Dotyczy to zresztą nie tylko samych sprawców, ale także chroniących ich przełożonych. Spośród wielu poruszających historii w „Tylko nie mów nikomu” warto w tym kontekście przytoczyć historię Marka Mielewczyka który w 1987 roku, mając zaledwie 18 lat, próbuje popełnić samobójstwo. Trafia do szpitala, gdzie zostaje odratowany, a zajmującej się nim lekarce mówi o powodach podjęcia próby samobójczej. Lekarka pisze w tej sprawie do ówczesnego biskupa chełmińskiego Mariana Przykuckiego. Na swój list otrzymuje odpowiedź, w której najbardziej uderzające są cztery słowa: „Sprawa jest mi znana”, pisze otwarcie biskup, dodając następnie, że „boleje nad opisanymi faktami [podkreślenie – ŁP]”.
Z „faktami” nie robi jednak nic, poza tym, że przenosi księdza „na inną placówkę z zagrożeniem [sic!], że w razie powtarzania się przestępstw [podkreślenie – ŁP] będzie pozbawiony możliwości wykonywania obowiązków kapłańskich”. Kilka skandalicznych twierdzeń zawartych w tym zdaniu pokazuje istotę problemu. Problemu, którego podnoszenie kar, choćby i do stu lat więzienia, nie rozwiąże.
Po pierwsze, Przykucki przyznaje, że wie o oskarżeniach o molestowanie. Po drugie, co nawet istotniejsze, nawet nie próbuje podważać wiarygodności tych oskarżeń – nazywa je „faktami”. Nie ma tu mowy o pomówieniach, domysłach czy przypuszczeniach. Po trzecie, pisze, że jakąkolwiek karę wymierzy dopiero wówczas, gdy „przestępstwa” – tu znów potwierdzenie prawdziwości zeznań i przyznanie, że mamy do czynienia z łamaniem prawa – będą się powtarzać. Po czwarte, wreszcie, nawet jeśli przestępstwa będą się powtarzać, biskup nie ma zamiaru zgłaszać sprawy do organów ścigania. Jedyną karą ma być odsunięcie do pracy z wiernymi. To wszystko obrazuje rozmiar patologii, z jaką mieliśmy do czynienia 30 lat temu i mamy do czynienia dziś.
[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/02/26/kosciol-katolicki-pedofilia-jankowski-co-robic/” txt1=”Czytaj również tekst Łukasza Pawłowskiego” txt2=”Bojkot konsumencki Kościoła katolickiego?”]
Jeśli ktokolwiek ma jeszcze problem z pojęciem skali problemu, wystarczy pod „Kościół” i „biskupa” w powyższej historii podstawić jakąkolwiek inną instytucję i jej funkcjonariuszy: szkołę i jej dyrektora, policję i dowódcę komendy wojewódzkiej czy nawet partię i jej lidera. Gdyby okazało się, że Jarosław Kaczyński ma w szeregach PiS-u pedofila, wie o tym, ale zamiast zgłosić się na policję przenosi go wyłącznie w inne miejsce, a podjęcie jakichkolwiek działań uzależnia od tego, czy ten popełni przestępstwo raz jeszcze – skandal byłby niewyobrażalny. A kiedy takie same zjawisko ma miejsce w Kościele, właściwie nic się nie dzieje. Dopiero dziś pojawiają się wśród polityków głosy, że Kościół „sam się nie oczyści”. Samo takie twierdzenie jest niedorzeczne, bo przecież na przykład partia nie sama ma się oczyszczać z przestępców. Mają to robić służby państwowe.
Dopiero dziś pojawiają się wśród polityków głosy, że Kościół „sam się nie oczyści”. Samo takie twierdzenie jest niedorzeczne, bo przecież na przykład partia nie sama ma się oczyszczać z przestępców. Mają to robić służby państwowe. | Łukasz Pawłowski
I na tym właśnie polega istota wyzwania, przed którym stoją dziś organy tworzące i egzekwujące prawo – czy będą w stanie potraktować Kościół jak każdą inną instytucję, a jej przedstawicieli jak każdego innego obywatela. Dotyczy to zresztą także nas samych, obywateli, którzy niekiedy o przestępstwach wiemy lub się ich domyślamy, ale z różnych względów wolimy milczeć. W pewnym sensie trudno się temu dziwić – jeśli obywatel nie wierzy, że władza potraktuje jego zgłoszenie przestępstwa poważnie, bezstronnie i profesjonalnie, nic dziwnego, że nie ma ochoty go zgłaszać, zwłaszcza jeśli nie dotyczy go bezpośrednio.
Prawdziwą miarą sukcesu rozmaitych działań na rzecz walki z pedofilią w Kościele – na czele z takimi filmami jak dokument Tomasza Sekielskiego – będzie jednak nie „podniesienie świadomości” społeczeństwa czy nawet ukarane jakiegoś sprawcy. Zasadniczym celem jest zmiana stosunku do Kościoła jako instytucji, po to właśnie, by takie (i inne) przestępstwa można było w ogóle skutecznie ścigać.
Mówił zresztą o tym sam Sekielski w rozmowie dla „Kultury Liberalnej”:
„Kościół ma wciąż gigantyczny autorytet oraz olbrzymie wpływy polityczne – i na poziomie lokalnym, i centralnym. Wciąż jest tak, że – ze względu na chwalebne czyny w czasie PRL, ze względu na pamięć o Janie Pawle II czy ze względu na to, że jest wielu porządnych księży – masa ludzi mówi sobie: «To jednak Kościół. Zostawmy to». Taki sposób myślenia trzeba przełamać. Tego Kościół boi się najbardziej”.
