Zacznijmy od krótkiego wprowadzenia. Choć do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych pozostał jeszcze ponad rok, po stronie Partii Demokratycznej już toczy się ostra rywalizacja o to, kto za kilkanaście miesięcy postara się odbić Biały Dom z rąk Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej. Na razie według sondaży największe szanse na sukces ma trójka kandydatów: senator Elizabeth Warren, senator Bernie Sanders i właśnie były wiceprezydent z czasów prezydentury Baracka Obamy, Joe Biden. Póki co, to właśnie Biden jest liderem właściwie wszystkich badań opinii publicznej. Sondaże analizujące jego szanse w bezpośredniej konfrontacji z Donaldem Trumpem także dają mu duże szanse na sukces.
Trump poluje na Bidena?
Prezydent Trump w publicznych komentarzach w swoim stylu naśmiewał się z potencjalnych kontrkandydatów, a samego Bidena od dawna nazywa „śpiącym Joe” [ang. sleepy Joe]. Okazuje się jednak, że demonstrowana publicznie pewność siebie to w jakiejś mierze pozory.
W miniony czwartek media amerykańskie upubliczniły informacje o doniesieniach „sygnalisty” [ang. whistleblower], który poinformował, że prezydent mógł nadużyć swojej władzy dla osiągnięcia czysto osobistych korzyści. W lipcowej rozmowie z Wołodymyrem Zełeńskim miał skłaniać nowego prezydenta Ukrainy do rozmowy ze swoim osobistym prawnikiem (i byłym burmistrzem Nowego Jorku z czasów ataków na World Trade Center), Rudym Giulianim. Giuliani z kolei miał się domagać gruntownego zbadania działalności biznesowej na Ukrainie Huntera Bidena pod kątem ewentualnej korupcji. Młodszy syn Joe Bidena prowadził w tym kraju firmę lobbingową w czasie, gdy jego ojciec pełnił urząd wiceprezydenta.
Co więcej, pojawiają się – jeszcze niepotwierdzone – oskarżenia, że administracja Trumpa de facto szantażowała przywódcę Ukrainy, grożąc trwałym zamrożeniem pomocy wojskowej dla tego kraju, jeśli żądania prezydenta nie zostaną spełnione.
Sam Giuliani w jednym i tym samym wywiadzie najpierw zaprzeczył, a następnie, dosłownie kilkadziesiąt sekund później, przyznał, że wywierał presję na ukraińskie władze w sprawie zbadania działalności Huntera Bidena. Były burmistrz starał się jednak podkreślić, że działał samodzielnie i bez wiedzy prezydenta. Tej wersji zaprzeczył jednak już kilka dni później… sam Donald Trump. Pytany przez dziennikarzy w niedzielę, przyznał, że w lipcu odbył telefoniczną rozmowę z nowo wybranym prezydentem Zełeńskim, ale że jej treść nie naruszała żadnych standardów.
„Nasza rozmowa miała przede wszystkim charakter gratulacyjny, dotyczyła głównie korupcji, wszelkiej korupcji, która ma miejsce, i głównie faktu, że nie chcemy, by nasi ludzie, jak wiceprezydent Joe Biden i jego syn, współtworzyli korupcję już istniejącą na Ukrainie”, w swoim, zagmatwanym stylu odpowiedział Trump dziennikarzom.
W obliczu tych wszystkich informacji politycy Partii Demokratycznej domagają się przekazania Kongresowi nie tylko informacji podanych przez anonimowego sygnalistę, lecz także ujawnienia transkrypcji rozmowy prezydenta Trumpa z prezydentem Zełeńskim. Co bardziej radykalni nie po raz pierwszy nawołują do podjęcia starań na rzecz impeachmentu prezydenta. Nawet – umiarkowanie nastawiona do tego pomysłu – liderka demokratów Nancy Pelosi przyznała w liście do swoich kolegów i koleżanek z Partii Demokratycznej, że jeśli administracja nadal będzie blokowała temu sygnaliście możliwość złożenia zeznań przed Kongresem, będzie to kolejne „stadium bezprawia”. I sugeruje podjęcie przez Kongres nowych działań, choć słowo „impeachment” w liście nie pada.
Sprawa rozmów Trumpa z Zełeńskim – jeśli ujawnione dotychczas informacje się potwierdzą – pokazuje stosunek amerykańskiego prezydenta nie tylko do prowadzenia polityki zagranicznej, lecz także do krajów słabszych, w tym naszego regionu. Warto o tym pamiętać, zanim zgodzimy się spełnić kolejne życzenie prezydenta. | Łukasz Pawłowski
Polska jako podwładny?
Jednak – jakie to wszystko ma znaczenie dla Polski? Otóż, w poniedziałek prezydent Duda miał spotkać się z Donaldem Trumpem w Nowym Jorku przy okazji szczytu klimatycznego ONZ. Na zaplanowanym na pół godziny spotkaniu w cztery oczy miano omawiać nie tylko kwestię zwiększenia liczby amerykańskich żołnierzy w Polsce czy zniesienia wiz, ale także… „nasz ewentualny udział w tworzonej przez Stany Zjednoczone koalicji przeciwko Iranowi”! Wszystko to niespełna miesiąc po wizycie w Polsce wiceprezydenta Mike Pence’a. Podczas swojej obecności w Warszawie nie tylko poinformował o tym, że Polska zrezygnowała z wprowadzenia tak zwanego podatku cyfrowego. Podpisał również z premierem deklarację w sprawie budowy infrastruktury 5G, wymieniającą warunki, które mają spełniać jej dostawcy. Chociaż deklaracja nie jest wymierzona w żadną konkretną firmę, widać, że najtrudniej wymienione warunki będzie spełnić firmie Huawei, którą amerykańska administracja uznała za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
Polskie władze mogą mieć bardzo dobre argumenty, by obawiać się chińskiego dostawcy (więcej o tym piszemy w Temacie Tygodnia). Mogą też mieć dobre powody, by w tak gwałtowny i radykalny sposób ulec Amerykanom w sprawie podatku cyfrowego. Ale jeśli na te ostatnie wydarzenia spojrzymy z perspektywy rozmów Trumpa z prezydentem Ukrainy, to musimy zadać sobie poważne pytanie: skoro amerykański prezydent wykorzystuje pełniony urząd do osiągania doraźnych, osobistych korzyści, to czy podobne żądania formułował w stosunku do Polski? Czego mógłby domagać się Trump? I czy polski rząd – wyraźnie ciążący w kierunku Stanów Zjednoczonych – byłby gotów te żądania spełnić?
Sprawa rozmów Trumpa z Zełeńskim – jeśli ujawnione dotychczas informacje się potwierdzą – pokazuje stosunek amerykańskiego prezydenta nie tylko do prowadzenia polityki zagranicznej, ale także do krajów słabszych, w tym naszego regionu. Warto o tym pamiętać, zanim zgodzimy się spełnić kolejne życzenie prezydenta. Jeśli godzimy się na wszystko, to zamiast wzmacniać bezpieczeństwo Polski, możemy je znacząco osłabić. Tym bardziej, że lista żądań może się wydłużać w nieskończoność.