W lutym zapytałem Macieja Gdulę o to, czy Wiosna jest partią wodzowską. Polityk Wiosny odpowiedział wówczas, że jest ona partią liderską. Przekonywał, że współczesna polityka wymaga postaci silnego lidera, w którym wyborcy mogliby rozpoznać wyraziciela swoich sentymentów – taką właśnie rolę miał pełnić Biedroń.

Po czasie trudno nie dojść do wniosku, że lider Wiosny jest dla swojej partii równocześnie największym atutem i największym kłopotem. Biedroń robi, co mu się podoba, a działacze Wiosny mogą tylko wspólnie pozować do zdjęć albo odejść. To jak: lider czy wódz?

Pożegnanie z Miastkiem

Na początku kwietnia pisałem o tym, że historia Wiosny dzieli się na czas przed lutową konwencją założycielską, kiedy działania Biedronia wydawały się rozważne i przemyślane na parę kroków do przodu, oraz tę po konwencji założycielskiej, kiedy postępowanie partii stawało się coraz bardziej chaotyczne i niezrozumiałe.

Im bliżej wyborów europejskich, tym bardziej to wrażenie narastało. Lider Wiosny przedstawiał się początkowo jako polityk spoza istniejącego układu partyjnego, który reprezentuje Polskę lokalną, symbolizowaną przez Miastko z badań Macieja Gduli. Biedroń przekonywał, że politykę, którą prowadził dotąd w skali samorządowej, jednocześnie postępową i bliską ludziom, będzie teraz kontynuować na scenie ogólnopolskiej. Ta osobista historia dodawała mu wiarygodności.

W trakcie kampanii w przekazie Wiosny zostało jednak bardzo niewiele z tego małomiasteczkowego i łagodnie antyestablishmentowego tonu. W zapomnienie poszła także książeczka programowa ogłoszona przy okazji lutowej konwencji założycielskiej, a zapowiadany przez Wiosnę program europejski nigdy się na poważnie nie zmaterializował.

Brak dobrego pomysłu na czas po lutowej konwencji poskutkował tym, że politycy partii intuicyjnie podryfowali w kierunku rozmowy o sprawach światopoglądowych. W praktyce w przekazie istniały tylko dwa tematy: kler i prawa mniejszości. Krok po kroku, Wiosna marnowała potencjał do tego, by zaoferować coś nowego i wpadała w koleiny wczorajszej polityki.

Na przystanku Bruksela

Nie lepiej było po wyborach. Biedroń twierdził w przeszłości, że jeśli zdobędzie miejsce w Parlamencie Europejskim, to odda mandat, aby następnie kandydować w polskich wyborach. Kiedy już dostał mandat, doszedł jednak do wniosku, że nigdy nie deklarował, że go odda, a w radiu Tok FM stwierdził, że jest mu potrzebny do tego, aby… móc bywać w mediach. Krzysztof Śmiszek z Wiosny stwierdził zaś, że nie wiadomo nawet, czy Biedroń będzie kandydować do polskiego sejmu.

Upór Biedronia w tej sprawie jest tym bardziej osobliwy, że nie spotkałem jak dotąd osoby, która miałaby wątpliwości co do treści jego zapowiedzi. Sprawa była nawet swego czasu przedmiotem kontrowersji, bo niektórzy komentatorzy zarzucali liderowi Wiosny, że podchodzi do wyborów niepoważnie, a jeśli nie chce mandatu europarlamentarzysty, to niech nie kandyduje. Sympatycy Wiosny bronili wówczas Biedronia i przekonywali, że oddanie mandatu po majowych wyborach jest w porządku i będzie oznaczać, że Biedroń poważnie traktuje projekt polityczny, na czele którego stoi. Najwyraźniej szef Wiosny zrobił im psikusa.

Cała ta sytuacja sugeruje dwie interpretacje. Wedle jednej możliwości, Biedroń mógł zakładać, że jego partner Krzysztof Śmiszek uzyska mandat dla Wiosny z Wrocławia, co zapewni parze finansową stabilność. Gdyby tak się stało, Biedroń mógłby rzeczywiście zrezygnować z mandatu. Wedle drugiego scenariusza, Biedroń zwodził wszystkich, że zależy mu na tece premiera, gdy tak naprawdę, zdobywając mandat europosła, zrealizował już swoje ambicje.

