W niedzielę, 18 sierpnia, porozumienie ugrupowań lewicowych zaprezentowało swoje sejmowe „jedynki” we wszystkich okręgach wyborczych. Na konferencji panował bardzo optymistyczny nastrój, ale poprzedziły go trudne tygodnie, będące pierwszą próbą dla nowego projektu politycznego.
Przypomnijmy, ze wspólnych list wyborczych startują przedstawiciele SLD, Wiosny i Razem. To zjednoczenie pośrednio sprowokował Grzegorz Schetyna, blokując dołączenie Sojuszu i Wiosny do Koalicji Obywatelskiej, tym samym wpychając oba ugrupowania w otwarte ramiona Adriana Zandberga. Pierwszym dylematem, przed którym stanęła zjednoczona lewica, była formuła wyborczego startu. Wciąż żywa w SLD trauma porażki z 2015 roku okazała się przeszkodą nie do przejścia w powstaniu koalicji, dla której próg wyborczy wynosi 8 procent. Z podobną niechęcią na propozycję startu z list partyjnych SLD reagowali działacze partii Razem. Możliwą alternatywą było założenie komitetu wyborczego wyborców, ale ta opcja oznacza pozbawienie się wyborczych subwencji.
Wynik negocjacji koalicjantów jest zwycięstwem SLD, a trzej tenorzy poinformowali, że wprawdzie startują z list Sojuszu, ale z nowym logiem i pod szyldem „Lewica”. Za tą decyzją przemawiały argumenty, że Sojusz ma najlepiej rozwinięte struktury regionalne oraz doświadczenie w prowadzeniu (i rozliczaniu) kampanii wyborczych. Dla wyborców negatywnie nastawionych do PZPR-owskich korzeni SLD rozwiązaniem miało być nowe logo i skrótowa nazwa formacji, która widniałaby na liście wyborczej. Sojusz poczynił odpowiednie kroki prawne i w warszawskim sądzie okręgowym zarejestrowało wniosek o zmianę skrótu partii, co wcześniej zostało uchwalone na konwencji krajowej SLD. W międzyczasie politycy lewicy chcieli zarejestrować Komitet Wyborczy Lewica w Państwowej Komisji Wyborczej. Problem w tym, że tego skrótu nie było jeszcze w ewidencji partii politycznych, bo sąd nie zdążył zająć się sprawą.
Ostatecznie, działając pod presją czasu, politycy Wiosny i Razem porozumieli się z Włodzimierzem Czarzastym w sprawie startu pod nazwą Komitetu Wyborczego SLD, ale z nowym logiem lewicy, które ma znaleźć się na kartach wyborczych. Wiosna miała zgodzić się na ten wariant bez większych oporów. Ugrupowanie Roberta Biedronia po słabym (względem rozbudzonych apetytów) wyborczym wyniku i kłamstwach lidera w sprawie zrzeczenia się mandatu europosła, straciło wiarygodność i tożsamość „nowej i świeżej” partii. Niewykluczone, że po wyborach i wprowadzeniu kilku wartościowych osób do parlamentu, partia zupełnie ulegnie ideowemu rozmyciu i w konsekwencji rozpadnie się. Zwłaszcza, że Biedroń będzie szefem sztabu Lewicy i nie wystartuje do Sejmu, co ostatecznie potwierdza fakt, że woli brukselskie korytarze (i pensje) od krajowej polityki. Dodatkowo partner Biedronia, Krzysztof Śmiszek, będzie startował z pierwszego miejsca we Wrocławiu, co również wywołało burzę w partii, a na znak protestu przeciwko tej decyzji z ugrupowania odszedł Michał Syska, który od dawna był typowany na dolnośląską „jedynkę”.
Aktywiści do polityki?
