny i bezpieczny, aby sztuce stało się zadość, ale by jednocześnie wszyscy mogli spać spokojnie.

Zdjęcia: Krzysztof Bieliński

 

Opera:

„Billy Budd”

muzyka: Benjamin Britten, słowa: E. M. Forster i Eric Crozier według Hermana Melville’a

dyrygent: Michał Klauza

soliści: Alan Oke, Gidon Saks, Michał Partyka, Mariusz Godlewski, Krzysztof Szumański, Wojciech Parchem, Remigiusz Łukomski, Łukasz Karauda, Aleksander Teliga, Zbigniew Malak, Mateusz Zajdel, Bartłomiej Misiuda, Lukasz Klimczak, Jasin Rammal-Rykała, Piotr Maciejowski, Damian Wilma, Mateusz Hoedt, Marek Kulik

reżyseria: Annilese Miskimmon

scenografia i kostiumy: Annemarie Woods

kierownicy chórów: Mirosław Janowski, Irina Bogdanowicz, Danuta Chmurska

Chór Akademicki UW

Chór „Artos” im. Władysława Skoraczewskiego

Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego-Opery Narodowej

Teatr Wielki-Opera Narodowa, premiera, 12 kwietnia 2019