Trudno sobie wyobrazić, by taka zmiana dokonała się pod egidą partii, która co prawda „prawo” i „sprawiedliwość” ma w nazwie, ale jednocześnie tytułuje się „obrońcą Kościoła”.
Trudno sobie wyobrazić, by realna zmiana w sprawie podejścia do księży pedofili dokonała się pod egidą partii, która co prawda „prawo” i „sprawiedliwość” ma w nazwie, ale jednocześnie tytułuje się „obrońcą Kościoła”. | Łukasz Pawłowski
„Kto podnosi rękę na Kościół, go chce zniszczyć, ten podnosi rękę na Polskę”, mówił Jarosław Kaczyński 4 maja na wiecu w Pułtusku. Takie przekonanie uznał za „oczywiste” dla wszystkich, i to niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzącym katolikiem, czy nie. Premiera filmu Sekielskiego nic pod tym względem nie zmieniła. Na tej samej konferencji w Bydgoszczy (12 maja), na której Kaczyński zapowiedział podniesienie maksymalnej kary za czyny pedofilskie i zero tolerancji nawet dla księży, prezes Pi-uS powtarzał przekaz o dokonującym się rzekomo w Polsce ataku na Kościół, który jest równoznaczny z atakiem na polskość:
„Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński mówił, że jeżeli będzie ktoś chciał zniszczyć naród, to zacznie od Kościoła. Spójrzmy na ten atak na Kościół. Otóż przed tym trzeba się obronić”, mówił szef partii rządzącej.
Dlatego nie sposób uwierzyć, by to pod rządami partii utożsamiającej Kościół z narodem i państwem ten sam Kościół i jego funkcjonariusze zostali potraktowani jak każda inna instytucja – nie lepiej, nie gorzej, ale właśnie tak samo. Czy ktokolwiek umie sobie wyobrazić, by po ujawnieniu kolejnych przypadków krycia pedofilii telewizyjne „Wiadomości” przestały wreszcie mówić o biskupach i arcybiskupach, a pokazały nam na przykład Sławoja G., Stanisława D. czy Marka J.? A właśnie przemiana w takiej skali jest nam potrzebna, by ze zjawiskiem pedofilii w Kościele w ogóle zacząć walczyć.
Co zrobić, by tak się stało?
Jak wierni mogliby wywrzeć skutecznie nacisk na Kościół katolicki w Polsce? Skoro nawet tacy publicyści katoliccy, jak Tomasz Terlikowski piszą w kontekście problemu pedofilii w Kościele katolickim, iż obawiają się o los swoich dzieci.
[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/03/05/sekielski-pedofilia-kosciol-rozmowa/” txt1=”Czytaj również wywiad z Tomaszem Sekielskim ” txt2=”„Ksiądz dla dzieci jest jak Jezus””]
Bojkot konsumencki Kościoła katolickiego
Już w lutym bieżącego roku pisałem o jedynym, moim zdaniem, naprawdę skutecznym rozwiązaniu, czyli „bojkocie konsumenckim” Kościoła katolickiego. Chodziło o czasowe zawieszenie korzystania z usług tej instytucji, tak jak w ramach protestu zawieszamy korzystanie z usług jakiejś firmy, która postępuje nieetycznie. „Przecież gdyby okazało się, że prezes i cały zarząd firmy, z której usług korzystają ludzie na całym świecie, był zaangażowany, czy to w działalność przestępczą, czy jej krycie, z pewnością pojawiłyby się wezwania do bojkotu konsumenckiego”, pisałem wówczas. „Czy iPhone’y sprzedawałyby się tak samo dobrze, gdyby okazało się, że Steve Jobs aktywnie działał na rzecz przykrycia skandali pedofilskich w swojej firmie?”.
Po publikacji spadła na mnie fala ostrej krytyki za niezrozumienie znaczenia Kościoła dla wiernych. Zwracano uwagę na fakt, że wyjście z Kościoła jest dla osób naprawdę wierzących niemal jednoznaczne z wyrzeczeniem się wiary.
Nie potrafię tej argumentacji zaakceptować. Interesował mnie wyłącznie ziemski wymiar Kościoła katolickiego oraz ludzie z krwi i kości.
Co więcej, w przypadku bojkotu konsumenckiego liczy się nie tylko sam gest, ale stojące za nim intencje oraz cele. Czym innym jest porzucenie Kościoła, ot tak, a czym innym czasowe wyjście po to, by wymusić naprawę panującego w nim zła – w wymiarze jak najbardziej ziemskim. Nie twierdzę, że jest to wybór łatwy, być może jest to wybór tragiczny, ale sądzę, że dramatyczne sytuacje wymagają niekiedy dramatycznych decyzji. Film Tomasza Sekielskiego, który w kilka dni obejrzało kilka milionów Polaków, tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził.
Jeśli wyważone opinie nie wpływają na rzeczywistość, nie wywołują żadnej zmiany, w Kościół katolicki uderzy fala antyklerykalizmu, jakiego dotąd w głównym nurcie debaty nad Wisłą nie było. Po premierze „Tylko nie mów nikomu”, nie mam wątpliwości, iż wezmą w niej udział także wierni.