Inaczej sytuacja wygląda w Partii Razem. Zmęczona czterema latami bez sukcesów, po klęsce w wyborach europejskich, ogłosiła chęć tworzenia koalicji i gotowość do rozmów z wszystkimi siłami politycznymi będącymi na lewo od Platformy Obywatelskiej. Ale decyzja o starcie z list i pod szyldem SLD, to nie tylko polityczny pragmatyzm, a odwrócenie narracji, na podstawie której stworzono to ugrupowanie. Politycy Sojuszu byli określani „kawiorową lewicą”, „postkomunistyczną nomenklaturą”, a jedna z liderek partii (dzisiaj jedynka z list SLD w Opolu) stwierdziła kiedyś, że „będzie cela dla Leszka Millera”. Decyzje o zgodzie partii na start z list Sojuszu po burzliwej dyskusji wydali jej członkowie (64 procent głosujących), a potwierdziła ją Rada Krajowa, w której 19 członków było za, 10 przeciwko, a jedna osoba się wstrzymała. Dla osób wciąż będących częścią bezkompromisowego nurtu w Razem ta decyzja była nie do zaakceptowania i w konsekwencji około 40 działaczy odeszło z partii.
Przeciwko układaniu się z SLD zaprotestował również aktywista miejski i były kandydat na prezydenta Warszawy Jan Śpiewak, który stwierdził, że to żadna koalicja, a reinkarnacja SLD, a on ma ten luksus, że nie musi „do tego syfu przykładać ręki i udawać, że ładnie pachnie”. Z jednej strony taka bezkompromisowość może być godna pochwały, ale z drugiej – Śpiewak zapomina o tym, że walczące o swoje prawa kobiety, osoby LGBT, uchodźcy czy imigranci takiego luksusu jak on nie mają. Ponadto, sam podczas wyborów samorządowych zabiegał o poparcie skrajnie prawicowego w wielu przypadkach szyldu Kukiz ’15, przegrywając ostatecznie z Markiem Jakubiakiem. Śpiewak pozostał więc wiernym swoim ideałom aktywistą miejskim na marginesie polityki, a Razem wreszcie zrozumiało, że w demokracji przedstawicielskiej miejscem uprawiania polityki jest parlament.
To ważne, bo lewica może bić się o znacznie więcej niż tylko o parlamentarne stołki.
W coraz szybszym tempie rośnie inflacja, Polacy oddychają najgorszym powietrzem w Europie, a w 2018 roku pobiliśmy rekord w ilości odpadów sprowadzanych z zagranicy (434,4 tysięcy ton, prawie o 60 tysięcy ton więcej niż rok wcześniej) Minione cztery lata to również zapaść polskiej opieki zdrowotnej (tu tendencja kryzysowa widoczna jest od lat). W szpitalach zamykane są kolejne oddziały, w aptekach wciąż brakuje leków, a lekarze rezydenci czują się oszukani przez rząd i przed wyborami planują kolejny protest. W edukacji sytuacja nie wygląda lepiej, a dopiero we wrześniu poznamy rzeczywiste konsekwencje kumulacji roczników w szkołach. Obecnie w samej Warszawie brakuje 3 tysięcy nauczycieli, a pedagodzy zapowiadają powrót do strajku we wrześniu.
Oprócz walki o prawa kobiet oraz osób LGBT, to są tematy, na jakich powinna się koncentrować kampania lewicy, która nie może dać się zapędzić w ślepą uliczkę. Tematy obyczajowe, choć ważne, mają umiarkowany potencjał polityczny, co pokazała niewielka frekwencja na wiecu przeciwko przemocy w Białymstoku i pierwszym marszu równości w Płocku. Sprawnie będzie to również wykorzystywało PiS, czasem nie bez racji, jak pokazała skandaliczna sytuacja, w której aktywista LGBT na scenie poderżnął gardło kukle z wizerunkiem arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Lewicę czeka więc krótka, ale bardzo intensywna kampania. Szyld SLD może w niej razić. Ale biorąc pod uwagę perspektywę kolejnych czterech lat bez lewicy w Sejmie, to żaba, którą musi przełknąć część działaczy Razem i Wiosny, nie wydaje się duża.
Warto jednak pamiętać, że wejście lewicy do parlamentu to dopiero pierwszy krok. Ważniejsze jest, co zrobią politycy trzech partii, kiedy już się na Wiejskiej znajdą – i jak długo potrwa jedność tego bloku.