Amsterdam, 31 lipca 1928 roku. Trwają drugie igrzyska olimpijskie, w których bierze udział polska reprezentacja. „Wchodzi w koło Konopacka. Jest spokojna, skupia się cała – chce rekordu. Rozmach szybki nadzwyczaj, obrót mały, czeczotkowy dysk leci bardzo płasko, ale dzięki doskonałemu ułożeniu w powietrzu sunie daleko. Krótka chwila oczekiwania – i pada hen z dala od wszystkich chorągiewek – koło ostatniej linii czterdziestu metrów. […] Pierwsze mistrzostwo olimpijskie mamy!” [1]. I to dzięki kobiecie!
W dodatku nie byle jakiej. 28-letnia wówczas Halina Konopacka zwyciężyła nie tylko w konkursie rzutu dyskiem, ale też w plebiscycie na miss olimpiady. Cóż, była nadzwyczaj piękną kobietą, a do tego miała figurę modelki: 181 cm wzrostu, 66 kg wagi i talię osy. Przy tym bardzo dbała o swój wizerunek oraz interesowała się modą. Po mamie odziedziczyła słabość do nakryć głowy – nawet na zawodach do zwykłego stroju sportowego nosiła czerwony berecik ręcznej roboty. Poza tym czarująco się uśmiechała. I jak takiej dziewczyny nie kochać?
W przedwojennej Polsce Konopacką kochali wszyscy. Do tego stopnia, że w niektórych domach na ścianach wisiały obok siebie dwa zdjęcia: Piłsudskiego i Konopackiej [s. 91]. Była rozpoznawana i adorowana w każdym miejscu, w którym się pojawiła. Dzięki niej rubryki sportowe w prasie biły rekordy popularności.
Dziś Konopacka tak popularna nie jest, ale wciąż można usłyszeć echa jej sukcesu. Po jej śmierci w styczniu 1989 roku sportsmenka była bohaterką publikacji (przeznaczonych raczej dla wąskiego grona entuzjastów historii sportu), wystaw, audycji radiowych i – oczywiście – wykładów z dziedziny historii sportu. Brakowało jednak pozycji, która przypomniałaby o Konopackiej szerszemu gronu odbiorców. Dopiero w 2018 roku, z okazji 90. rocznicy polskiego zwycięstwa olimpijskiego, Maria Rotkiewicz opublikowała biografię Konopackiej „Z radości życia. Halina Konopacka”. W 2019 roku podjęta została kolejna próba wskrzeszenia złotej medalistki olimpijskiej – w marcu w wydawnictwie Czarne ukazała się obszerna książka Agnieszki Metelskiej „Złota. Legenda Haliny Konopackiej”.
Pozycja Metelskiej jest czymś więcej niż typową biografią. Po pierwsze, to również esej o historii emancypacji kobiet (głównie poprzez sport, ale nie tylko), wadze życiowych pasji, trudnej wierności politycznym ideałom i samotności, której taka wierność może być przyczyną. Po drugie, to życiorys nie tylko Konopackiej, ale i drugiego głównego bohatera tej książki, Ignacego Matuszewskiego – przedwojennego ministra skarbu, pierwszego męża sportsmenki. Po trzecie wreszcie, to znakomicie napisana, wartka i pełna przygód opowieść o losach „złotej damy polskiego sportu”, która faktycznie – jak podsumowuje Michał Olszański na okładce książki – jest gotowym scenariuszem na film.
„W sporcie konieczny jest zapał”
Historia Haliny Konopackiej zaczyna się na granicy wieków, 26 lutego 1900 roku, w Rawie Mazowieckiej. W metryce urodzenia dziewczynki wpisano bardzo modne wówczas imiona „Leonarda Kazimiera”. Zostały one jednak później odrzucone przez ich posiadaczkę – najpierw na rzecz „Lilki”, a później „Haliny”. Przy Halinie już została.
Na co dzień państwo Konopaccy mieszkali na warszawskim Kamionku, w 160-metrowym mieszkaniu przy ulicy Grochowskiej 326. Domem zajmowała się matka Haliny, Marianna Konopacka, a rodzinę utrzymywał ojciec – Jakub Konopacki, człowiek z wrodzoną smykałką do interesów. Model rodziny był dość tradycyjny, ale rodzice Haliny wychowywali swoje latorośle – syna i dwie córki – w duchu nowoczesności. Dzieci mówiły po francusku i grały na fortepianie, a ojciec dbał o… rozwój fizyczny najmłodszych. Sport był bowiem jedną z jego pasji. Na szczęście dla przyszłej mistrzyni.
