Jesteś tak daleko ode mnie, czasami jednak blisko tak…
„Proponujemy dwa bloki wyborcze dla opozycji: blok centrowy – chadecki, umiarkowany, który będziemy współtworzyć – oraz blok lewicowy”, mówił po posiedzeniu Rady Naczelnej PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. I dodawał, że z „partiami lewicowymi w koalicję na pewno nie wejdziemy”. Zwracał się przy tym bezpośrednio do PO, przekonując, że „po latach współpracy” Platforma Obywatelska jest dla PSL-u „naturalnym partnerem”.
Z kolei Grzegorz Schetyna jeszcze przed decyzją Rady Naczelnej PSL napisał na Twitterze , że ludowcy są dla niego „pierwszym wyborem przy tworzeniu koalicji”.
Liderzy obu partii prześcigają się więc w zapewnieniach, jak to są sobie bliscy, ale mimo tej bliskości, jakoś nie bardzo mogą się porozumieć. Przyczyny tego stanu rzeczy mogą być dwie. Być może obserwujemy właśnie próbę – znanej z amerykańskich filmów – tak zwanej „gry w cykora”. Z tą różnicą, że zamiast dwóch pędzących na siebie samochodów mamy dwie partie i szybko zbliżające się wybory. Zasada jest jednak ta sama – przegrywa ten, kto pierwszy zjedzie z toru jazdy przeciwnika.
To jedno wytłumaczenie. Drugie jest takie, że wszystkie decyzje już zostały podjęte – PO i PSL idą do wyborów oddzielnie, a teraz toczy się jedynie gra o to, kogo zwolennicy wielkiej koalicji obwinią o jej rozbijanie. Niezależnie od wszystkiego, jedno wydaje się pewne: na żądania PSL-u w obecnym kształcie Grzegorz Schetyna nie może przystać. Lider PO powiedział w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” w marcu, że jeśli jego partia przegra wybory: „Nikt mi nie da następnej szansy”. A PSL nie ma mu wiele do zaoferowania.
PSL upokorzy Schetynę?
Ulegając szantażowi ludowców, Grzegorz Schetyna osłabi swoją pozycję lidera PO. A trudno inaczej niż właśnie mianem szantażu nazwać działania przewodniczącego PSL. Kosiniak-Kamysz zaraz po majowych wyborach ogłosił, że Koalicja Europejska poniosła klęskę i powołał do życia Koalicję Polską, nie zważając na taki drobiazg jak… brak partnerów koalicyjnych. Wielkodusznie zostawił otwarte drzwi dla Platformy Obywatelskiej jakby zapominając, że kieruje partią z mniej więcej 3–4-procentowym poparciem, a PO – mimo że osłabiona – wciąż przyciąga co najmniej pięciokrotnie więcej wyborców.
Jakby tego było mało, PSL rozpoczęło rozmowy z Pawłem Kukizem. Zaszły one tak daleko, że Kukiz przeprosił publicznie za nazywanie PSL „grupą przestępczą”, dając tym samym naprawdę solidną podstawę do budowania porozumienia koalicyjnego. Kosiniak-Kamysz z kolei nagle zapałał entuzjazmem do niektórych postulatów muzyka, na przykład dnia referendalnego.
Pomijając już ogólnikowość tej deklaracji, komiczna jest sama koncepcja budowy „umiarkowanej koalicji” z Pawłem Kukizem – politycznym buntownikiem, który od czterech lat powtarza, że chce „zmienić ustrój” i „rozwalić system”.
Ulegając szantażowi ludowców, Grzegorz Schetyna osłabi swoją pozycję lidera PO. A trudno inaczej niż właśnie mianem szantażu nazwać działania przewodniczącego PSL-u. | Łukasz Pawłowski
Na rozmowach z Kukizem działania PSL-u się jednak nie kończą. Ludowcy powołali także w Sejmie nowy klub PSL–Koalicja Polska, do którego dołączyło kilku byłych polityków Platformy, co Grzegorz Schetyna nazwał „niepotrzebnym gestem”.
Oczywiście, można powiedzieć, że Schetyna powinien schować urazy do kieszeni, ponieważ PSL, mimo niskiego poparcia, to wciąż silna partia, przede wszystkim ze względu na liczebność – ponad 100 tysięcy członków (dane za rok 2016) – i struktury regionalne. Problem w tym, że aktywność tych członków pozostawia wiele do życzenia. Ze składek członkowskich ludowcy uzbierali w 2018 roku jedynie… 51 tysięcy złotych, czyli mniej więcej 50 groszy od członka. Dla porównania, trzykrotnie mniej liczna Platforma z tego samego źródła zebrała 169 tysięcy złotych, a licząca około 2 tysięcy członków Partia Razem… 366 tysięcy złotych.
Jeśli do tego dodamy jeszcze konflikty wewnątrz partii, przede wszystkim między Kosiniakiem-Kamyszem a Waldemarem Pawlakiem, co ten drugi ujawnił publicznie, to atrakcyjność ludowców powinna spaść w oczach PO jeszcze bardziej.
Co się stanie na lewicy?
Załóżmy jednak, że Grzegorz Schetyna mimo wszystko, owładnięty jakimś ludowym porywem, zgodzi się na rozmowy z Kukizem, podbieranie posłów i sojusz na warunkach malutkiego partnera. Co zrobią wówczas inne partie?
