Łukasz Pawłowski: Czy Polska ma problem z dostępem do wody?

Sergiusz Karuziel: To jest temat rzeka.

Doceniam ironię…

Na tak zadane pytanie można odpowiedzieć: i tak, i nie. Jeśli pytamy o to, czy my jako obywatele mamy problem z wodą, to generalnie nie mamy – mamy co pić, mamy się w czym myć. Owszem, mogą występować lokalne utrudnienia…

Czy w takim razie to, co się stało w Skierniewicach, gdzie zabrakło wody, to wypadek, czy też takie rzeczy będą się powtarzać?

Ostatni bardzo suchy rok to był rok 2015 i oczywiście rok ubiegły oraz początek bieżącego. Kwestia świadomości tego, że rzeczywiście mamy w Polsce mało wody, rośnie. To bardzo dobrze.

A mamy?

Mamy bardzo małe zasoby. Na jednego mieszkańca Polski przypada 1600 metrów sześciennych wody pitnej rocznie – to mniej więcej jedna trzecia tego, co średnio przypada na mieszkańca Unii Europejskiej.

W maju mieliśmy nawalne deszcze. W miejscowości nomen omen Suchy Grunt spadło 150 milimetrów wody na metr kwadratowy, czyli tyle, ile spada tam w ciągu pół roku. Ale woda spłynęła do Wisły, Wisła do Bałtyku i tyle nam z niej zostało. Nie ma z niej pożytku dla przyrody i dla rolnictwa. | Sergiusz Kieruzel

Czyli jednak mamy problem z wodą?

Generalnie tak – i to dwojaki. Z jednej strony problem gospodarki wodnej, a z drugiej – braku opadów, który nasila się szczególnie w ostatnim czasie, kiedy amplituda wahań lat suchych i mokrych się zmienia.

To znaczy?

Jest coraz więcej lat suchych, a coraz mniej mokrych. Ale jedno zastrzeżenie – opadów deszczu nam nie brakuje. Są nawalne deszcze. Tylko o tym, czy dany rok jest suchy, czy mokry, nie decydują wyłącznie deszcze, ale też na przykład śniegi. Pamięta pan, kiedy ostatni raz było dużo śniegu na Mazowszu? 2–3 lata temu?

Nie pamiętam.

No właśnie, tego śniegu po prostu nie ma.

Wniosek z tego taki, że jest coraz cieplej. Zmienia się nam klimat?

Nie jestem klimatologiem, ale zmienia się amplituda wahań opadów deszczu. Nie ma też śniegu, który normalnie powoli topnieje i nasącza glebę, dzięki czemu woda przesiąka do niższych warstw i zasila zasoby wód podziemnych. W takich warunkach natura ma z czego czerpać i to nie tylko w tym miejscu, w którym woda wsiąka, ale na szerszym terenie.

W maju mieliśmy nawalne deszcze. W miejscowości nomen omen Suchy Grunt spadło 150 milimetrów wody na metr kwadratowy, czyli tyle, ile spada tam w ciągu pół roku. Z lokalnej rzeczki, która normalnie ma 3–4 metry szerokości zrobiła się Amazonka o prawie półkilometrowej szerokości. Ale woda spłynęła do Wisły, Wisła do Bałtyku i tyle nam z niej zostało. Nie ma z niej pożytku dla przyrody i dla rolnictwa.

Z czego to wynika? Mówił pan o zmianach opadów, ale powiedział pan też o „gospodarce wodnej”. Co możemy w niej poprawić?

Najpierw jedna uwaga dotycząca rodzajów suszy, bo susza suszy nierówna. Pierwszy typ to susza atmosferyczna, czyli brak opadów. Ona przekłada się na suszę hydrologiczną, która objawia się tym, że w rzekach jest mało wody. Kolejna susza to susza rolnicza – widać ją, kiedy schnie nam roślinność, niekoniecznie rolna. I wreszcie susza hydrogeologiczna, powodująca stepowienie całych połaci różnych regionów.

W Polsce tak jest?

Stepowienie występuje w Wielkopolsce, województwie kujawsko-pomorskim, północnym Podlasiu, północnym Mazowszu, na Lubelszczyźnie – te obszary mamy już zdiagnozowane w ramach programu „Stop Suszy”. Kolejny etap to przygotowanie wskazań dla mieszkańców, samorządów lokalnych i państwa, co robić, żeby wodę zatrzymać.

I co trzeba robić?

Z oszczędzaniem wody przez obywateli jest już nieźle, bo za wodę płacimy. Przychodzi rachunek i wiemy, że lepiej wziąć prysznic niż kąpiel.

Z podlewaniem ogródków jest jednak gorzej.

Ale najwięcej wody marnujemy przy jedzeniu. Wyrzucamy w Polsce ponad 9 milionów ton jedzenia rocznie. To oznacza, że każdy z nas – pan, ja, czytelnicy – statystycznie wyrzuca 235 kilogramów jedzenia rocznie. A jedzenie to woda – na przykład bochenek to 300 litrów wody, jabłko to 50 litrów wody, filiżanka kawy to 150 litrów wody.

Ale ta woda nie jest pobierana wyłącznie u nas.

Przy kawie niekoniecznie, ale przy chlebie już tak. Łatwo to przeliczyć: wyrzucamy cztery kromki chleba? Nie bierzemy tego dnia prysznica. Kiedy pyta mnie pan, co ja jako obywatel mogę zrobić, żeby oszczędzać wodę, odpowiadam: nie marnujmy jedzenia.

A co mogą zrobić lokalne władze?

