Jim Jarmusch zrobił film o zombie, mimo że, jak sam przyznaje, większą sympatią darzy, zmęczone setkami lat życia, wampiry. Wampiry, które widmo ich wiecznego trwania czyni istotami nad wyraz melancholijnymi. Nie powinno więc dziwić, że w jego najnowszym filmie, odrażające truposze, zamiast przerażać, wzbudzają współczucie. Zombie u Jarmuscha, podobnie jak wampiry, stają się ofiarami świata, w którym „żyją”, zostają skazane na samotność w beznadziejnym poszukiwaniu celu swojego istnienia. Znających filmografię amerykańskiego reżysera nie zaskoczy to, że „Truposze nie umierają” odbiegają od typowych filmów o zombie. Jarmusch, jak to ma w zwyczaju, czerpie z dokonań przedstawicieli gatunku po to, aby na końcu zakpić z przyzwyczajeń widza.

Mamroczący horror

„Truposze nie umierają” są hołdem dla ojca kina o zombie, George’a Romero. Jarmusch bezpośrednio odwołuje się do dzieł zmarłego przed dwoma laty reżysera. Sam film wypełniony jest ikonografią znaną z jego dzieł – znajdziemy tu małe miasteczko, mrok, las, ciasne pomieszczenia, w których skrywają się bohaterowie, zabite deskami drzwi, przez które przedzierają się chmary truposzy, „wariujące” urządzenia elektroniczne, no i oczywiście przydrożny cmentarz. Wszystko to pozornie zdaje się być realizowane w kluczu dzieł Romero. Szybko możemy jednak zorientować się, że cała paleta chwytów geniusza horroru posłuży Jarmuschowi do zdekonstruowania gatunku i nowatorskiego wykorzystania jego elementów.

Zombie u Jarmuscha, podobnie jak wampiry, stają się ofiarami świata, w którym „żyją”, zostają skazane na samotność w beznadziejnym poszukiwaniu celu swojego istnienia. | Dawid Dróżdż

Zamiast bohaterów heroicznie walczących o przetrwanie dostajemy dwóch flegmatycznych policjantów (w tych rolach zblazowany jak zawsze Bill Murrey i Adam Driver) oraz spanikowaną policjantkę (Chloë Sevigny), którzy są dość bierni wobec dziejącej się na ich oczach apokalipsy. Zamiast chronić mieszkańców niewielkiego miasteczka, postanawiają zabarykadować się w komisariacie. Film zostaje właściwie wypruty z dramaturgii, niewiele mamy tu scen walk (raczej mało emocjonujące ścinanie głów kolejnym truposzom) czy tak zwanych „jump scare’ów” [1]. Także budzący się w grobach truposze jako źródło zła są tu trywializowani, do czego przyczyniło się obsadzenie w roli pierwszego pojawiającego się na ekranie zombie, wprost stworzonego do tej roli Iggy’ego Popa.


Fot. Materiały prasowe

Kino Jarmuscha charakteryzują długie sceny dialogowe, powolnie rozwijająca się fabuła i ogólnie rzecz biorąc – jakby ujęli to antyfani reżysera – nuda. Dziś jego dzieła moglibyśmy przyporządkować do kina mumblecore’owego – nurtu ukonstytuowanego na początku wieku między innymi przez Andrew Bujalskiego (autor dzieła powszechnie uważanego za pierwszy film mumblecore’owy – „Funny Ha Ha” z 2002 roku) i braci Marka i Jay’a Duplassów („The Puffy Chair”). Jak sami przyznają, inspiracją były dla nich właśnie dzieła Jarmuscha, szczególnie te z lat 80. – „Nieustające wakacje” [1980] czy „Inaczej niż w raju” [1984]. Podobnie jak w filmach reżysera flimu „Truposze nie umierają”, w kinie mumblecore’owym bohaterowie są młodymi ludźmi, którzy nie mają wyraźnego celu w życiu (lub bezskutecznie próbują go odnaleźć).

Fabuła dotyczy przyziemnych spraw i egzystencjalnych problemów. Akcja filmów jest powolna i opiera się przede wszystkim na dialogach, dotyczących często z pozoru błahych rzeczy i wypowiadanych niejako od niechcenia – stąd nazwa nurtu od angielskiego „mumble”: „mamrotać”. Jednocześnie nad zawieranymi przez bohaterów relacjami międzyludzkimi ciąży widmo rozpadu i nieuchronności niezrozumienia.

Wydawałoby się, że są to cechy, które przeciwstawiają się kinu o zombie z założenia mającemu korespondować raczej z kinem akcji, a nie filmowym esejem spod znaku amerykańskiej awangardy. Jarmusch jednak tylko zapożycza elementy horroru, po to aby przełożyć historię o ataku truposzy na swój język filmowy, bliższy kinu mumblecore’owemu. Różnicą dzielącą Jarmuscha od przedstawicieli awangardowego nurtu jest budżet. W kinie mumblecore’owym do głównych ról angażowani są zazwyczaj naturszczycy, powszechna jest także improwizacja, co wynika z niskich kosztów produkcji. Jarmusch, mający ugruntowaną pozycję w Hollywood, może pozwolić sobie na robienie kina znaczenie bardziej rozbuchanego w formie. Styl reżysera nie ulega jednak zmianie. Zamiast trzymającego w napięciu horroru, otrzymujemy przedziwne połączenie elementów kina o zombie z filmową refleksją nad współczesnością.

