Wieczny powrót najntisów [Dawid Dróżdż]
Pośród „typowo nowohoryzontowych filmów” – jak zwykło się ironicznie nazywać dzieła posługujące się nieprzystępnym językiem, często nieznośne percepcyjnie ze względu na powoli rozwijającą się fabułę – znalazł się film, który emanował energią radykalnie odbiegającą od tego stereotypu. „Beats” to historia dwójki przyjaciół, którzy sprzeciwiają się swoim opresyjnym rodzinom oraz władzy, która w 1994 roku wprowadziła w Wielkiej Brytanii ustawę zakazującą organizowania masowych imprez z muzyką elektroniczną. Bohaterowie obrazu Briana Welsha kradną pieniądze bratu jednego z nich i wyruszają na imprezę swojego życia.
Fabuła nawołuje do buntu, pokazując jego wartość w świecie politycznych demagogów i zawłaszczających cudzą wolność autokratów. Sam reżyser otwarcie mówi, że chciał, aby jego film był interpretowany nie tylko przez pryzmat wydarzeń z lat 90., ale także współczesności – stąd odwołania między innymi do ustawy o wymiarze sprawiedliwości Tony’ego Blaira, którego wypowiedzi przemyca się w filmie.
Welshowi udało się doskonale oddać klimat tamtych czasów i atmosferę kontestacji, której przejawem była subkultura rave. | Dawid Dróżdż
„Beats” jest zatem kinem aktualnym, ale o jego sile stanowi przede wszystkim ożywienie wspomnień o Wielkiej Brytanii lat 90. Welshowi udało się doskonale oddać klimat tamtych czasów i atmosferę kontestacji, której przejawem była właśnie subkultura rave. Z jednej strony mamy więc transową muzykę elektroniczną, modę nierzadko graniczącą z kiczem, koszulki adidasa lub flanelowe koszule à la Kurt Cobain oraz magiczną imprezę do samego rana. Z drugiej strony, reżyser ukazuje także ponurą rzeczywistość szkockich blokowisk i problem rozwarstwienia społecznego – to różnica klasowa okaże się istotnym problemem w przyjacielskiej relacji bohaterów.
Nostalgia jaką rozbudza „Beats” nie jest związana jednak tylko z rzeczywistością Wielkiej Brytanii, ale także z kinem lat 90. w ogóle: po seansie filmu nasuwają się skojarzenia z takimi dziełami jak „Trainspotting” [1996] czy „Human Traffic” [1999]. Film Welsha, podobnie jak przywołane produkcje, charakteryzuje określony rodzaj humoru – często opierającego się na głupocie odurzonych narkotykami bohaterów. Wszystkie te tytuły łączy też wielogatunkowość. W „Beats” możemy odnaleźć elementy komedii, dramatu, a nawet kryminału. Jeśli więc ktoś, podobnie jak ja, z sentymentem wspomina ekscesy filmowych ćpunów z Rentonem na czele, ten z całą pewnością wtopi się też w podbity narkotycznym hajem wizualny klimat „Beats”.
Ostatni z włoskich mistrzów [Diana Dąbrowska]
Podczas tegorocznych Nowych Horyzontów legendarny twórca „Pięści w kieszeni” udowodnił, że jest ostatnim z serii wielkich mistrzów włoskiego kina. Jego najnowsze dzieło zaskakuje świeżością, odwagą i twórczym rozmachem. Marco Bellocchio przygląda się tym razem przełomowemu rozdziałowi w dziejach własnej ojczyzny, kiedy to członkowie osławionej Cosa Nostry rozpoczynają cenną współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Zeznania skruszonego Tommasa Buscetty umożliwiły poznanie tajników działalności włoskiej przestępczości zorganizowanej i postawienie przed sądem najważniejszych sycylijskich bossów (w tym „capo di tutti capi”, Toto Riiny), a nawet kluczowego polityka dla historii I Republiki („boskiego” Giulia Andreottiego).
„Zdrajca” nie jest klasyczną opowieścią o odkupieniu gangstera, lecz porywającą historią pewnej transakcji, między państwem włoskim a mafią. | Diana Dąbrowska
„Zdrajca” nie jest klasyczną opowieścią o odkupieniu gangstera, lecz porywającą historią pewnej transakcji [wł. trattativa], między państwem włoskim a mafią. Ten, który uważał się za honorowego obrońcę najczystszych (i w dobie pejzażu polityczno-społecznego Włoch dekady lat 80. wręcz staroświeckich) ideałów „naszej sprawy”, przemienia się w żołnierza strzelającego prosto w jej serce. Za sprawą charyzmatycznej postaci Buscetty (spektakularny w swojej ekranowej metamorfozie Pierfrancesco Favino) Bellocchio ukazuje mafię w dychotomicznym ujęciu: jako fenomen równocześnie pociągający i odstraszający, pełen przemocy i erotyzmu; twór niejednoznaczny, którego nie da się łatwo wydestylować z tkanki włoskiego społeczeństwa. „Zdrajca” w interesujący sposób czerpie z dominujących narracji o mafii we włoskim kinie (zarówno tych „na poważnie”, jak i tych „z przymrużeniem oka”). Reżyser przedstawia wzmiankowany proces sądowy jako spektakl, w którym mafiosi celem obronienia własnej skóry przed dożywociem wcielają się z komicznym skutkiem w rolę niesłusznie oskarżanych, bezbronnych wręcz ofiar. Namacalność ich win sprowadza jednak całość do poważnej refleksji o świecie, który tylko pozornie przeminął.
Późna twórczość mistrzów to zresztą sam w sobie temat fascynujący. Czasami potrafi być ona ogromnym rozczarowaniem (sam Federico Fellini wielokrotnie wspominał już w starszym wieku, że nikt nie chwali go za najnowsze filmy, tylko jak mantrę przywoływane są „Słodkie życie” czy „Osiem i pół”), bądź też odkryciem i rodzajem buntowniczego wręcz wyzwolenia. Znany badacz Edward W. Said wprowadził w dziedzinie badań nad literaturą i muzyką kategorię tak zwanego późnego stylu [ang. late style]. Przyglądając się schyłkowej działalności tak ważnych dla światowej kultury postaci jak Beethoven, Mann, Lampedusa czy Genet, autor „Orientalizmu” zwrócił uwagę na zaskakujące zjawisko: moment, w którym opanowało się artystyczne rzemiosło do perfekcji, otwiera twórcę na nieskrępowaną wolność oraz daje mu przyzwolenie na chaos i szaleństwo. Nikomu nie trzeba przecież już nic udowadniać, przed nikim nie trzeba się popisywać – rzekłby Said. Marco Bellocchio jest tego żywą ilustracją.
Filmy:
„Beats”, reż. Brian Welsh, 2019.
https://www.youtube.com/watch?v=0o2xteiJt94
„Zdrajca” [Il traditore], reż. Marco Bellocchio, 2019.