Starać się zachowywać jak najwięcej zieleni. Nie betonować ścieżek, skwerów, nie kosić zanadto trawników, powinniśmy zachowywać łąki kwietne. Wtedy możemy absorbować wodę, która przenika do gleby. Skoszona trwa zatrzymuje wodę w mniejszym stopniu, a beton nie zatrzymuje jej w ogóle. Najpiękniej absorbują tereny zielone rzadko wykaszane – łąki kwietne to jest bardzo dobry pomysł.

My raczej betonujemy.

Oczywiście. W miastach bardzo chętnie wszystko wykładamy kostką i woda nam spływa. Z drugiej strony jest to do pewnego stopnia koszt postępu – musimy budować autostrady, dojazdy do nich – ale nie wiem, dlaczego daliśmy sobie wmówić, że kostka jest ładniejsza niż trawnik. Starajmy się zachowywać jak najwięcej zieleni.

Ponadto, absolutnie nie budujmy na terenach zalewowych, na takich, na których mamy do czynienia z naturalną retencją wody. W 1997 roku podczas powodzi całe osiedla były zalewane, ponieważ budowano je na naturalnych terenach zalewowych. Kiedy na takim terenie jest beton, woda szybko spłynie i nie zmieni bilansu wodnego na korzyść, tylko ucieknie do Bałtyku.

Bardzo często mamy w Polsce do czynienia z tak zwanymi powodziami miejskimi – zalewane są ulice, piwnice, chodniki. Skąd się to bierze? Z tego, że mamy nawalne deszcze i beton. Kanalizacja nie jest w stanie odprowadzić tej wody.

Jakie zbiorniki powinniśmy budować?

Budujmy zbiorniki małe, leśne. Lasy Państwowe mają fantastyczny program, w ramach którego zbudowały kilka tysięcy małych zbiorników gromadzących wodę w lasach. Budujmy też zbiorniki, które mogłyby zmienić bilans wodny dla kilku gmin czy powiatu. Taki zbiornik może być naturalnym rezerwuarem wody pitnej, ale wystarczy, że jest. Od razu podnosi poziom wód gruntowych, dzięki czemu nie trzeba tak często podlewać trawników. Zbiornik kilkunasto- czy kilkudziesięciohektarowy poprawia sytuację na o wiele większym od siebie obszarze. Na takich terenach, nawet jeśli mamy taką falę upałów jak obecnie, nie wszystko od razu zamienia się w popiół.

Najwięcej wody marnujemy przy jedzeniu. Wyrzucamy w Polsce ponad 9 milionów ton jedzenia rocznie. To oznacza, że każdy z nas – pan, ja, czytelnicy – statystycznie wyrzuca 235 kilogramów jedzenia rocznie. A jedzenie to woda – na przykład bochenek to 300 litrów wody, jabłko to 50 litrów wody, filiżanka kawy to 150 litrów wody. | Sergiusz Kieruzel

Dochodzimy do poziomu władz państwowych. Co mogą zrobić?

Także retencjować wodę, budując między innymi duże zbiorniki. Na przedmieściach Wadowic mamy zbiornik Świnna Poręba, który spełnia wiele funkcji. Zmienia bilans wodny, jest zbiornikiem przeciwpowodziowym, który już raz w 2010 roku ochronił Kraków przed powodzią. Jest też elektrownią wodną, produkuje czystą, białą energię. Mam nadzieję, że takich elektrowni powstanie więcej.

Czy państwa postulaty znajdują zrozumienie wśród ludzi i władz?

Gospodarka wodna była bardzo zaniedbana przez ostatnie lata. Ostatnia duża budowa hydrotechniczna na Wiśle to Włocławek sprzed 50 lat. Na Odrze to Malczyce skończone w zeszłym roku. Ale wielu takich inwestycji nie było z różnych powodów. Po pierwsze, są bardzo kosztowne i czasochłonne…

Ale są też i mniejsze inwestycje. Pytam, czy widać większe zrozumienie dla problemów?

Coraz bardziej. Na ankiety badawcze wysyłane w ramach programu „Stop Suszy” odpowiedziało ponad 3,5 tysiąca podmiotów w Polsce. Wszystkie samorządy, ale także uniwersytety, organizacje samorządowe. Zainteresowanie kolejnym etapem programu jest gigantyczne.

Sami jako mieszkańcy Polski też zwracamy coraz większą uwagę na kwestie klimatyczne i kwestie niedoboru wody. Upały i brak wody w rzekach dają nam do myślenia. Oczywiście dopóki mamy wodę w kranie, to uważamy, że wszystko jest okej, ale mam wrażenie, że wszyscy bardzo odczuliśmy skutki suszy rolniczej w ubiegłym roku, kiedy 60 procent wszystkich gmin w Polsce było dotkniętych dotkliwą suszą. Zobaczyliśmy, że warzywa są droższe.

Czy ta sytuacja jest odwracalna? Czy przestaniemy być Egiptem Europy?

Gromadzimy obecnie 6,5 procent wody, która spada nam w postaci deszczu.

To dużo?

Niedużo. Możemy zatrzymywać ponad 15 procent i powinniśmy to robić wszędzie tam, gdzie się da.

Ale bez alokacji środków ze strony władz centralnych nic się nie zmieni. Czy one także są problemem zainteresowane?

Po to powstały Wody Polskie, żeby kompleksowo zajmować się gospodarką wodną w skali całego kraju. Musimy mieć na to pieniądze. Jest oczywiste, że wody musi nam starczyć na najbliższy gorący lipiec, bo taki jest zapowiadany, ale także na najbliższe dwa lata, na trzy, ale i na 150. Nasze prawnuki też muszą mieć co pić.