Świat ślepców

Jarmusch uważał Romero za reżysera, który zrewolucjonizował gatunek, ponieważ potworem uczynił istotę pochodzącą bezpośrednio z tkanki społecznej. Wcześniej z horrorów w kinie znaliśmy takie bestie jak: Godzilla, Frankenstein czy Nosferatu. Zagrażały one społeczeństwu, ale pojawiały się w nim jako „obcy”. Zombie z kolei od zwykłych śmiertelników różni jedynie to, że swoje życie mają już za sobą. Tym samym truposz stał się figurą łatwą do alegoryzacji.

Otumanienie społeczeństwa sięgnęło zenitu, staliśmy się zakładnikami rzeczy, truposzami za życia, bezdusznym zlepkiem mięsa i kości, którego jedynym celem jest konsumpcja. | Dawid Dróżdż

W „Świcie żywych trupów” [1978] bohaterowie Romero zostają uwięzieni przez zombie w ogromnym centrum handlowym. Truposze przybywają tam, ponieważ zapamiętały centrum jako miejsce pełniące ważną rolę w ich życiu. Czwórka bohaterów heroicznie walczy o przetrwanie, ale mimo zagrożenia postanawia zbić fortunę – okrada sklepy z drogocennych zegarków, futer i sprzętów elektronicznych.

Tymczasem zombie poruszają się jak zahipnotyzowani, odbijając się od sklepowych witryn. Analogia między stanem truposzy i hipnozą wydaje się zresztą zasadna. Krytyka społeczna Romero opiera się bowiem na porównaniu zachowania mu współczesnych do stanu ograniczonej świadomości, zogniskowania swojej uwagi na jeden cel – bezrefleksyjną konsumpcję.

Antykapitalistyczny wydźwięk ma także film Jarmuscha. W „Truposze nie umierają” zombie nie podążają jednak do centrum handlowego, ale udają się w bezcelową włóczęgę po mieście, wypowiadając podczas niej pojedyncze hasła. Jedni, trzymając w dłoniach smartfony, jak mantrę powtarzają „wi-fi”, inni, podążając w kierunku odbiorników telewizyjnych, „kablówka za darmo”. Otumanienie społeczeństwa sięgnęło zenitu, staliśmy się zakładnikami rzeczy, truposzami za życia, bezdusznym zlepkiem mięsa i kości, którego jedynym celem jest konsumpcja.

Przebudzenie się truposzy wynikło z zaburzeń ruchu Ziemi, który wywołały odwierty na biegunie. Zombie w filmie nie tylko są więc symbolem konsumpcyjnej fiksacji, ale także niszczycielskiej działalności człowieka, próby przejęcia kontroli nad naturą. Bierność policjantów wobec ataku zombie śmieszy nas, ponieważ wydaje się stać w opozycji do atawistycznych postaw ludzkich uaktywniających się w obliczu niebezpieczeństwa. Ale czy nasze społeczeństwo nie zachowuje się równie absurdalnie, lekceważąc zmiany klimatyczne, które, podobnie jak zombie, niebawem mogą doprowadzić świat do apokalipsy? Różnica jest jedynie taka, że nadchodząca w rzeczywistości katastrofa nie jest dla nas tak namacalna i w świadomości wielu nadal jawi się jako abstrakcyjna, niemogąca się spełnić wizja przyszłości.


Fot. Materiały prasowe

W jednej z powieści Joségo Saramago wybucha epidemia ślepoty. Poprzez tę alegorię portugalski pisarz zadał czytelnikowi pytanie: czy potrafimy dostrzegać własny egoizm, obłudę i hipokryzję? A może jesteśmy ślepi na krzywdę, którą wyrządzamy innym i światu? Współcześni, symbolizowani w filmie Jarmuscha przez zombie, posiadają wzrok, ale zapatrzeni są w swoje potrzeby i pragnienia. Ślepo podążają za trendami, popkulturą i populistycznymi hasłami. Nie dostrzegają ogarniającego ich ogłupienia, rozpadających się relacji międzyludzkich i dewastacji środowiska. Światy z „Miasta ślepców” i „Truposze nie umierają” pogrążone są w podobnej apokaliptycznej atmosferze, ponurej tym bardziej, że do takiego stanu doprowadziły nie potwory z innej planety, ale sami ludzie, którzy nie są świadomi swojej destrukcyjności.

Kino o zombie często, zamiast na festiwalach klasy A, gości na zakrapianych alkoholem wieczornych pokazach w zatęchłych domach kultury. Już Romero dowiódł jednak, że filmy o truposzach nie powinny być deprecjonowane, ponieważ mogą być podszyte głębszymi refleksjami na temat rzeczywistości. Jarmusch poszedł krok dalej – dekonstruując gatunek, ograbił go z najatrakcyjniejszych elementów: ciągłego napięcia, suspensu i tego, co w horrorze jest najbardziej pociągające, a więc grozy. Okazuje się, że nie musiał być to strzał w kolano. Nie zmienia to faktu, że „Truposze nie umierają” to jednak film przeznaczony bardziej dla fanów reżysera i kinofili, czerpiących przyjemność z samej refleksji nad medium filmowym, aniżeli fanów kina grozy. Ci pierwsi z pewnością będą zaśmiewać się z ironicznych dialogów typowo Jarmuschowskich bohaterów, drudzy zaś, przyzwyczajeni do szybszego tempa akcji, mogą odczuć znużenie na miarę włóczącego się po miasteczku Iggy’ego Popa.

Przypis:

[1] Zabieg filmowy, którego celem jest przestraszenie widza poprzez nagłe pojawienie się na ekranie obiektu lub postaci (często zagrażających bohaterom potworów).