W takiej sytuacji znacznie wzrasta szansa na stworzenie bloku lewicowego. Z bardzo prostego powodu: partie lewicowe będą się nawzajem potrzebować. Razem ma trochę pieniędzy i zaangażowanych członków, ale nie potrafi przyciągnąć szerszej grupy wyborców. SLD ma rozbudowane struktury, wierny (choć starzejący się) elektorat i trochę pieniędzy, ale balansuje na granicy progu wyborczego. Wiosna z kolei nie ma pieniędzy i struktur, ale wciąż cieszy się poparciem na poziomie 6–7 procent. Na wspólnej liście lewicowej wszyscy zyskują. Razem wreszcie zdobędzie mandaty w Sejmie i obecność w mediach, SLD wróci do parlamentu i zaspokoi głód partyjnych struktur, a Biedroń będzie mógł w spokoju wyjechać do Brukseli.
Jeśli, jak twierdzi w swoim felietonie Tomasz Sawczuk, Biedroniowi już „się nie chce” i marzy jedynie o wyjeździe do Parlamentu Europejskiego, to wejście w koalicję lewicową pozwala mu zachować resztki wiarygodności. W takim układzie lider Wiosny będzie mógł się przedstawić jako jeden z tych, którzy przyczynili się do odrodzenia w Polsce lewicy. Tym samym oddali od siebie zarzuty o zdradę ideałów i porzucenie marzeń o rozbijaniu duopolu PO–PiS.
Na wspólnej liście lewicowej wszyscy zyskują. Razem wreszcie zdobędzie mandaty w Sejmie i obecność w mediach, SLD wróci do parlamentu i zaspokoi głód partyjnych struktur, a Biedroń będzie mógł w spokoju wyjechać do Brukseli. | Łukasz Pawłowski
Jeden z sondaży przewiduje, że taki lewicowy twór mógłby liczyć na poparcie 14 procent głosujących. Wiadomo, że nie jest to wynik dany z góry, wiadomo jednak, że taka koalicja mogłaby z powodzeniem przyciągnąć nie tylko wyborców z natury lewicowych, ale także zwolenników progresywnego skrzydła w Platformie Obywatelskiej.
I u wracamy do Grzegorza Schetyny. W najgorszym dla niego możliwym układzie jesienne wybory koalicja PO–PSL mogłaby skończyć z poparciem na poziomie 20–25 procent. Załóżmy, że PiS zdobywa 40 procent poparcia, a do Sejmu dostaje się jeszcze lewicowa koalicja z poparciem na poziomie 10–15 procent. W takiej sytuacji Schetyna nie tylko nie przejmuje władzy, ale też przestaje być wyraźnym liderem opozycji. Tym bardziej, że PSL – obawiając się roztopienia w PO – natychmiast po wyborach podkreśli różnice dzielące je z koalicjantem.
PiS wchodzi do miasta
A gdyby i to nie przekonało zwolenników PO, że przytulenie się do PSL-u to ryzykowny pomysł, kolejnego argumentu powinna dostarczyć mu ostatnia konwencja PiS-u. „Po to, aby iść dalej, potrzebujemy nowego programu. Programu kontynuacji, ale też i zmiany tam, gdzie trzeba”, mówił w Katowicach Jarosław Kaczyński . Na czym polega ta zmiana?
Mateusz Morawiecki wymienił pięć głównych obszarów zainteresowania partii rządzącej: służbę zdrowia, edukację, ochronę środowiska, transformację energetyki i projekty cywilizacyjne.
Zdaniem redaktora naczelnego „Sieci” Michała Karnowskiego – którego analizy można odczytywać jako przekazy partyjne – to oznacza, że PiS nie tylko chce obronić dotychczasowy stan posiadania, ale także pozyskać elektorat w dużych miastach. „Poczucie, że nowa oferta pisowska nie będzie prostym powtórzeniem majowej, że będzie próbą uderzenia w punkty, które opozycja uważa za na pewno własne, mam po katowickiej konwencji bardzo mocne”, pisze Karnowski . O chęci poszerzenia elektoratu na wielkomiejski mówił też w Polsat News Jarosław Gowin.
Jeśli PiS faktycznie będzie prowadziło kampanię na tych polach, to opozycja tym bardziej potrzebuje w tych obszarach wiarygodności. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób wiarygodność w kwestii ochrony środowiska miałyby budować PO i PSL, które za swoich rządów niewiele w tej sprawie zrobiły. A PiS będzie mogło łatwo wytykać błędy ośmiu lat rządów PO–PSL, strasząc przy okazji, że to koalicja, której jedynym celem jest, „żeby było, tak jak było”.
Co wnosi PSL?
Co więc miałoby skłonić Schetynę do zgody na warunki stawiane mu przez ludowców? Oczywiście, pójście do wyborów z SLD, Nowoczesną, Zielonymi i grupką polityków Wiosny (bo w to, że Biedroniowi udałoby się zachować własny szyld, nie wierzę), sprawi, że na zewnątrz pozostanie partia Razem, która na sojusz z PO nigdy się nie zdecyduje. To jednak niewielki elektorat, po który Platformie i tak trudno byłoby sięgnąć.
Inny problem polega na tym, że w takim układzie PO będzie rywalizowała o głosy nie tylko z PiS-em, ale także z PSL-em. O ile oczywiście działania ludowców nie są tylko stroszeniem piórek mającym poprawić pozycję negocjacyjną w rozmowach z szefem PO. To jednak ryzykowna gra, bo Władysław Kosiniak-Kamysz wciąż ma problem z wytłumaczeniem, co PSL może Platformie realnie dać. Rzekome umiarkowanie, perspektywa sojuszu z Kukizem, wzmocnienie lewicy i trzyprocentowe poparcie to niezbyt kusząca oferta.
Może więc prawdziwy jest jeszcze inny scenariusz, który w niedzielnym poranku TVN24 opisał Jarosław Kuisz. W tej wersji wydarzeń, lider ludowców już uznał, że opozycja jesienne wybory przegra i teraz bije się tylko o przetrwanie swojej partii, zakładając, że próg, jak zawsze w historii III RP, ostatecznie uda się przekroczyć.