Wieczorem w ostatni piątek maja 1983 roku Francuzi jak co tydzień rozsiedli się w swoich fotelach, by obejrzeć kolejny odcinek „Apostrophes” – legendarnego programu, w którym Bernard Pivot rozmawiał z pisarzami i pisarkami o ich świeżo opublikowanych książkach. Tym razem wśród gości znalazła się włoska polityczka Maria-Antonietta Macciocchi, wielka admiratorka maoistowskich Chin, która wydała właśnie poświęcony Państwu Środka esej pod wymownym tytułem „Dwa tysiące lat dobrobytu” [Deux mille ans de bonheur].

Rozmowa z autorką przebiegłaby być może w miłej atmosferze, gdyby nie kolejny gość – wysoki, kościsty mężczyzna, którego pociągłą twarz przysłaniały duże druciane okulary i gęsta broda. Kiedy Pivot udzielił mu głosu, ten w brawurowej polemice wykazał bezpodstawność wszystkich pochwał, którymi Macciochi obsypała Mao i chińskich komunistów. Efekt był natychmiastowy. Po emisji księgarnie od razu obniżyły liczbę zamówionych wcześniej egzemplarzy książki, co – jak przyznał Pivot – w historii programu zdarzyło się po raz pierwszy. Ponadto po latach Macciocchi wyznała Pivotowi, że krytyka, której doświadczyła w „Apostrophes”, złamała jej karierę naukową.

Na wojnie z maoistami

Sprawcą całego zamieszania był belgijski sinolog Pierre Ryckmans, występujący publicznie pod pisarskim pseudonimem Simon Leys. W 1983 roku nie była to postać anonimowa. Leys znany był przede wszystkim z wydanej ponad dziesięć lat wcześniej książki „Les Habits neufs du président Mao” [Nowe szaty przewodniczącego Mao] – zbioru esejów o rewolucji kulturalnej, w którym obnażał głupotę francuskich maoistów, widzących w Chińskiej Republice Ludowej ucieleśnienie ideałów równości, pokoju i braterstwa.

Na Leysa posypały się wówczas gromy. Spoglądający na Chiny więcej niż przychylnie kwartalnik „Tel Quel” z Philippe’em Sollersem i Julią Kristevą na czele przypuścił na Belga bezpardonowy atak. Na łamach pisma sinolog Jean Daubier nazwał zbiór „antologią plotek”. Niezwykle krytyczne recenzje pojawiły się w „Le Monde” i „Nouvel Observatuer”. Gérard Guégan, ówczesny redaktor naczelny wydawnictwa Champs libre, w którym ukazała się książka Leysa, opowiadał później, że na lewicującym Uniwersytecie Vincennes stoisko z egzemplarzami publikacji zostało zdemolowane przez radykalnych maoistów. Bernard Pivot wspominał, że zaskoczyła go reakcja na tę książkę, zwłaszcza w Paryżu. Leys spotkał się z „pogardą, kalumniami, oskarżeniami o szarlatanerię i skorumpowaniem przez Amerykanów”.

Chiny, mon amour

Autor umiał się jednak sam bronić i wiedział doskonale, że w bezpośrednim, merytorycznym starciu argumenty są po jego stronie. Chiny znał z autopsji. Po raz pierwszy odwiedził je w wieku dziewiętnastu lat w 1955 roku jako członek grupy młodych Belgów, zaproszonych przez chińskie władze. Państwo Środka go urzekło – zarówno maoistowski reżim, jak i chińska sztuka oraz tradycja. Leys zaczął uczyć się języka chińskiego i studiować kaligrafię. Na początku lat 60. otrzymał skromne stypendium naukowe na Tajwanie, a następne przebywał krótko w Singapurze, z którego w 1963 roku został ostatecznie wydalony w wyniku podejrzeń o sympatie prokomunistyczne.

Kolejne lata Leys spędził w Hong Kongu. Tu się ożenił i tu obronił doktorat na temat twórczości chińskiego malarza z przełomu XVII i XVIII wieku – Shitao. W brytyjskiej kolonii wiódł na początku życie cyganerii, wynajmując z trzema przyjaciółmi (dwoma studentami i artystą kaligrafem oraz grawerem pieczęci) małą chatkę nazwaną przez nich Studiem Nieużyteczności, usytuowaną w dzielnicy slumsów Kowloon. Żeby zarobić na chleb i mieszkanie, Leys zaczął dawać lekcje w New Asia College. Tam poznał René Viéneta, sinologa, filmowca i wydawcę, który jako jeden z pierwszych francuskich intelektualistów krytykował reżim maoistowski.