Jak pisze Metelska, „taka filozofia życia była rzadko spotykana w tradycyjnych mieszczańskich domach, w których królował styl zasiadano-spacerowy” [s. 19] – a jeszcze rzadziej, jeśli w ogóle, w najniższych warstwach społecznych, wśród których o uprawianiu sportu nikt wtedy nie myślał. Na początku XX wieku Polacy dopiero nieśmiało zapoznawali się ze sportem, i to przede wszystkim mężczyźni, bo kobietom nie wypadało ćwiczyć. Choć zdarzały się oczywiście panie o postępowych poglądach – jedną z nich była Magdalena z Kossaków Samozwaniec, która wraz z siostrą Marią lubiła udawać się na przejażdżki rowerowe. Jak wspomina, podczas jednej z takich wycieczek po krakowskich Błoniach pewien starszy mężczyzna zabiegł im drogę z krzykiem: „Bezwstydnice, ja wam dam, przyjdzie na was kara boska, zobaczycie!” [s. 19]. To wiele mówi o postawie ludzi epoki.
Halina Konopacka nie miała zatem dużej konkurencji, a w domu zachęcano ją do rozwijania sportowych pasji. Do tego po ojcu odziedziczyła wysoki wzrost i miała doskonałe warunki fizyczne do uprawiania różnorakich dyscyplin. Pomimo to na początku wcale nie wiązała swojej przyszłości ze sportem (wstąpiła nawet na filologię polską na Uniwersytet Warszawski). Wydawał jej się on okropnie męskim zajęciem. Szybko się jednak okazało, że kariera sportowa jest jej po prostu pisana. Namówiona do trenowania lekkoatletyki przez Helenę Woynarowską, przyprowadzona na boisko sportowe przez Tadeusza Semadeniego [s. 40], Konopacka szybko odkryła, jak wielką frajdę można mieć ze skakania, biegania i rzucania. Na znakomite wyniki nie musiała długo czekać.
Dyskiem zaczęła ponoć rzucać dla zabawy. Trener klubowy od razu odkrył w niej prawdziwy talent. Po paru miesiącach treningów w tej dyscyplinie okazało się, że… Konopacka pobiła rekord światowy! Od razu została wysłana na zawody międzynarodowe do Brna i Brukseli. W sierpniu 1926 roku wystartowała w Światowych Igrzyskach Kobiet w Göteborgu. Dwa lata później – na igrzyskach olimpijskich w Amsterdamie. W międzyczasie brała udział również w innych zawodach. Biła rekord za rekordem. Zwycięstwo goniło zwycięstwo.
Na czym polegała tajemnica Konopackiej? Jak sama mówiła, sukces zawdzięczała przede wszystkim wrodzonym warunkom fizycznym i psychicznym. Nie mniej ważne było zróżnicowanie ćwiczeń: uwielbiała jeździć na nartach, rzucała oszczepem i dyskiem, pchała kulą, skakała wzwyż, w dal, startowała w trójboju, w pięcioboju, w sztafetach, grała w koszykówkę, w hazenę (odmianę piłki ręcznej), pływała po Wiśle i wiosłowała na Bałtyku [s. 46]. Grała też w tenisa i jeździła automobilem. Sekretnym składnikiem był jednak zapał, który zdaniem Konopackiej był w sporcie absolutnie niezbędny [s. 45]. A tego jej nie brakowało.
Swoim entuzjazmem Konopacka zaraziła Polaków. Zresztą, jej sukcesy nie tylko po prostu uszczęśliwiały ludzi, ale też miały niebagatelne znaczenie polityczne. Leczyły polskie kompleksy. Po jej wygranej na olimpiadzie w gazetach pisano: „Przez wiele lat zaprzeczano nam prawa do równego rozwoju z naszymi sąsiadami. […] Tymczasem mimo wszelkich braków i niedomagań, jakie nasz sport jeszcze przeżywa, potrafiliśmy zadokumentować w najoficjalniejszy sposób, że sport jest u nas w pełni rozwoju” [2].
Działaczka i sportsmenka
Podobno właśnie dzięki sportowi, podczas pewnych zawodów na stadionie, Konopacka poznała swojego pierwszego męża, Ignacego Matuszewskiego. Współcześni wspominali go jako człowieka o niebywałym profetycznym talencie politycznym, o niezwykłej sile i wytrzymałości fizycznej, jako osobę głęboko przywiązaną do ojczyzny. Był niewątpliwie bardzo ceniony, a mimo to wszystkich zaskoczyła jego bliska relacja z Konopacką. Staje się to zrozumiałe, gdy tylko spojrzy się na ich wspólne zdjęcie: ona była uwodzicielską pięknością, a on… cóż, nie dość, że nie należał do najurodziwszych, to jeszcze sięgał jej do ramienia i miał skłonność do tycia. Do tego był kiedyś żonaty (małżeństwo unieważniono w Watykanie w 1927 roku), miał córkę i opinię kobieciarza [sic!]. Plotkom nie było więc końca.
