W czasach studenckich zdarzało mi się jeździć na Lubuskie Lato Filmowe do Łagowa. Większość projekcji odbywała się w kinie „Świteź”. Nie wiem, jak jest teraz, ale we wczesnych latach dwutysięcznych przybytek ten – mimo niewątpliwego uroku – miał jedną poważną wadę, a mianowicie: niewygodne fotele. Moja miara oceny filmów opierała się więc na tym, czy podczas seansu potrafiłam zapomnieć o dyskomforcie. Przyznawałam im od jednego do trzech „Świtezi”, przy czym jedynka była oceną dobrą (film wynagradzał trudy siedzenia), trójka oznaczała natomiast, że ból pleców (i innych części ciała) zdecydowanie przeważał nad przyjemnością obcowania z utworem na ekranie. Działo się tak zwykle w wypadku filmów nadmiernie przewidywalnych, które zwyczajnie nie wciągały na tyle, by zapomnieć o cielesnych trudach. Kino austriackie, którego w programie festiwalu wtedy nie brakowało, wypadało na tym tle zupełnie nieźle – na ogół dlatego, że jego twórcy potrafili zaskakiwać i budować emocjonalne napięcie. To wspomnienie prześladowało mnie podczas oglądania „Trafikanta” – nie tylko dlatego, że polska premiera filmu odbyła się właśnie na festiwalu w Łagowie (spieszę uprzedzić, że żadnej nagrody nie dostał), ale przede wszystkim z uwagi na fakt, że spełniał wszystkie kryteria przewidywalności potrzebne do uzyskania trzech, a może nawet i czterech „Świtezi”.

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

W pierwszej scenie szaleje burza. Zarządca lasu wbiega do górskiego jeziora i umiera. Dalej nie dzieje się nic bardziej zaskakującego. Akcja rozgrywa się w 1937 i 1938 roku w niewielkiej wiedeńskiej trafice, w której pracuje Franz – siedemnastolatek z alpejskiej wioski. Z tego wątku pisarz Robert Seethaler, którego powieść posłużyła za podstawę scenariusza, zaczerpnął tytuł. Zarówno po niemiecku, jak i po polsku słowo „trafikant” oznacza jednak właściciela, a nie pracownika sklepu z wyrobami tytoniowymi. Ta dwuznaczność sprawia, że nie do końca wiadomo, czy tytuł odnosi się do głównego bohatera, Franza, czy też do jego pracodawcy, Otto Trsnjeka. W kiosku – jak dziś nazwalibyśmy to miejsce – zaopatrują się miejscowe elity, adwokat, żona lekarza, a także sam Zygmunt Freud, który zaprzyjaźnia się z Franzem. Jako że akcja rozgrywa się w przeddzień anszlusu, twórcy filmu mają ambicję zilustrować narodziny totalitaryzmu: Austriacy chętnie poddają się nowej władzy, nasilający się antysemityzm zmusza zaś Freuda do emigracji.

Główni bohaterowie są tolerancyjni, otwarci na nowe doświadczenia i empatyczni. Nazistami i antysemitami są natomiast wyłącznie ich sąsiedzi, klienci i pracodawcy. | Magdalena Saryusz-Wolska

Historia na przerysowanym tle

Adaptacji popularnej powieści Seethalera podjął się Nikolaus Leytner, reżyser znany głównie z produkcji telewizyjnych. Film przeszedł jednak bez echa – zarówno w Austrii, jak i w Niemczech. Nieliczne recenzje, które ukazały się na łamach popularnych portali internetowych, wskazywały przede wszystkim na mało przekonującą scenografię. O ile jednak umowność dekoracji można zaakceptować, o tyle trudno zgodzić się na schematyczny i banalny scenariusz. Główni bohaterowie są tolerancyjni, otwarci na nowe doświadczenia i empatyczni. Nazistami i antysemitami są wyłącznie ich sąsiedzi, klienci i pracodawcy. W pięknej kobiecie drzemie zło, a dobre i mądre są tylko matki. Cytaty z „Kabaretu” [1972] Boba Fosse’a – jednego z najsłynniejszych filmów o ekspansji nazizmu – są tak oczywiste, że aż tracą swój urok. Lokal, w którym występuje ukochana Franza, nazywa się „Czarny Kot” – żeby nawet najmniej domyślny widz nie miał wątpliwości, że chodzi o miejsce, oferujące zarówno dowcip polityczny, jak i usługi erotyczne.

Materiały prasowe dystrybutora Aurora Films

Oprócz plakatowo potraktowanego tła historycznego jest jeszcze wątek psychoanalityczny. Franz pragnie położyć się na kozetce, by otrzymać porady w sprawach sercowych. Mimo że do terapii nie dochodzi, to młody bohater i sędziwy profesor rozmawiają, spacerując po Wiedniu. W rolę uczonego wcielił się Bruno Ganz, znany między innymi z tytułowej roli w „Aniele nad Berlinem” [1986] Wima Wendersa, ale nawet tak wybitny aktor nie był w stanie tchnąć życia w „papierową” postać. Metoda Freuda sprowadza się tu do rozważań o Erosie i Tanatosie (z przewagą tego pierwszego). Motyw psychoanalizy ratują jedynie sceny snów i fantazji erotycznych młodego bohatera. Przyczyną miłosnych niepowodzeń Franza wydaje się zbyt silny związek z matką – sugestia o kompleksie Edypa godna jest domorosłej psychoanalizy. Z filmu trudno wywnioskować, dlaczego teoria Freuda wywarła tak ogromny wpływ na naukę i kulturę w XX wieku. Jego uwagi – na przykład: „Nie trzeba zrozumieć wody, żeby do niej wejść” – brzmią jak sugestie z popularnego poradnika.

W rolę Freuda wcielił się Bruno Ganz, znany między innymi z tytułowej roli w „Aniele nad Berlinem” [1986] Wima Wendersa, ale nawet tak wybitny aktor nie był w stanie tchnąć życia w papierową postać. | Magdalena Saryusz-Wolska

W kleszczach stereotypu

Z czego słynie Austria? Z Alp, Wiednia, Zygmunta Freuda i poparcia dla Hitlera. Gdyby ktoś czuł się nienasycony tym zestawem stereotypów, to na drugim planie „Trafikanta” odnajdzie kawiarnie, a pod koniec filmu zabrzmi walc. Kto uważnie wsłucha się w dialogi, ten dowie się czegoś o tortach (zapewne chodzi o tort Sachera) i wiedeńskim Burgtheater. Katalog międzynarodowych znaków rozpoznawczych Austrii został wyczerpany. Film przesycony jest bezkrytycznym stosunkiem do małej i dużej ojczyzny – górskich krajobrazów oraz pokus Wiednia. Główni bohaterowie, czyli Franz, jego matka, Otto Trsnjek oraz Zygmunt Freud są bez skazy, dookoła czyha natomiast samo zło ucieleśnione przez zdegenerowanych nazistów. Przysłowiowa strzelba, która pojawia się na początku filmu, powraca pod koniec, ale okazuje się niewybuchem. Tym, którzy mają wygodne fotele, polecam „Trafikanta” jako środek nasenny.

 

Film:

„Trafikant” [Der Trafikant], reż. Nikolaus Leitner, scen. Nikolaus Leitner, Klaus Richter; zdj. Hermann Dunzendorfer, prod. Austria, Niemcy 2018.