Kuchciński odchodzi, ale wina Tuska?

Marszałek Sejmu, czyli druga osoba w państwie, podczas konferencji prasowej wyglądał jak zawstydzony uczniak, któremu wychowawca kazał wygłosić wcześniej przygotowane przeprosiny. Po krótkim wstępie rzecznika partii, Kuchciński zaczął od podkreślenia, że żadne prawo nie zostało złamane, a „liczba lotów wywołujących kontrowersje była podyktowana dużą liczbą spotkań z mieszkańcami”, która wynikała z „modelu pracy marszałka”, jaki przyjął. Przekonywał, że chciał być marszałkiem, który nie zamyka się w Warszawie, ale jest „blisko ludzi”. Niestety, mówił dalej, opinia publiczna negatywnie oceniła jego postępowania, więc nie może on dłużej pełnić swojej funkcji.

Następnie głos zabrał Jarosław Kaczyński, który rytualnie powtórzył kwestię o tym, że żadne prawo nie zostało złamane, a obyczaje naruszone. Dodał jednak, że „skoro bardzo poważna część opinii publicznej ma inne zdanie”, to Kuchciński musiał odejść, co dowodzi tego, że PiS „słucha Polaków”. Nie wprost powiedziano więc, że ważny polityk PiS-u poniósł konsekwencje, nie dlatego że zrobił coś złego, ale dlatego że został złapany na kłamstwie (i to, dodajmy, wielokrotnym).

Po tym krótkim preludium przyszedł czas na ulubione danie główne prezesa, czyli „winę Tuska”. Kaczyński zaapelował do dziennikarzy o zainteresowanie się lotami Donalda Tuska do Gdańska i za granicę, z czasów gdy ten był premierem, twierdząc, że takich podróży były setki. Po konferencji przedstawiciele mediów otrzymali wydrukowane listy przelotów.

Brzmi to komicznie z dwóch powodów. Po pierwsze, o sprawie kontrowersyjnych lotów Tuska „Newsweek” pisał już w 2012 roku. Po drugie, to ciekawe, że rząd podaje szczegółowe dane dotyczące lotów byłego premiera, ale do dzisiaj nie potrafił przedstawić podobnej listy podróży obecnego marszałka Sejmu. Po trzecie, powoływanie się na Tuska w 2019 roku, po czterech latach władzy PiS-u, wygląda na kolejne nawiązanie od osobistych obsesji prezesa i retorykę skierowaną do betonowego elektoratu partii. Opinia publiczna, do której odwoływał się wielokrotnie Jarosław Kaczyński, interesuje się obecną władzą, która sprawuje swój mandat niepodzielnie przez całą kadencję. Czasu, żeby postawić zarzuty i rozliczyć poprzednią ekipę, było aż nadto. Czy teraz do tego dojdzie? Małe szanse. Wszak nawet wielki audyt rządów PO, zarzucający poprzedniej ekipie zmarnowanie setek miliardów złotych, nie skończył się postawieniem żadnego zarzutu przez prokuraturę.

Wreszcie, po czwarte, czy powtarzanie istniejących wcześniej patologii ma być przekonywającym argumentem ekipy, która od czterech lat szafuje hasłem dobrej zmiany?

Gdzie leży problem?

Apele Kaczyńskiego o dziennikarską obiektywność oznaczają kompletny brak zrozumienia dla problemu ujawnionych nadużyć marszałka. Wbrew pozorom nie jest nim lotnicze hobby Marka Kuchcińskiego, które dzieli razem z żoną, siostrą, synem czy licznymi kolegami.

Problemem zasadniczym jest kontynuowanie niechlubnej tradycji „państwa z tektury”. To za rządów obozu Zjednoczonej Prawicy na niespotykaną skalę łamane są przez polityków procedury bezpieczeństwa. Groteskowo brzmią przy tym słowa prezesa PiS-u o wyznaczaniu najwyższych standardów w życiu publicznym. Bo to właśnie jego środowisko polityczne, najbardziej doświadczone przez katastrofę smoleńską, mając w pogardzie procedury, postępuje w sposób, który naraża na jej powtórkę.

Wystarczy wspomnieć rozbite limuzyny prezydenta Andrzej Dudy, Antoniego Macierewicza, wypadek Beaty Szydło – wszystkie spowodowane przez lekkomyślność i brak zastosowania się do przepisów. Tak samo było w przypadku lotów premier Szydło wojskową CAS-ą do domu czy słynnym lotem z Londynu do Warszawy z 2016 roku, kiedy na pokładzie jednego samolotu znaleźli się premier, wicepremier, szefowie MSZ, MON, MSW i dowódca operacyjny sił zbrojnych. To właśnie na okazję tego rodzaju lotów z najważniejszymi osobami w państwie została stworzona przez ówczesny resort Mariusza Błaszczaka instrukcja HEAD, która, jak pokazała afera z marszałkiem Kuchcińskim, była notorycznie łamana!

Co dalej?

Jak pisał już na naszych łamach Łukasz Pawłowski, dymisja Kuchcińskiego nic nie zmieni, bo to tylko utrącenie niewygodnego polityka, którego nadużycia ujrzały światło dzienne w gorącym, przedwyborczym okresie.
To symboliczna porażka PiS-u, która najprawdopodobniej nie wpłynie na państwowe standardy. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia podczas sprawy premii dla członków rządów Beaty Szydło, która po początkowej, równie buńczucznej obronie, skończyła się obniżeniem pensji wszystkim posłom i senatorom. Folwarczna polityka w różnych sektorach państwa będzie więc trwać dalej, dopóki nie zostanie wykryta i nagłośniona przez media. Dobrze widać to na przykładzie niejasnych tłumaczeń posła Piotrowicza, który swoją obecność na pokładzie rządowego samolotu tłumaczył koniecznością przewiezienia leków, które jego żona otrzymała przy wypisie ze szpitala. Kłopot w tym, że lekarze takich leków nie wydają, LOT zawsze ma zarezerwowane dwa miejsca dla parlamentarzystów (rejsów do Warszawy z Rzeszowa było tego dnia kilka), a lekarstwa można było też wysłać specjalnym kurierem.

Niewątpliwie jednak dymisja, chociaż spóźniona, pozwala władzy na sprawniejsze zarządzanie kryzysem. Dla opozycji kluczowym pytaniem pozostaje to, czy uda się jej na tej aferze zbudować szerszą polityczną opowieść. I czy będzie potrafiła przekonać wyborców, że za jej rządów podobnych patologii nie będzie.

W przeciwnym razie cała sprawa #KuchcińskiTravel pozostanie tylko wyrafinowaną osobistą zemstą posła Sławomira Nitrasa za rozliczne kary finansowe, które wymierzał mu odchodzący marszałek. Zemstą tym słodszą, że dokonaną niemal dokładnie w 69. urodziny Marka Kuchcińskiego.