Zakochani nie zwracali na nie jednak uwagi. Matuszewski świata nie widział poza Haliną, a ona była nim głęboko zafascynowana. Choć mogłoby się wydawać, że pochodzili z dwóch różnych światów (ona – z rodziny typowo mieszczańskiej, on – z niebogatego domu erudyty), mówili wspólnym językiem. Kto wie, czy to nie dzięki temu, że Matuszewski, podobnie jak Konopacka, uwielbiał sport i poezję? Poza tym „oboje mieli wielki dryg życiowy, oboje byli od świtu do nocy wariacko czynni i zajęci” [3].
Ze względu na Matuszewskiego, który wkrótce po ślubie został ministrem skarbu, Konopacka przestała brać udział w zawodach sportowych – bo czy żonie wysokiego urzędnika państwowego przystoi takie zajęcie? Nigdy nie porzuciła jednak sportu. Nie tylko wciąż go uprawiała, ale również była aktywną działaczką: dołączyła do Rady Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej Kobiet, zasiadała w zarządzie Związku Polskich Związków Sportowych Polskiego Komitetu Olimpijskiego, udzielała się w Klubie Sportowym Rodziny Wojskowej, pracowała w Komisji Technicznej Międzynarodowej Sportowej Federacji Kobiet. Matuszewski, który był w zarządzie Polskiego Komitetu Olimpijskiego, niewiele od niej odstawał.
Oboje też w pewnym momencie wkroczyli w świat publicystyki: on w 1932 roku został redaktorem i czołowym piórem „Gazety Polskiej”, ona w 1935 – redaktorką naczelną „Startu”, dwutygodnika poświęconego krzewieniu kultury fizycznej wśród Polek. Oboje byli redaktorami do roku 1936. Napięcia w obozie rządzącym zmusiły Matuszewskiego do opuszczenia „Gazety…”, a „Start” przestał się ukazywać.
„Mała przestroga dla p. Matuszewskiego”
Wkrótce potem wybucha II wojna światowa. Matuszewski, jako człowiek wystarczająco zaufany, dostaje rozkaz wywiezienia z Polski złota Banku Polskiego. W nocy z 9 na 10 września 1939 roku, wraz z żoną Haliną i kilkoma innymi osobami, na czele konwoju składającego się z kilku czy kilkunastu pojazdów wypełnionych sztabkami złota, wyrusza w pełną niebezpieczeństw drogę do Francji. Jadą do Rumunii, potem statkiem do Turcji, pociągiem przez Syrię, Liban i Bejrut. Kiedy wreszcie docierają do celu, Ignacy jest witany jak bohater. Wkrótce upada Francja.
Po różnych mniej i bardziej nieprzyjemnych przygodach Matuszewscy jadą do Lizbony, gdzie Ignacy zgłasza się do ambasady polskiej. Wytrwale dąży do współpracy z rządem Sikorskiego. Bez skutku, jako sanacyjny minister nie jest dobrze widziany. Po układzie Sikorski–Majski sam zaś staje w wyraźnej opozycji do rządu emigracyjnego, sprzeciwiając się jego polityce wobec ZSRR. Wierny swoim poglądom, konsekwentnie spisuje i publikuje swoje przemyślenia o sytuacji społeczno-politycznej. Nie znalazłszy swojego miejsca w Europie, 22 sierpnia 1941 roku Matuszewscy wsiadają na statek do Ameryki – w nadziei, że tam cenzura nie krępuje wolności słowa, że stamtąd łatwiej będzie im walczyć o Polskę.
W Nowym Jorku Matuszewski zajmuje się przede wszystkim pisaniem. Konopacka zaś jest jego sekretarką, pierwszą czytelniczką tekstów oraz ich korektorką. Również w Ameryce swoimi publikacjami Ignacy nie zjednuje sobie przyjaciół. W pewnym momencie w polonijnej prasie pisze się wprost: „Mała przestroga dla p. Matuszewskiego. Skoro Matuszewski nie wybiera się do Polski, to pewnie uważa, że może szkodzić Polsce swoim pisaniem. My się wybieramy, pragniemy Polskę odwiedzić i nie możemy narazić się na zarzut, że w czasie, gdy ginie Warszawa, aprobowaliśmy szkodnictwo małego, złośliwego p. Matuszewskiego” [s. 282].
