We wtorek Onet ujawnił, że wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak współorganizował akcję oczerniania niewygodnych sędziów. Piebiak miał między innymi wydawać polecenia i przekazywać poufne dane na temat sędziów internetowej hejterce Emilii.

Następnego dnia wiceminister podał się do dymisji, nie przyznał się jednak do winy. Jak stwierdził, „moja rezygnacja wynika z poczucia odpowiedzialności za powodzenie reformy, ma chronić Sprawę, której służę, a nie dawać satysfakcję oszczercom. Ich kłamstw dowiodę przed sądem”.

Morawiecki się pospieszył

Tego samego dnia premier Morawiecki powiedział, że dymisja Piebiaka kończy sprawę. Szef rządu niepotrzebnie się pośpieszył. Jeszcze w środę wieczorem Onet ujawnił, że w aferę zaangażowany był także Jakub Iwaniec, kolejny sędzia pracujący w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jego delegacja do pracy w ministerstwie została wycofana w czwartek. Z kolei pełnomocnicy Emilii mówią o łącznie kilku zaangażowanych w aferę sędziach.

Dymisja Piebiaka nie kończy sprawy także z innego powodu. Otwarte pozostaje pytanie o konsekwencje prawne i dyscyplinarne. Prokuratura powinna zbadać, czy osoby zamieszane w nękanie nielubianych sędziów dopuściły się przestępstw.

Trzeba przypomnieć, że osoby prowadzące konto twitterowe, na którym pojawiały się wiadomości atakujące sędziów niewygodnych dla władzy, korzystały z wiedzy na temat materiałów z resortu sprawiedliwości i dokumentów sądowych. Na jakiej podstawie? I w jaki sposób uzyskiwały dostęp do informacji?

Do tego dochodzi pytanie o dalszy los osób takich jak Piebiak i Iwaniec. Na razie obaj odeszli z ministerstwa, ale przecież w dalszym ciągu pozostają sędziami. Czy teraz wrócą do orzekania?

Wreszcie, jest kwestia odpowiedzialności szefa resortu, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. W normalnych warunkach afera powinna prowadzić do jego dymisji.

Krytycy rządu mieli rację

Ten obraz warto uzupełnić o trzy bardziej ogólne uwagi. Po pierwsze, sędziowie krytyczni wobec PiS-owskich zmian w sądach ostrzegali, że reformy doprowadzą do nadużyć prawa. Tymczasem pracownicy Ministerstwa Sprawiedliwości robili właśnie to, przed czym ostrzegano – nadużywali prawa, by oczerniać krytyków. Potwierdza to, że ostrzeżenia były słuszne.

Po drugie, Kancelaria Sejmu od kilku tygodni ignoruje prawomocny wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego i odmawia ujawnienia listy osób, które poparły kandydatów do przejętej przez PiS Krajowej Rady Sądownictwa.

PiS twierdzi, że listy tej nie można ujawnić, ponieważ najpierw Urząd Ochrony Danych Osobowych powinien zbadać, czy ich ujawnienie będzie zgodne z zasadami ochrony danych osobowych. Pogląd ten jest absurdalny, ponieważ UODO nie ma kompetencji do podważania wyroku sądu. Ale afera Piebiaka pokazuje dodatkowo skalę absurdu związanego z takim uzasadnieniem odmowy wykonania wyroku NSA przez obóz rządzący. Z informacji Onetu wynika bowiem, że wiceminister Piebiak nie widział problemu w tym, by dane osobowe sędziów przekazywać… internetowej hejterce, aby ich nękała.

Po trzecie, Piebiak oraz Iwaniec to nie czarne owce. Afera ujawniona przez Onet to nie pierwszy znany przypadek zorganizowanej nagonki na sędziów za obecnej władzy. Przypomnijmy, że w 2017 roku Polska Fundacja Narodowa prowadziła ogólnopolską kampanię billboardową, która miała oczerniać sędziów w oczach opinii publicznej.

Lista nieprawidłowości i naruszeń prawa w działaniach partii rządzącej rośnie praktycznie z każdym tygodniem. W tym kontekście afera w Ministerstwie Sprawiedliwości wygląda raczej jak element systemu, a nie przypadkowa patologia. Zgoda na budowanie tego systemu zależy od Jarosława Kaczyńskiego, który ponosi ostateczną odpowiedzialność za jego działanie.