Na początek – zagadka. Kto to powiedział:
„Z roku na rok, zwłaszcza od objęcia rządów przez PiS, utrwala się wśród wyborców przekonanie, że władza – nieważne jaka – nie może ingerować w życie domowe, rodzinne ani codzienne. Polacy nie chcą władzy, która będzie się zajmowała sferą życia prywatnego”.
Nie, autorem powyższej wypowiedzi nie jest żaden liberał gospodarczy pokroju Leszka Balcerowicza czy Roberta Gwiazdowskiego. Nie jest nim też żaden zwolennik liberalizmu obyczajowego. Ani nawet żaden przeciwnik obecnej władzy.
Taką opinię wyraził politolog Waldemar Paruch, szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych. Jak twierdził chociażby Michał Kolanko w „Rzeczpospolitej” – to jedna z ważnych postaci odpowiedzialnych za przygotowywanie kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości.
I oto profesor Paruch w rozmowie z tygodnikiem „Sieci” [23/2019] właśnie w tej przemianie postaw społecznych upatruje jedno ze źródeł sukcesu PiS-u w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jego zdaniem, „Koalicja Europejska ścigając się na radykalizm z Wiosną, zapowiedziała, że wywróci Polakom rzeczywistość, że mieni ich świat codzienny w kontekście światopoglądowym, religijnym, cywilizacyjnym”. Tym samym „Koalicja Europejska stała się w oczach wyborców siłą zarówno radykalną, jak i opresyjną, próbującą narzucać Polakom antywartości”.
Czy tak było rzeczywiście, jest kwestią dyskusyjną. W przestrzeni publicznej krążą także inne wyjaśnienia klęski KE. Ludwik Dorn, na przykład, twierdzi, że wyniki wyborów to dowód na bunt polskiej prowincji przeciwko metropoliom, bo w wielu mniejszych miejscowościach – tak na wschodzie, jak i na zachodzie Polski – PiS zwiększało swój stan posiadania.
Ja sam z kolei zwracałem uwagę na paradoksalny fakt, że PiS wyraźnie zwyciężyło w najstarszych grupach wiekowych, a przegrało w grupach obejmujących osoby w wieku 30–49 lat, czyli wśród największych beneficjentów programu Rodzina 500+. Niewykluczone więc, że kolejne wybory będzie można rozpatrywać w kategoriach konfliktu pokoleń – między beneficjentami takich decyzji władz jak wypłata trzynastej emerytury czy obniżenie wieku emerytalnego, a tymi, którzy dziś ponoszą ich ogromne koszty, w zamian otrzymując kilkaset złotych miesięcznego wsparcia.
Jednak diagnoza Parucha – jeśli oparta na rzetelnych badaniach – rzuca jeszcze inne światło na obecną sytuację. Otóż po pierwsze, jest dowodem na specyficzną… liberalizację polskiego społeczeństwa pod rządami Zjednoczonej Prawicy. Wszak daleko posunięty sceptycyzm obywatela wobec ingerencji władzy w jego życie prywatne jest jednym z fundamentów myśli liberalnej. A, zdaniem Parucha, ta niechęć do ingerencji władzy w naszą codzienność – uwaga – postępuje „zwłaszcza od czasu objęcia rządów przez PiS”.
Takie podejście rodaków pozwala tłumaczyć popularność indywidualnych transferów gotówkowych, wprowadzanych przez PiS w postaci programów Rodzina 500+, „piórnikowego” (300 złotych na szkolną wyprawkę) oraz trzynastej emerytury. Tego rodzaju polityka społeczna dobrze wpisuje się w oczekiwanie jak najmniejszej ingerencji ze strony władz: obywatel otrzymuje pieniądze i ma sobie radzić sam.
Ograniczenia takiego modelu wsparcia w polskich warunkach są oczywiste. Owszem, dodatkowe kilkaset złotych miesięcznie wzmacnia domowy budżet, ale nie zastąpi sprawnego systemu publicznej opieki zdrowotnej, masowej edukacji czy wiarygodnego systemu emerytalnego. W praktyce okazuje się, iż w Polsce tych usług nie jest w stanie należycie dostarczyć sektor prywatny. Dość wspomnieć, że prywatna służba zdrowia dostała zadyszki. Możliwe, że efektem będzie jedynie to, iż ceny prywatnych ubezpieczeń i usług pójdą w górę.
Zjawisko to opisywaliśmy już na tych łamach jako „drugą falę prywatyzacji” , w odróżnieniu od pierwszej, odnoszącą się nie do państwowych przedsiębiorstw, ale właśnie życia poszczególnych obywateli.
„Polsce potrzebna jest teraz nowoczesna partia liberalna”, stwierdził po wyborach do Parlamentu Europejskiego Ryszard Petru. Wbrew kpinom przeciwników akurat w tym jednym stwierdzeniu mógł mieć rację. | Łukasz Pawłowski
„Pomysł na pokonanie PiS? Uważam, że ten pomysł jest. Tylko trzeba go dobrze znaleźć i wiedzieć, z kim go szukać” – powiedział dzień po przegranych eurowyborach Grzegorz Schetyna.
Diagnoza Parucha może być w tych poszukiwaniach (dodajmy, prowadzonych dość późno) pomocna. W obecnych warunkach, jeśli rzeczywiście – jak sądzi szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych – Polacy wykazują niechęć do rosnących wpływów władz państwowych, to opozycja powinna podkreślać, że jej rządy będą opierać się przede wszystkim na zaufaniu do obywateli i pozostawieniu im maksymalnej swobody działania. Z tym zastrzeżeniem jednak, że aby obywatele mieli spokój w życiu prywatnym, państwo powinno zapewniać im podstawowe usługi – od sprawnej służby zdrowia, przez przyzwoity system edukacyjny po czyste powietrze i dostęp do wody. Bo z tymi wyzwaniami partia obecnie rządząca na poważnie w ogóle się nie zmierzyła.
Innymi słowy, wiele wskazuje na to, że wbrew kpinom przeciwników Ryszarda Petru, akurat w tym jednym stwierdzeniu mógł mieć rację. W Polsce faktycznie potrzebna jest „nowoczesna partia liberalna” – nawet jeśli nie będzie się chciała tym mianem określać. Kopiowanie programu PiS-u (i to pod szyldem „anty-PiS-u”!) to nie żadna recepta na sukces, co dobitnie pokazały eurowybory.
Problem w tym, że od diagnozy do realizacji pomysłu droga jeszcze daleka. Krótka historia polityczna samego Petru jest tego najlepszym dowodem.