„Czas politycznych targów się skończył” – stwierdził w czwartek szef Platformy Obywatelskiej, tym samym kończąc ciągnącą się tygodniami telenowelę o budowaniu szerokiej koalicji na wybory parlamentarne. Przyczyną decyzji Schetyny było fiasko rozmów koalicyjnych z Polskim Stronnictwem Ludowym i Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Ludowcy kurczowo trzymali się idei koalicji pozbawionej ugrupowań lewicowych, Schetyna zaś proponował, by iść jak najszerszym frontem. Rzekomo domagał się również od Kosiniaka-Kamysza, by po wyborach Koalicja Obywatelska pozostała jednym klubem parlamentarnym, co dla ludowców było trudne do zaakceptowania.
Z kolei SLD i PO postawiły sobie wzajemnie nieakceptowalne warunki. Włodzimierz Czarzasty miał zażądać nawet 20 procent pierwszych, drugich i trzecich miejsc na listach koalicyjnych, co znacząco zmniejszyło listę potencjalnych mandatów dla działaczy PO. A pula ta i tak będzie mniejsza niż cztery lat temu, bo lider PO zapowiedział, że jedna piąta miejsc na liście koalicji będzie zarezerwowana dla działaczy obywatelskich, dotychczas będących poza polityką. Kilka mandatów będzie musiało też przypaść Inicjatywie Polskiej i politykom Nowoczesnej. Z kolei PO oczekiwała od Czarzastego, że na wspólnych listach nie znajdzie się wielu z działaczy Sojuszu z PZPR-owskim rodowodem, takich jak Marek Dyduch czy Krzysztof Janik.
Start podzielonej opozycji jest osobistą porażką Grzegorza Schetyny, który przez cztery lata mówił o potrzebie jednoczenia się, ale w końcu musiał porzucić tę ideę. I chociaż ordynacja w wyborach parlamentarnych premiuje zwycięzców oraz duże partie, to nowe rozdanie na opozycji może mieć korzystne konsekwencje.
Polska prawica buduje lewicę
Po pierwsze, rezygnacja z szerokich skrzydeł KO pozwala Schetynie na realne uwypuklenie własnego programu. Daje szanse na zbudowanie wiarygodności PO i zmniejsza prawdopodobieństwo fatalnych wpadek wizerunkowych, w rodzaju niedawnej zmiany zdania o 180 stopni w ciągu niecałych 24 godzin w sprawie związków partnerskich (co skwapliwie wykorzystało Prawo i Sprawiedliwość w swoim najnowszym spocie).
Program PO, zaprezentowany w miniony weekend na kongresie programowym Koalicji, chociaż spójny, nie przystawał zresztą do lewicowej wizji, szczególnie w zakresie gospodarki. W centrum zainteresowania partii są bowiem przedsiębiorcy, cięcia podatkowe i wiara w prymat wolnego rynku. Już podczas kampanii w wyborach europejskich, politycy PiS-u sprawnie punktowali niespójność poglądową Koalicji Europejskiej, która do Brukseli szła pod obłymi, proeuropejskimi hasłami. Jesienny start opozycji w jednym bloku stanowiłby jeszcze łatwiejszy cel dla PiS-u, bo punktów spornych w polityce krajowej opozycja ma znacznie więcej niż na podwórku europejskim. Po drugie, start kilku bloków opozycyjnych oddala wizję budowy w Polsce systemu dwupartyjnego, którego głównym motorem napędowym byłaby wzajemna niechęć dwóch największych ugrupowań.
Jesienny start opozycji w jednym bloku stanowiłby jeszcze łatwiejszy cel dla PiS-u, bo punktów spornych w polityce krajowej opozycja ma znacznie więcej niż na podwórku europejskim. | Jakub Bodziony
Sytuacja rysuje się więc następująco: PO do wyborów parlamentarnych idzie sama, to znaczy razem z Inicjatywą Polską, Nowoczesną i – bliżej jeszcze nieokreśloną – grupą samorządowców. PSL będzie walczyć o przekroczenie progu w swojej „centrowo-chadeckiej” Koalicji Polskiej. Na placu boju pozostaje lewica w postaci SLD, Wiosny (której lider znów zaczął przekonywać o potrzebie rozbicia duopolu) i Lewicy Razem. Wspólny start tych ugrupowań wydaje się naturalny i jak pokazują sondaże, taki blok miałby szansę na niemal 15 procent poparcia.
