0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > O świadomość własnych...

O świadomość własnych ograniczeń [Odpowiedź na polemikę Grzegorza Sterna]

Michał Lubina

Jeśli ktoś popełnia błędy faktograficzne, to trzeba mu to wypominać. Taka jest społeczna rola recenzji, pisze Michał Lubina.

Umiejętność przyjęcia krytyki, szczególnie publicznej, jest jednym z najtrudniejszych wyzwań dla osoby piszącej. Jednak negowanie faktów i atakowanie ad personam recenzenta to najgorsze, co można zrobić.

Grzegorz Stern, odpowiadając na moje zarzuty, udowadnia, że w wielu miejscach krytyki po prostu nie zrozumiał. Na przykład z backpackerstwem. Nie chodzi o to, ile się krajów widziało: ja widziałem ich ponad 80, mieszkałem też w Pekinie i Bangkoku; ani też – w jaki sposób się jeździ (też większość zwiedziłem z plecakiem). Tylko o to, by rozumieć, że fraza „podróżuje tam, gdzie turyści nie docierają” odsłania typowe złudzenie. Pretensjonalność zbudowaną na przekonaniu wyższości, lepszości, większej autentyczności w porównaniu do reszty. Tymczasem dychotomia podróżnik-turysta jest sztuczna: wszyscy jesteśmy post-turystami, w tym Stern i ja. Nie chodzi o to, by od razu spać w pięciogwiazdkowym hotelu, lecz by mieć świadomość, że plecak, Lonely Planet w ręku i nora za nocleg nie dają nam z automatu lepszego zrozumienia danego regionu.

Podobnie nie chodzi o to, ile razy się było w kraju: ja byłem w Birmie 16 razy (od 2010 r.), razem z mieszkaniem w Bangkoku i obracaniem się tam wśród Birmańczyków, co daje mi większą ilość czasu niż pobyty Sterna. Ale co z tego? Po pierwsze, można być w jakimś miejscu sto razy i nic nie zrozumieć, albo być raz i zrozumieć wiele. Pobyt to warunek wstępny poznania, ale niewystarczający. Po drugie, co innego mieszkać na stałe, a co innego jeździć: to fundamentalna różnica. Nie, Stern „w latach 2006-2018 w Birmie nie mieszkał rok”, tylko ten rok to suma czasu wszystkich jego pojedynczych wjazdów w tych latach: wynika to zarówno z treści książki, jego odpowiedzi, jak i prostego faktu, że jeszcze do niedawna wizę do Birmy można było dostać tylko jednorazową, na 28 dni.

Skąd wiem, że w „Bordeline” brak najważniejszych książek? Ano stąd, że recenzent ocenia po tym, co Autor zawrze w książce: w posłowiu pełniącym funkcję bibliografii Stern wymienia … 5 książek, z których korzystał. A poza tym po tekście widzę, że podstawowych lektur nie skonsultowano.

Stern zarzuca mi hipokryzję w sprawie znajomości języka birmańskiego. Czemu zrezygnowałem po kilku zajęciach, nie wspomnę z szacunku dla nauczyciela, cytowanego w odpowiedzi Sterna (choć w innym miejscu i przez to manipulacyjnie) Thana Htike. Ale nie było to „kilka miesięcy temu”, tylko w 2015 r. W międzyczasie byłem na kilkumiesięcznej profesurze wizytującej na Uniwersytecie Chulalongkorna w Bangkoku i tam pod okiem Than Than Myint (uznanej autorki podręczników do birmańskiego) codziennie po kilka godzin sam na sam z nią, uczyłem się birmańskiego. Nie władam płynnie, mówię po birmańsku znacznie gorzej niż po angielsku, rosyjsku, ukraińsku, hiszpańsku czy chińsku, ale daję radę: przynajmniej raz w roku pracuję w Birmie po birmańsku. Tyle, że znów nie o to chodzi. W recenzji zarzutem nie jest brak znajomości birmańskiego (pisałem wyraźnie: „nie wymagam od Sterna znajomości birmańskiego”), a brak refleksji nad znaczeniem języka. Chodzi o coś, co nas fundamentalnie różni ze Sternem: o świadomość swoich ograniczeń.

Stern zarzuca mi, że jestem psem ogrodnika: nie piszę reportaży, a krytykuję. Choć akurat reportaż kiedyś napisałem (o ukrzyżowaniach na Filipinach), czego Stern (znów) nie sprawdził (nonszalancja w sprawdzaniu faktów tłumaczy, być może, dlaczego w książce jest 30 błędów), choć nie jestem reporterem – wolę esej. Jednak znów nie o to chodzi: krytykuję błędy merytoryczne i postawę wobec Birmy, a nie jego reporterski warsztat. Zresztą sternowa argumentacja ponownie odsłania pretensjonalność: bycie reporterem nie czyni nas z definicji lepszymi, a ja nie muszę być reporterem, by oceniać reportaż. Koniec końców piszemy dla ludzi, nieważne, w jakirj formie: reportaż, esej czy dysertacja to tylko środki do celu. A celem jest przekazanie wiedzy sprawdzonej, wszyscy robimy w literaturze faktu. Dlatego jeśli ktoś popełnia błędy faktograficzne, to trzeba mu to wypominać. Taka jest społeczna rola recenzji.

