Ujmując sprawę najogólniej, mamy do czynienia z utrzymaniem status quo przy jednoczesnych wyraźnych korektach. Najlepszym przykładem jest tu zwycięstwo wyborcze dwóch największych grup politycznych mijającej kadencji: Europejskiej Partii Ludowej oraz Socjalistów i Demokratów. Chociaż w dalszym ciągu pozostają one największymi klubami, to wyraźnie zmniejszył się ich stan posiadania w Parlamencie. Obie rodziny polityczne mają duże szanse na zdominowanie europejskiej sceny politycznej na kolejne pięć lat, choć nie mają już wspólnie większości w Parlamencie.
Podobną korektę dotychczasowej sytuacji przynoszą wyniki dwóch kolejnych grup politycznych, czyli liberałów i Zielonych. Obie te rodziny mocno się ostatnio zmieniły. Liberałowie nabrali wiatru w żagle w związku ze zwycięstwem Emmanuela Macrona we Francji – jego La République en marche przegrała wprawdzie ze Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen, ale osiągnęła przyzwoity wynik, dzięki czemu liberałowie staną się prawdopodobnie kluczowym partnerem przy obsadzie unijnych stanowisk. Stąd nie zdziwiłbym się, gdyby na stanowisku szefa Komisji Europejskiej, które zajmuje obecnie Jean-Claude Juncker, zasiadła przebojowa liberalna komisarz do spraw konkurencji Margrethe Vestager. Europa poznała ją za sprawą jej walki z biznesowymi gigantami w rodzaju Amazona czy Apple o uczciwe opodatkowanie ich działalności w Europie. Także Zieloni osiągnęli bardzo znaczący wzrost liczby mandatów europoselskich, w dużej mierze za sprawą świetnego wyniku w Niemczech, i mogą teraz stać się w Unii poważną siłą.
Kolejnym elementem, który narusza status quo, jest zwycięstwo nowej prawicy we Włoszech, Francji, w Wielkiej Brytanii, a także w Polsce i na Węgrzech. Sama wyliczanka robi wrażenie – partie silnie prawicowe wygrały wybory w bardzo znaczących krajach kontynentu. Jednak w Parlamencie Europejskim będą raczej na marginesie, ponieważ trudno sobie wyobrazić, by wspólnie utworzyły jedną grupę polityczną. Nowa europejska prawica to chyba największy znak zapytania polityki europejskiej: czy wyklaruje się w tym środowisku wspólna wizja Europy (próba budowy nowej europejskiej chadecji), czy będzie to ideologiczny misz-masz, skutkujący przypadkowymi koalicjami?
Ale być może najciekawsze będzie to, co wydarzy się w obrębie Europejskiej Partii Ludowej, która zrzesza partie centrowe i centroprawicowe. Oryginalnie była to partia chadecka i dalej ma sporo członków, którzy przyznają się do chadeckości (z polskich posłów są to na przykład Jerzy Buzek i Jan Olbrycht). Z biegiem lat większość zdobyli w niej jednak politycy centrowi, umiarkowani w sprawach zarówno światopoglądowych, jak i gospodarczych. Dziś stoi ona przed wyborem: czy będzie rozmawiać z partiami nowej prawicy, próbując przejąć ich elektorat i narrację (obrona granic, ograniczenie imigracji, podkreślanie niebezpieczeństw związanych z islamem), czy jednak będzie bliższa podejściu Macrona, który także nie jest entuzjastą migracji, ale z większym zapałem broni osiągnięć Oświecenia.
Pod znakiem zapytania stoi też kwestia przywództwa w Komisji Europejskiej. Zapowiada się tu spór między logiką międzyrządową a paneuropejską. Europejskie rodziny polityczne od ostatnich wyborów wybierają kandydata, co do którego deklarują, że jeśli ich partia wygra wybory, to zostanie szefem Komisji (tak zwani „kandydaci wiodący”, czyli Spitzenkandidaten). Poprzednio pomysł ten zagrał w przypadku Jean-Claude’a Junckera, który reprezentuje EPL. Obecnie kandydatem zwycięskiej EPL jest Manfred Weber, który nie cieszy się popularnością wielu spośród członków EPL, a przede wszystkim nie ma poparcia w Radzie Europejskiej. Jej szef Donald Tusk stwierdził nawet na konferencji prasowej, że nie ma żadnego automatyzmu między byciem kandydatem wiodącym a decyzją Rady w sprawie obsady stanowiska szefa Komisji. Nie oszukujmy się – kiedy dochodzi do starcia dwóch logik podejmowania decyzji w Unii, wciąż jest tak, że to rządy prawie zawsze grają pierwsze skrzypce.