„Leys miał i wciąż ma rację”

Przyjaźń z Viénetem okazała się przełomowa. Leys, który dla podreperowania domowego budżetu przez dwa lata (od 1967 do 1969 roku) co dwa tygodnie redagował dla belgijskiej placówki dyplomatycznej krótkie podsumowania sytuacji w komunistycznych Chinach, zebrał dość materiału, by złożyć z niego książkę. Viénet był jej akuszerem. „Nowe szaty przewodniczącego Mao” ukazały się w tym samym roku, co pierwsza promaoistowska książka Marii-Antonietty Macciocchi, „De la Chine” [O Chinach]. Żeby uniknąć kłopotów ze strony chińskich władz, Belg za radą wydawcy przyjął pseudonim literacki, inspirując się tytułową postacią słynnej powieści Victora Segalena „René Leys”. Resztę historii znamy.

Pomimo zmasowanej krytyki w latach 70. (wśród bardziej znanych francuskich ludzi pióra Leysa bronili głównie Jean-François Revel i Étiemble), nikomu nie udało się skutecznie sfalsyfikować twierdzeń Belga zawartych w „Nowych szatach przewodniczącego Mao”. Z czasem nawet jego najbardziej zajadli oponenci musieli przyznać mu rację. Philippe Sollers po trzydziestu latach od wydania książki mówił: „Sprawa jest prosta – Leys miał i wciąż ma rację, to pierwszorzędny analityki i pisarz”. Chyba tylko Alain Badiou jest do dziś wrogo nastawiony do dzieła belgijskiego sinologa. W 2014 roku w dzienniku „Libération” stwierdził, że „Nowe szaty przewodniczącego Mao” są „błyskotliwą improwizacją ideologiczną Simona Leysa, pozbawioną wszelkich związków z rzeczywistością polityczną”. Kuriozalną wypowiedź filozofa podsumował jednak celnie historyk dwudziestowiecznych Chin Lucien Bianco: „Ktoś taki jak Alain Badiou jest możliwy tylko we Francji”.

Leys wygrał zatem batalię z francuskimi maoistami, choć zapłacił za nią emigracją. W latach 70. francuskie uczelnie nie były chętne, żeby go zatrudnić. Ostatecznie wyjechał do Australii, gdzie prowadził wykłady na uniwersytetach w Canberze i Sydney. Na antypodach mieszkał do śmierci w 2014 roku.

Czytelnik w starym stylu

Czy był dobrym sinologiem? Trudno to ocenić, nie będąc specjalistą od historii i kultury Chin. Będąc uważnym czytelnikiem beletrystyki, można go za to ocenić jako krytyka literackiego i eseistę, bo również i w takim charakterze przyszło mu nie raz wystąpić. Choćby na  łamach „The New York Review of Books” czy w „Apostrophes” Pivota – na przykład w programie z udziałem Milana Kundery, którego belgijski sinolog był wielkim admiratorem. Leys nie mógł żyć bez literatury. Był jej zachłannym pożeraczem, czytelnikiem w starym, dobrym stylu, a więc nie torturującym tekstu abstrakcyjnym aparatem krytycznym, lecz zderzającym go z własnym lub cudzym doświadczeniem. Jego felietony pisane przez dwa lata dla „Le Magazine Littéraire” skrzą się lekkim dowcipem, urzekają ostrą ironią, wciągają grą kontekstów i celnymi anegdotami. Są skreślone lekkim piórem, skomponowane jasno i bez zbędnych ozdobników. Polski czytelnik ma to szczęście, że nad Wisłą trafiły na dobrego tłumacza. Opublikowane w tomie „Szczęście małych rybek” przez wydawnictwo Drzewo Babel [2011], zostały przełożone przez Wiktora Dłuskiego.