Zarzucanie mi siedzenia w wieży z kości słoniowej („teoretyk”) jest niedorzeczne. Każdy może sprawdzić, że styl moich książek (dwie są w wolnym dostępie) jest „dla ludzi”. Zaś na terenach rebelii byłem, rozmawiałem m.in. z gen. Gun Maw i wieloma innymi, inaczej nie napisałbym książki o przyczynach i przebiegu walk birmańskich partyzantek [1]. Tyle, że znów: to, czy byłem czy nie, nie ma dla meritum żadnego znaczenia.

Stern spróbował złożyć opowieść o Suu Kyi, ale mu się to nie udało. Mógłbym złośliwie napisać, że gdyby Stern porozmawiał z Suu Kyi (jak wynika z treści książki, zadał jej jedno pytanie, dość wiernopoddańcze, na konferencji prasowej, a ona potem wystawiła go do wiatru, nie udzielając indywidualnego wywiadu), to by wiedział (o takich interpretacjach, jakie przedstawił Stern Suu Kyi powiedziała mi kiedyś: „co oni myśleli, że robiłam przez ostatnie 25 lat”?). Ale nie trzeba docierać do Suu Kyi, wystarczy trochę więcej poczytać podstawowych lektur o opisywanym kraju.

Stern brnie w negację twierdząc, że partyzanci nie utworzyli wspólnego frontu. Otóż utworzyli ich kilkanaście: to jest fakt. I nie jest istotne, na jak długo ani jak skutecznie (sam wielokrotnie pisałem w swoich pracach jak nieskutecznie); ważny jest fakt, że były. Choćby Stern rozmawiał z tysiącem ludzi, to faktu nie zmieni. O tym, czy rację ma Stern czy ja może się przekonać każdy zaglądając np. do słownika [2] albo biorąc do ręki książkę Martina Smitha „Burma. Insurgency and the Politics of Ethnicity” [3]. To jedna z tych wielu klasycznych lektur o Birmie, których Stern nie przywołuje.

Argumenty Sterna o NLD i Rohingya wymagają od czytelnika dużej uwagi, apeluję jednak by każdy przeczytał jego odpowiedzi wnikliwie, bo odjąwszy wodewilowe didaskalia („litości”) wychodzi z nich jasno, że Stern się z zarzutów nie wybronił. Stern pisząc w odpowiedzi o „kłótni” i „odejściu” działaczy NLD przed 2010 r. przyznaje mimochodem, że jego słowa z książki, że „po raz pierwszy doszło do podziału” w 2010 r. są błędne. Odejście Aung Gyi, a potem pozostałych (Ma Thanegi, Kyi Maung), to są podziały w obrębie partii, swoją drogą znacznie ważniejsze niż rozłam w 2010 r. (Aung Gyi był współzałożycielem partii, Kyi Maung jej wiceprzewodniczącym, Ma Thanegi sekretarką i powierniczką Suu Kyi: to postaci znacznie większego kalibru niż rozłamowcy z 2010 r).

Co do Rohingya, to emfaza dotyczy frazy „jak pisałem wcześniej” (s. 184): Stern najpierw zrobił kompromitujący błąd faktograficzny, a potem radośnie podkreślił swoją niewiedzę. W książce dwa razy powtórzył, że nie walczyli zbrojnie („w odróżnieniu od Karenów, Monów czy Szanów nie mieli swojej partyzantki i nie walczyli zbrojnie” (s. 112) oraz „jak pisałem wcześniej, muzułmanie ze stanu Arakan nie mieli swojej partyzantki i nie walczyli zbrojnie. Przez lata był to lokalny konflikt”, s. 184). Zaś w odpowiedzi na mój zarzut Stern najpierw przyznaje istnienie mudżahedinów (czyli jednak walczyli!), a następnie pisze, że zdanie o Rohingya „pada w kontekście teraźniejszym” oraz że inaczej niż inne partyzantki, „nie mieli struktur, organizacji politycznych i militarnych”. No więc raz, że z tekstu nie wynika, że chodzi o teraźniejszość („przez lata” to teraźniejszość?), dwa, że mieli organizacje polityczne i militarne (np. wspomnianych mudżahedinów), a trzy, że tu nie ma to znaczenia czy mieli parapaństwo jak Karenowie: nie spieramy się o siłę oddziałów partyzanckich, tylko o fakt ich istnienia. Rohingya mieli partyzantkę i walczyli zbrojnie.

Cieszę się, że Stern afirmatywnie przywołuje Fink. Nie wiem tylko, czy zdaje sobie sprawę, że jest to argument za mną, nie za nim, bo Fink mając – odwrotnie niż Stern – wiedzę i empatię napisała mądrą książkę. Swoją drogą Stern nawet nie podjął próby obrony przed zarzutem braku empatii.

Dlatego też podtrzymuję ten zarzut i wszystkie inne opisane powyżej: z żadnego Stern się nie wybronił, w zamian wybrał atak ad personam.

 

Przypisy:

[1] M. Lubina, „Birma: centrum kontra peryferie. Kwestia etniczna we współczesnej Birmie (1948–2013)”, Krakowska Oficyna Naukowa TEKST, Kraków 2014.

[2] D.M. Seekins, „Hitorical Dictionary of Burma (Myanmar)”, Rowman&Littlefield, Lanham-Boulder-New York-London 2017, p. 553.

[3] M.J. Smith, “Burma. Insurgency and the Politics of Ethnicity”, Zed Books, New York 1999.

 

Ikona wpisu: Fabio Liggeri, Flickr.com.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 537

(16/2019)
23 kwietnia 2019

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj