Jakub Bodziony: Czym są fuchy, dzieła i zlecenia?

Sarah Kessler: Ludzie różnie rozumieją te pojęcia, które po angielsku są określane łącznie jako gig economy. Niektórzy uważają, że to tylko kwestie związane z pracą, w której pracownik może działać w ramach aplikacji – tak jak w przypadku Ubera czy Airbnb. Inni myślą, że to nie jest normalna praca na etat, tylko coś w rodzaju wolnego zawodu, freelancingu, pracy tymczasowej. W gospodarce typu gig, największym wydatkiem jest pomysł i stworzenie działającego systemu. Nie potrzebujesz biur czy fabryk, tylko milionów osób ze smartfonem. A liczba potrzebnych do pracy osób jest regulowana poprzez wysokość stawek w aplikacji. Tyle teoria.

A rzeczywistość? Niektórzy twierdzą, że to najlepsza możliwa wersja gospodarki.

To są zazwyczaj osoby, które mówią o bardzo wąskim wycinku tego zjawiska, czyli o cyfrowych nomadach [ang. digital nomads].

Kto to?

Osoby, które zarabiają kilka lub kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie, stać ich na wykupienie ubezpieczenia zdrowotnego, pracują według swojego grafiku i mogą przewidzieć swoje zarobki.

Brzmi idealnie.

To prawda, ale tylko niewielki procent osób może sobie pozwolić na taką pracę.

A reszta?

To cała kategoria zatrudnionych, którzy nie są pracownikami danej firmy, tylko zewnętrznymi zleceniobiorcami [ang. contractors]. Takie osoby zazwyczaj mają niskie pensje i są pozbawione wszystkich zabezpieczeń socjalnych związanych ze stałymi formami zatrudnienia. W Stanach Zjednoczonych, jeśli pracujesz jako freelancer, pracodawca nie musi płacić ci stawki minimalnej ani wykupić ubezpieczenia zdrowotnego.

W Polsce podobna sytuacja ma miejsce w przypadku umów na zlecenie, zwanych śmieciowymi.

I to jest główny problem, bo ten nowy rodzaj pracy wpłynął w ten sposób na cały rynek. W szczególności na pracowników zarabiających poniżej średniej krajowej, którzy muszą z tych pieniędzy opłacić jeszcze ubezpieczenie zdrowotne czy odkładać jakąś sumę na wypadek nagłej utraty pracy. W ramach popularyzacji tego nowego typu gospodarki powstała ogromna warstwa klasy średniej, która żyje w ciągłej niestabilności i nie ma żadnych zabezpieczeń socjalnych. Sama przez miesiąc byłam częścią tego systemu.

Jak poszło?

Spróbowałam tego w 2014 roku, w środku startupowego boomu na szukanie pracy poprzez aplikacje. To miała być nowa rzecz, ciesząca się popularnością, więc zapisałam się tam jako freelancerka na około 30 różnych zleceń, ale moje zarobki nie przekroczyły płacy minimalnej. Poza tym, musiałam być dostępna na każde życzenie klientów, kiedy oni rzeczywiście potrzebowali mojej pracy i nie mogłam sobie jej zaplanować.

Fot. Pixabay.com

Co było dalej?

To był element pracy nad moim artykułem, więc potem wróciłam do bycia redaktorką. Ale po tym, jak sama zdecydowałam się na doświadczenie pracy tego typu, chciałam zrozumieć, w jaki osób wpływa ona na osoby, które nie mają takiej swobody w zakresie wyboru swojej formy zatrudnienia. Chciałam też pokazać, jak bardzo zróżnicowany jest ten sektor. Tak powstała książka „Fuchy, dzieła, zlecenia. Praca przyszłości czy przyszłość pracy?”.

To jaka jest różnica pomiędzy cyfrowymi nomadami, o których wspomniała pani wcześniej, a kierowcami Ubera?

Obecnie wszystkie systemy zabezpieczeń socjalnych zaprojektowane są pod pracę w konkretnej firmie, na pełen etat, zwykle od godziny 9 do 17. Jeśli jesteś cyfrowym nomadem, to rzeczywiście masz wybór tego, kiedy i gdzie pracujesz, a w dodatku wiesz, ile pieniędzy zarobisz. Ale kiedy pracujesz dla Ubera, to na pewno zarabiasz mniej pieniędzy, bo nie możesz negocjować swoich stawek. Jesteś częścią aplikacji, która odgórnie ustala ceny za przejazdy. Dodatkowo Uber i podobne mu aplikacje pośrednio kontroluje to, kiedy musisz pracować.

Jak to? Przecież to właśnie fakt, że kierowcy mogą pracować, kiedy chcą, jest jednym z głównych argumentów na korzyść tego typu rozwiązań.

Nie jest tak, że kierowca musi jeździć w określonych godzinach, ale jeśli system ustawi stawki w ten sposób, że w dany dzień o określonej porze kierowcy zarobią nawet dziesięć razy więcej, to rachunek jest prosty. Podobnie kwestia ma się z pracą w pełnym wymiarze godzin. Oczywiście, że nie trzeba tego robić, ale istnieją bonusy finansowe za wyjeżdżenie określonej liczby przejazdów w miesiącu. To swoista gra psychologiczna, dzięki której korporacja wpływa na zachowania kierowców i osiąga swoje cele.

Podobnie zresztą sytuacja wygląda na rynku pracowników, których możemy wyszukiwać za pomocą aplikacji.

To znaczy?

Opowieść, którą powtarzają marketingowcy, zakłada, że sam jesteś swoją firmą. W rzeczywistości niezależność jest tylko iluzją. Bo ci freelancerzy, zatrudniani tylko do konkretnych zadań, nie zbudują w ten sposób reputacji, kapitału, który pozwoliłby im na zatrudnienie własnych pracowników i rozkręcenie własnej działalności. Jeśli pracujesz w ramach aplikacji, to nie masz żadnych możliwości negocjacji swoich stawek z „pracodawcą”, bo na ogół nie masz z nim kontaktu.

Z tego, co pani mówi, wynika, że ta rewolucja na rynku pracy nie wyleczyła jego problemów, a raczej pogłębiła te już istniejące.

Dla niektórych osób, które dobrze odnajdują się elastycznym rynku pracy, to była pozytywna zmiana. Dzięki możliwościom, które daje gospodarka typu gig, zwiększył się udział pracujących kobiet, także tych wychowujących dzieci. Żyjemy też coraz dłużej, a koncepcja emerytury ulega zmianie, a dzięki technologii, możemy znaleźć sobie dodatkowe zajęcie. Ale powstała ogromna warstwa klasy średniej, która żyje w ciągłej niestabilności i nie ma żadnych zabezpieczeń socjalnych. Ten rewolucyjny rodzaj gospodarki spod znaku Ubera i Airbnb dla większości okazał się fałszywą nadzieją.

Co należałoby zmienić w tym modelu?

W Stanach Zjednoczonych ogromna większość osób jest ubezpieczona przez swojego pracodawcę. Musimy zmienić nasze myślenie o opiece zdrowotnej, tak żeby nie była ściśle związana z pracą na etat. Myślę, że dobrym pomysłem mogłoby być zwiększenie poziomu uzwiązkowienia i wprowadzenie formy płacy minimalnej, która obejmowałaby również osoby pracujące bez umowy o pracę, które w obecnym systemie są wykorzystywane.

Czy pokolenie millenialsów i pokolenia „Z” podchodzi do pracy w inny sposób niż ich rodzice?

Podczas pracy nad książką sprawdziłam dużo danych i myślę, że  bardzo trudno wyciągać szersze wnioski na podstawie wieku. Artykuły i wykresy, na temat podejścia różnych generacji do pracy, które badałam, często wzajemnie sobie przeczyły. Widziałam nagłówki artykułów, według których millenialsi tęsknią za zabezpieczeniami socjalnymi albo że jednak już ich nie potrzebują. Ogromne znacznie ma to, gdzie żyjemy i z jakiej kultury pochodzimy. Podczas lektury archiwalnych tekstów na temat pokolenia „X” uderzyło mnie to, że obecna narracja na temat millenialsów i pokolenia „Z”, jest dokładnie taka sama. To po prostu narzekanie starszych na młodsze pokolenia, które nieustannie domagają się zmiany. Dlatego trudno mi powiedzieć ,jak duże znaczenie mają tutaj podziały wiekowe, większe znaczenie ma na przykład rozwojowy skok technologiczny, który dokonał się w ostatnich kilkudziesięciu latach.

To, że nie musimy być w siedzibie firmy, żeby mieć dostęp do jej dokumentów?

Na przykład. Albo to, że ja jestem w Chicago, pan w Warszawie i możemy za darmo ze sobą rozmawiać. Dwadzieścia lat temu byłoby to trudne do realizacji.

Obecnie mamy nowe narzędzia, które wypychają nas z tradycyjnego modelu pracy, ale często to tylko pogłębienie wcześniej istniejących tendencji. Firmy technologiczne zatrudniały pracowników kontraktowych, którym nie musiały opłacać ubezpieczeń, już od lat 70. Ale wraz z pojawieniem się smartfonów Uber spotęgował ten proces i pozwolił na jego restrukturyzację. Firma wysyła coś na kształt sygnału Batmana, oferty, która jest widoczna dla wszystkich kierowców. Potem działa zasada „kto pierwszy, ten lepszy”.

Ale to nie Uber wymyślił prawa, które pozwalają mu nie płacić kierowcom tyle, ile musiałby płacić normalnym pracownikom.

To prawda. Kapitał i inwestorzy zawsze będą szukać prostych możliwości, które pozwolą na uzyskanie jak największych zysków w możliwie krótkim czasie. To państwo musi im stawiać granicę. Na początku rewolucji przemysłowej w fabrykach pracowały dzieci, nie istniały procedury bezpieczeństwa ani zabezpieczenia socjalne. To się zmieniło i działania na podobnej zasadzie musimy podjąć wobec wyzwań epoki cyfrowej.