Nie zyskawszy wielu zwolenników, schorowany Matuszewski umiera zaraz po wojnie. Jego pogrzeb odbywa się 6 sierpnia 1946 roku. Konopacka zostaje sama.
„Nie wiecie, jak puste życie tu mamy, na tej emigracji”
Jako wdowa po piłsudczyku, zaciekłym bojowniku o sprawę polską, pierwsza złota medalistka w historii Polski nie ma, po co wracać do ojczyzny. Zostaje więc w Stanach. W 1949 roku ponownie wychodzi za mąż. Przeprowadza się z centrum Nowego Jorku do Roslyn na Long Island. Mieszka w pięknym miejscu na piaskowej mierzei. Prowadzi pracownię krawiecką dla elegantek. Można powiedzieć, że ułożyła sobie życie. Cały czas nie czuje się jednak u siebie.
Po śmierci drugiego męża przeprowadza się na Florydę. Tak jak w młodości pisała wiersze, tak na stare lata zostaje malarką. Potrzebuje intymnego kontaktu ze sztuką.
Przed śmiercią trzykrotnie odwiedza Polskę. Zastanawia się nawet nad kupnem mieszkania w Warszawie, ale w końcu rezygnuje, tłumacząc to względami zdrowotnymi (cierpi na migotanie przedsionków), a właściwie przewagą amerykańskiej służby zdrowia nad polską. Umiera na początku 1989 roku w amerykańskim domu spokojnej starości, w nieustającej tęsknocie za ojczyzną.
Sport i sztuka aż do końca
W posłowiu Agnieszka Metelska przyznaje się bez ogródek, że zainteresowała się postacią Konopackiej przede wszystkim dlatego, że ta jest jej daleką krewną. W „Złotej” Metelska nie stara się jednak napisać bałwochwalczego peanu na cześć zmarłej mistrzyni olimpijskiej i zachowuje niezbędny biografowi dystans. Można też podejrzewać, że właśnie dzięki pokrewieństwu z Konopacką autorka miała łatwiejszy niż inni dostęp do różnych źródeł historycznych, na przykład listów sportsmenki czy jej zdjęć.
„Złota” pozostawia jednak czytelnika z poczuciem pewnego niedosytu. Pierwsza połowa książki jest bardzo gęsta i możemy z niej dość wiernie odtworzyć życie Konopackiej w Polsce, a w drugiej pojawia się dużo luk i niedopowiedzeń. To jednak nie do końca wina Metelskiej. Mało dzisiaj wiadomo o losach Konopackiej w Stanach. Wydaje się, że będąc tam, ze złotej damy polskiego sportu przedzierzgnęła się w asystentkę swojego pierwszego męża, a po jego śmierci prowadziła już tylko spokojne, anonimowe życie za oceanem i że po młodości pełnej przygód i sukcesów nastąpiła… nieciekawa starość.
Nic zatem dziwnego, że amerykański etap życia Konopackiej jest o wiele mniej wdzięcznym materiałem dla biografki. Nie było w nim żadnych spektakularnych zwrotów akcji, olśniewających zwycięstw i plejady znanych gwiazd dookoła. Może jednak tak właśnie wygląda życie sportowców na emeryturze? Nie bez przyczyny wielu z nich po zakończeniu kariery wpada w depresję i nie może znaleźć sobie miejsca w świecie poza bieżnią, boiskiem i basenem. Po latach zmagań, w których poziom adrenaliny sięga szczytów, nadchodzi okres pustki i wypalenia. W przypadku Konopackiej doszła do tego ciężka emigracyjna egzystencja.
Jednak Konopacka nie zwykła się nigdy poddawać. Do końca życia towarzyszyły jej dwie pasje: sztuka i sport, tym razem uprawiane bez szerokiego rozgłosu. I może właśnie za ten wysiłek działania zawsze zgodnie z własnym wewnętrznym powołaniem, bez względu na niesprzyjające okoliczności, należy cenić Konopacką nawet bardziej niż za olimpijskie medale. Do końca wygrać własne życie to czasem trudniejsze niż pobić rekord świata.
Przypisy:
[1] „Dzień triumfu Polski w Amsterdamie”, „Przegląd Sportowy”, 1928, nr 34.
[2] „Kurier Sportowy” (dodatek do „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”), 7 sierpnia 1928.
[3] Wacław Zbyszewski, „Gawędy o ludziach i czasach przedwojennych”, Warszawa 2000 [za:] Agnieszka Metelska, „Złota…”, s. 154.
Książka:
Agnieszka Metelska, „Złota. Legenda Haliny Konopackiej”, wyd. Czarne, Wołowiec 2019.