Nie wiem, czy któraś z tych interpretacji jest prawdziwa, ale lepszych nie widać, a obie skłaniają do wniosku, że albo Biedroń odda mandat, albo Wiosny nie będzie.

Koalicja ma sens

Wrażenie to wzmacnia tylko fakt, że Biedroń w przedziwny sposób ogłosił wolę współtworzenia szerokiej koalicji opozycji na jesienne wybory parlamentarne. Były prezydent Słupska przez wiele miesięcy przekonywał, że trzeba rozbić duopol PO–PiS i tylko Wiosna może to zrobić. A następnie, jak gdyby nigdy nic, wyszedł w środku soboty na trawnik na warszawskiej Woli i powiedział, że jednak chce przystąpić do zjednoczonej opozycji.

W samej decyzji Wiosny o tym, by tworzyć koalicję wyborczą na jesień, nie ma niczego niewłaściwego. Wynik w wyborach do PE, w który partia otrzymała 6 procent głosów, nie był zadowalający. Byłoby nieodpowiedzialne, gdyby Wiosna parła do samodzielnego startu, skoro nie ma sił ani możliwości na zdominowanie sceny po stronie opozycyjnej, a przynajmniej na wynik rzędu 15–20 procent. Przeprowadzono eksperyment, który udał się tylko częściowo, dlatego zmiana podejścia ma sens.

Jednak Biedroń oddał pole za bezcen. Wyjechał do Brukseli, nie przedstawił żadnego szerszego uzasadnienia dla zmiany kursu na koalicyjny, od czasu majowych wyborów nie opowiedział swoim językiem o nowej sytuacji politycznej i nie wytyczył celów na jesień. Lider Wiosny zapowiadał, że jego partia „zmieni oblicze tej ziemi”, a ostatnio zachowuje się w taki sposób, jakby zarządzał masą upadłościową, zamiast rozwijać projekt.

Wiosna może trwać?

Oczywiście, na wynik wyborczy Wiosny składa się wiele przyczyn, które pozostałyby aktualne, nawet gdyby Wiosna nie popełniła błędów. Partia miała w kampanii nielicznych i niedoświadczonych działaczy, niewiele pieniędzy, a presja ze strony duopolu PO–PiS była duża. Wymieniać można dalej.

Nie sposób także przesądzić z góry, jakie będą konsekwencje ostatnich działań Wiosny dla jej przyszłości. Wszyscy popełniają błędy i nie ma sensu czekać na polityków idealnych, bo ich nie będzie – wyborcy wybierają spośród tego, co jest. Być może wiele osób nie zwróci nawet uwagi na to, że Biedroń obiecywał oddanie mandatu do PE i tego nie zrobił. Może minie rok, wszyscy zapomną o sprawie i Biedroniowi się upiecze. Są ważniejsze sprawy.

Ale to Donald Trump potrafi z kamienną twarzą zaprzeczyć, że wypowiedział słowa, które każdy może znaleźć na YouTubie. To Mateusz Morawiecki po prostu wymyśla dane, do których odwołuje się następnie w wystąpieniach. Dlatego Biedroń – jeśli naprawdę chce „zmienić oblicze tej ziemi” – powinien wziąć odpowiedzialność za słowo. Jeśli chce zmienić zdanie – niech wyjaśni ludziom powody. W przeciwnym razie jego polityka stanie się częścią problemu słabnącej demokracji, a nie jego postępowym rozwiązaniem.

Z perspektywy Wiosny byłoby najlepiej, gdyby Biedroń oddał mandat do Parlamentu Europejskiego, wrócił programowo do Miastka i ogłosił własnym językiem, co jest do osiągnięcia w jesiennych wyborach. Wtedy partia może poważnie rozmawiać o tworzeniu koalicji. Zamiast tego lider Wiosny wysyła sygnały, że przekreśla wszystko to, co zrobił przez ostatnich kilka lat i że mu się już nie chce.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: profil Roberta Biedrona na Facebooku.