W tym roku do naszych rąk trafił kolejny tom tekstów Simona Leysa, również tłumaczony przez Dłuskiego. Tym razem chodzi o wydany pierwotnie w 2012 roku, a więc na dwa lata przed śmiercią sinologa, autorski zbiór esejów, który Leys opatrzył tytułem nawiązującym do jego pobytu w Hong Kongu w latach 60. – „Studio nieużyteczności”. Jest tu wszystko, czym pasjonował się belgijski badacz: Chiny z esejami o Liu Xiaobo, estetyce Państwa Środka, żonie Czang Kaj-szeka Song Meiling i kuriozalnych zapiskach Rolanda Barthes’a z podróży po kraju rządzonym przez Mao Zedonga; morze i żeglarstwo ze wstępem do antologii tekstów słynnych pisarzy poświęconych temu żywiołowi oraz przedmową do wspomnień kapitana Raynala, w których ten opisuje swoje życie rozbitka u wybrzeży Auckland; i wreszcie last but not least – literatura. Leys ma swoich ulubionych pisarzy – Orwella i Conrada – i po ich twórczości porusza się ze swobodą prawdziwego pasjonata, co można prześledzić w tekstach zamieszczonych w tomie. Jednak żaden esej ze „Studia nieużyteczności” nie sprawia zawodu. Trop belgijski prowadzi Leysa do Henriego Michaux, którego genialną podróżniczą książkę z lat 30. „Barbarzyńca w Azji” sinolog poddaje błyskotliwej analizie (po lekturze tego eseju już nikt nie będzie mógł ze spokojnym sumieniem czytać polskiego wydania „Barbarzyńcy w Azji”, opartego na wersji z lat powojennych, poprawionej znacznie przez Michaux). Trop chiński odsyła go do Victora Segalena i jego korespondencji. Trop katolicki każe mu znowuż przypomnieć G.K. Chestertona i zrehabilitować jego pisarstwo.

Pycha konserwatywnego intelektualisty

Katolicyzm Leysa i jego tekstów jest w ogóle tematem na osobną rozprawę. Belg był osobą wierzącą. Nie ukrywał tego, choć nigdy otwarcie nie deklarował w esejach swojej wiary. Trudno jednak nie zauważyć konserwatywnego rysu jego tekstów. Leys jest wyraźnie mécontemporain, jak pisał o sobie Charles Péguy, a więc „niewspółczesny”, „nie z tej epoki”. Drażni go i gniewa wiele nowoczesnych zjawisk. Pod niektórymi jego krytykami mógłby się podpisać każdy, tak jak pod polemiką ze współczesnym stanem uniwersytetów – ich zmerkantylizowaniem, pogonią za tym, co pozornie pragmatyczne. Jednak niekiedy autor „Studia nieużyteczności” wpada w paternalistyczny ton tego, który wie, który przewidział wszystkie nowoczesne plagi, za którym stoi Prawda przez duże „p”, który z każdej niepoprawności politycznej robi cnotę. Nie zdarza się to często, ale właśnie w tych momentach na chwilę przestajemy Leysowi wierzyć. Niebezpiecznie upodobnia się wtedy do swoich najbardziej drażniących oponentów. Tak jak wówczas, gdy broniąc katolicyzmu Chestertona, cytuje z przekąsem jego zdanie o zbawczej roli Kościoła we współczesnym świecie: „Tylko Kościół jest zdolny uratować człowieka od poniżającej niewoli bycia dzieckiem swojego czasu”. Czy to rzeczywiście jest tak celny sąd, jak twierdzi w swoim eseju Leys? Poza Kościołem tylko nihilizm?

Czy w ten sposób przemawia przez Leysa pycha konserwatywnego intelektualisty? Czy wpada w pułapkę triumfalnego „wiedziałem!”? Na to wygląda. W niezwykle gorzkim wystąpieniu wygłoszonym po nadaniu mu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Katolickiego w Louvain, Leys zacytował list Flauberta do Turgieniewa: „Zawsze chciałem żyć w wieży z kości słoniowej, ale zalew gówna bije w jej mury tak, że może je zburzyć”. W ten sposób belgijski sinolog streścił problem, z którym zmagają się współczesne uczelnie wyższe. Czasami można jednak odnieść wrażenie, że to zdanie równie dobrze obrazuje sposób, w jaki Leys postrzegał swoją własną pozycję w zderzeniu ze współczesnym światem, w którym oprócz rzeczonego gówna zdarzają się przecież rzeczy dobre i mądre. Tak jak najwybitniejsze teksty samego Leysa, które mógł napisać, właśnie dlatego, że nigdy na dobre nie zamknął się w swojej wieży.

 

Książka:

Simon Leys, „Studio nieużyteczności. Eseje”, przeł. Wiktor Dłuski, Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2019.