Komentowanie płynnej rzeczywistości jest niezwykle trudne. Tym bardziej że jej przepływ nie jest wcale powolny ani dostojny, wręcz odwrotnie: uderza z siłą wodospadu, bezpardonowo, gwałtownie. I ledwie człowiek zdąży nabrać tchu, nadchodzi kolejna spieniona fala afery, projektu ustawy, aktu cenzury, zaskakującej decyzji czy krótkowzrocznej głupoty. Na początku myślałam, że comiesięczny felieton może dać mi okazję do podsumowań, do błyskotliwych metaanaliz, a nawet ryzykownych syntez. Bardzo szybko zrozumiałam jednak, że byłam naiwna, bo do realizacji takiego zadania potrzebny byłby ktoś z zupełnie inną perspektywą, patrzący z dużo większego oddalenia, nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Ja, chcąc nie chcąc, jestem w tym przepływie zanurzona po uszy, chociaż staram się dbać o mechanizmy filtrujące.

Pisanie felietonów jest trudne. Przede wszystkim dlatego, że trzeba sobie samej wymyślić temat, a właściwie wybrać go sobie, wyłowić spośród setek, tysięcy innych. Mogłabym napisać o zbliżających się wielkimi krokami wyborach i o festiwalu obietnic albo o zdeformowanej, przeludnionej szkole, albo o protestach przeciw cenzurze podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Świetnym tematem mogłyby być mechanizmy stosowane przez grupę hejterów działającą w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zawsze chętnie piszę o szkolnictwie wyższym (rozpoczynamy właśnie „rok przejściowy”, będzie się działo!), o Kościele katolickim i o jego relacjach z władzą. Mogłabym napisać o ekologii, o prawach zwierząt, o kuriozalnych rozporządzeniach umożliwiających dzieciom branie udziału w polowaniach… Jednak, po głębokim namyśle, postanowiłam napisać o jabłkach.

Premier de sad

Polski premier, Mateusz Morawiecki, aktualnie łączy obowiązki szefa rządu z prowadzeniem kampanii wyborczej. Jako że kandyduje z okręgu katowickiego, często można zobaczyć go właśnie w tym regionie, gdzie nie szczędząc obietnic odzianych w kwieciste metafory, odbywa kolejne spotkania. Pan premier z wizytami gospodarskimi nie ogranicza się jednak wyłącznie do Górnego Śląska.

Mało tego, z powodzeniem łączy nie tylko funkcje, dokonuje również fuzji tematów, których na pozór, nie dałoby się ze sobą powiązać. Na przykład w Trzebnicy na Dolnym Śląsku, premier mówił o jabłkach. Zaczął od nawiązania do aktualnych sukcesów sportowych, konkretnie od zwycięstwa polskich siatkarzy w meczu z Hiszpanią, mistrzowsko łącząc je z jabłkami właśnie: „nasi wczorajsi siatkarze” – mówił – „musieli zjadać polskie trzebnickie jabłka”. I oczywiście to one właśnie stały się źródłem siły i gwarancją zwycięstwa.

Ale jedna, sportowa metafora to zdecydowanie zbyt mało. Mateusz Morawiecki sięgnął więc do eschatologii: „mówi się, że Ewa kusiła Adama w raju trzebnickim jabłkiem”. Czym jednak byłby wątek biblijny bez odniesienia do osobistych doświadczeń szefa rządu, który uwielbia posługiwać się tym retorycznym chwytem: „ja skosztowałem też jedno i muszę powiedzieć, że chyba to prawda jest”. Ale to jeszcze nie koniec, bo w przemówieniu pojawia się również akcent patriotyczny, misternie spleciony z historią odkryć naukowych: „Polska jest z was dumna! Te wspaniałe smaki, soki, można powiedzieć, że prawo grawitacji – tyle wspaniałego świat zawdzięcza jabłkom!”.

Z kontekstu wynika więc, że słynne jabłko, które spadło na głowę Izaaka Newtona, było jabłkiem trzebnickim. Czy to znaczy, że pan premier dotarł do jakichś nieznanych dokumentów, opisujących wizytę uczonego w Trzebnicy? Czy też może chodziło o to, że tak naprawdę to jabłko odkryło prawo powszechnego ciążenia – co byłoby tezą śmiałą, doskonale wpisującą się w posthumanistyczną narrację przypisującą sprawczość agentom pozaludzkim? Ale co wspólnego mają z tym soki? I smaki? I Ewa, jedząca trzebnickie jabłka z Adamem oraz premierem Morawieckim? Czy pan premier był w raju? Co na to wąż? Jak się do tego mają „nasi wczorajsi siatkarze”?

Polski premier, Mateusz Morawiecki, aktualnie łączy obowiązki szefa rządu z prowadzeniem kampanii wyborczej. Mało tego, z powodzeniem łączy nie tylko funkcje, dokonuje również fuzji tematów, których, na pozór, nie dałoby się ze sobą powiązać. Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego tego słuchamy? | Katarzyna Kasia

I kiedy czujemy, że od nadmiaru pytań za chwilę eksplodują nam czaszki, niestrudzenie kandydujący na posła premier konkluduje, posługując się cytatem z piosenki. Brawurowo zaczyna od przypisania autorstwa tekstu wykonawczyni utworu, Halinie Kunickiej, chociaż tak naprawdę napisał go Jerzy Afanasjew. Dalej napięcie już tylko rośnie: „świat nie jest taki zły” – mówi pan premier – „świat wcale nie jest mgły”. I nie czepiajmy się, że w oryginale żadna „mgła” nie występuje, bo prawdziwa niespodzianka, postmodernistyczna destrukcja dyskursu, cios w samo sedno, czeka nas na końcu, w ostatnim słowie: „niech no tylko zakwitną kasztany!”. Rozbrojeni tą nagłą, nieoczekiwaną woltą słuchacze mogą tylko klaskać, płakać ze wzruszenia i oczywiście głosować na tę opowieść, na polskiego Newtona, na siatkarzy, na trzebnickie jabłko, na mgłę i na zaskakujące kasztany, które ostatecznie wytrącają nas z przekonania o jakiejkolwiek spójności świata, w którym żyjemy.

Trzebnica osią świata

Wbrew pozorom, przemówienie o jabłkach jest ważne. Przypominam, że wygłosił je – bez żadnego wstydu, z uśmiechem – premier 35-milionowego kraju, członka NATO i Unii Europejskiej. Co więcej, wygłosił i wygłosi jeszcze setki podobnych bzdur. Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego tego słuchamy? Dlaczego jego partię popiera około 40 procent Polek i Polaków?

Wydaje mi się, że istnieją dwa wytłumaczenia. Pierwsze, zgodnie z którym to absolutnie wszystko jedno, co się mówi, bo w gruncie rzeczy ważne są zupełnie inne kwestie, na przykład systemy bezpośredniego wspierania finansowego. I drugie, bardziej złożone, odnoszące się do strategii budowania zaufania. Historia o jabłkach była całkowicie wolna od sensu, jednak została wygłoszona w Trzebnicy i dała jej mieszkańcom, chociaż na chwilę, poczucie, że miejscowość ta stanowi axis mundi, oś świata, niewzruszone centrum. To, że mówił sam pan premier, jest również bardzo istotne, bo jego autorytet i fakt, że przyjechał z gospodarsko-kampanijną wizytą osobiście, ma ogromne znaczenie.

I tylko złośliwym zołzom może przyjść do głowy mało zabawny żart, że werbalnemu wspieraniu sadownictwa towarzyszy brutalne niszczenie sądownictwa. Że owszem, mamy dużo jabłek, ale nie ma ich kto zbierać, poza tym się to nie opłaca. Że wszystkie te wyborcze obietnice mają tyle samo sensu, co użycie pojęcia „grawitacja” w analizowanym przemówieniu. Bo przecież na koniec bańka pęka, jabłka nagle stają się kasztanami, a my zostajemy z poczuciem niesmaku. Jak pisał we wspomnianym utworze Afanasjew: „Wszyscy klniemy toż to skandal / Dzisiaj z nieba wstyd i granda / Lecą – gorące parówki”.

*/ Za inspirację do napisania felietonu dziękuję Grzegorzowi Markowskiemu.