Lewica razem, ale jak?
Do sukcesu niezbędne jest jednak spełnienie kilku warunków, z których najważniejszy to wybranie optymalnej formuły startu. Lewica ma do wyboru kilka możliwości współpracy: start z list istniejącej już partii, utworzenie koalicji, zawiązanie komitetu wyborczego wyborców lub powołanie partii parasolowej. Do pierwszej z tych opcji przychyla się SLD, którego rzeczniczka Anna-Maria Żukowska mówiła, że dopuszcza możliwość stworzenia lewicowego bloku, „ale tylko wtedy, gdy inne ugrupowania wystartują z list Sojuszu”.
Taka formuła jest jednak nie do zaakceptowania dla Partii Razem. Chociaż po serii klęsk wyborczych jej krytyka SLD złagodniała, to tożsamość Razem była budowana na odcięciu się od komunistycznej przeszłości Sojuszu oraz decyzji podejmowanych w trakcie rządów tej partii. Z kolei pójście w koalicji – co proponuje Razem – w SLD budzi wspomnienia traumy wyborów z 2015 roku, kiedy do pokonania ośmioprocentowego progu wyborczego zabrakło 0,4 procent głosów. Razem dopuszcza również możliwość startu jako Komitet Wyborczy Wyborców, w którym wystawione zostałyby wspólne listy. Na ten wybór zgadza się podobno także Wiosna, chociaż to rozwiązanie niesie ze sobą problem finansowy. Przy tym modelu możliwy jest jedynie zwrot kosztów kampanii, ale bez prawa do subwencji wyborczych należnych partiom, które uzyskały więcej niż 3 procent poparcia.
Najbardziej korzystną opcją byłoby założenie partii parasolowej, której celem jest dostanie się do parlamentu i odpowiednie rozdysponowanie funduszy pochodzących z budżetu państwa. Nie wiadomo jednak, czy takie ugrupowania uda się sprawnie zarejestrować, a fakt, że rząd naciska na prezydenta, aby ten ogłosił wybory w najbliższym możliwym terminie (czyli 13 października), sprawia, że czas działa na niekorzyść lewicy.
Schetyna może chcieć wzmocnić obecność Zielonych w Koalicji Obywatelskiej, aby przyciągnąć tę część wyborców, dla których ważne będą – mające coraz większe znaczenie polityczne – kwestie ekologiczne. | Jakub Bodziony
W całej układance ważni mogą się okazać również Zieloni, którzy dotychczas w Koalicji Obywatelskiej pełnili raczej rolę czwartorzędną. Marek Kossakowski, przewodniczący tej partii, stara się zachować możliwie szerokie pole manewru, mówiąc, że nie wyklucza startu z lewicowego bloku (jeżeli znajdzie się tam Wiosna i SLD), jednocześnie na naszych łamach niedawno przekonywał, że „z Grzegorzem Schetyną współpracuje mu się bardzo dobrze”. Sam Schetyna może chcieć wzmocnić obecność Zielonych w Koalicji Obywatelskiej, aby przyciągnąć tę część wyborców, dla których ważne będą – mające coraz większe znaczenie polityczne – kwestie ekologiczne.
Mimo to brak porozumienia PSL i PO to dla lewicy duża szansa. Tym bardziej, że lista wspólnych postulatów jest właściwie gotowa: ochrona środowiska, progresywna reforma podatków, podniesienie jakości usług publicznych (ochrona zdrowia, edukacja, mieszkalnictwo) i realne oddzielenie państwa od Kościoła. Partyjni liderzy muszą tylko poskromić swoje ego, schować wzajemne animozje do kieszeni, dojść do ostatecznego porozumienia i… zacząć wreszcie kampanię.