„Logika transformacji we wszystkich krajach regionu była taka sama. Politycy wyrywali fundamenty starego świata, a gdy wszystko runęło, czekali na to, co powstanie na jego gruzach. Chcieli, żeby to były rynek i demokracja, ale ich wpływ na wydarzenia był niewielki. O tym, że się udało, zdecydowały nie polityczne decyzje, lecz społeczne aspiracje. Oraz nadzór Zachodu” – pisał Robert Krasowski w głośniej książce „Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy”. Pierwszy tom trylogii dziejów III RP to błyskotliwa publicystyczna interpretacja, niewolna jednak od uproszczeń. Najnowsza książka Antoniego Dudka „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Polskie rządy w latach 1989–1993” prezentuje nam inny obraz. Być może mniej barwny i sugestywny, ale z pewnością nie mniej frapujący.
Dudek zajął się nie tylko – jak wskazywałby tytuł – ekipami rządowymi, ale także polską polityką w szerokim znaczeniu tego słowa. Swoje dzieło określa mianem historycznego eseju, opartego na konstrukcji chronologiczno-problemowej. Warto zresztą dodać, że fragmenty opisowe mają tu wyraźną przewagę nad analizą i interpretacją. Niektóre wydarzenia, takie jak choćby samo formowanie ostatecznego kształtu poszczególnych gabinetów, odtworzone zostają z niezwykłym pietyzmem. Książka jest wielowątkowa. Na pierwszym planie znajduje się bez wątpienia polityka wewnętrzna – wraz z kulisami konfliktów personalnych – a także problemy ekonomiczne i międzynarodowe. Takie rozłożenie akcentów różni książkę od kolejnych wydań historii politycznej III RP, publikowanych przez Dudka regularnie od blisko dwóch dekad.
Personalia, procesy, przypadki
Dla tych, którzy mają za sobą choćby lekturę „Reglamentowanej rewolucji”, sposób konstruowania narracji przez autora nie będzie żadnym zaskoczeniem. Na pierwszym planie postawione zostają indywidualne motywacje i ambicje polityków – i to przez ich pryzmat śledzimy przebieg wydarzeń. A zatem stworzenie rządu Mazowieckiego jest w fundamentalnej mierze efektem gambitu Lecha Wałęsy. Z kolei bardzo ostrożne, na granicy kunktatorstwa, wprowadzanie reform przez pierwszego niekomunistycznego premiera jest możliwe dzięki utrwaleniu się egzotycznego tandemu Mazowiecki–Jaruzelski. Pasjonaci historii społecznej mogą się zżymać – nie do końca bezzasadnie – że momentami za mało w tym obrazie szerszych procesów. Ale jednocześnie wyraziste figury polityków nie dominują w opowieści tak totalnie, jak choćby u Krasowskiego. Co więcej, Dudek celnie punktuje w ich działaniach liczne niekonsekwencje, niekiedy wręcz na granicy śmieszności. „Po co mamy robić podwyżki płac? Zróbmy inaczej. Obniżmy wszystko, co kupujemy o 50 proc., a nawet o 100 proc.”– cytuje choćby słynną receptę prezydenta Wałęsy z lutego 1991 roku. „Wałęsizmy” weszły w latach 90. do kultury popularnej, ale wśród mistrzów językowych lapsusów można wspomnieć także między innymi wicepremiera Henryka Goryszewskiego czy innego z ówczesnych liderów ZChN, Stefana Niesiołowskiego.
Dudek stoi na stanowisku, że polityka kolejnych rządów: Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej miała fundamentalne znacznie nie tylko dla ukształtowania się ładu ustrojowego III RP, ale także dla porządku społecznego, ekonomicznego i miejsca Polski w świecie. Z pewnością zatem widzi więcej sprawczości w polskich politykach niż Krasowski, a ponadto potrafi to przekonująco uargumentować. Nie unika przy tym podkreślania roli przypadku, jak chociażby przy ustanowieniu powszechnych wyborów prezydenckich. W jego ocenie stanowią one element dysfunkcyjny, dość nonszalancko w gruncie rzeczy wmontowany w polski system ustrojowy w toku „wojny na górze” 1990 roku.
Przypadki to jedno, a naturalne ograniczenia politycznego pola manewru to drugie. Odtworzona z dużą precyzją rzeczywistość polityczna tego okresu, przypomniana po latach ukazuje swoje nieoczywiste oblicze. Przykładowo decyzja o zakazie finansowania partii z budżetu państwa podjęta w 1991 roku szybko okazała się mocno problematyczna, gdyż wystawia ona polityków na rozmaitego rodzaju korupcyjne pokusy, jednak inna decyzja w tamtym momencie byłaby nie do obrony przed opinią publiczną, znakomicie pamiętającą pasożytowanie PZPR na majątku narodowym.
Trudno zresztą uciec od obserwacji, że opinia publiczna jest jednym z nieoczekiwanych, cichych bohaterów książki Dudka. Bo któż dziś pamięta, że w 1990 roku raptem 25 procent Polaków życzyło sobie rozwiązania Układu Warszawskiego? Nieszczególnie pasuje to do współczesnego przekonania o powszechnej niechęci do struktur władzy komunistycznej nad Wisłą i pragnieniu błyskawicznego zerwania ze wschodnim Wielkim Bratem.
Jest też inny wymiar, gdzie historia społeczna przebija się w narracji Dudka na plan pierwszy, bardzo silnie oddziałując na wydarzenia polityczne. Idzie mianowicie o powszechną biedę i fatalną sytuację finansową państwa w ogóle. Gdy w czerwcu 1990 roku skonsternowani ministrowie Mazowieckiego dyskutowali o próbach powstrzymania tak zwanej afery alkoholowej, na której skarb państwa stracił miliardy złotych w wyniku niekontrolowanego napływu nieoclonego alkoholu, doszli do wniosku, że w gruncie rzeczy niewiele mogą zrobić, by zdyscyplinować podległe sobie służby. „Celnicy są i słabo płatni, i jest ich brak, i jakby każdego podejrzewanego celnika zwolnić, to [te służby] byłyby jeszcze mniejsze” – pointowali bezradnie. To jeden z nieczęstych przypadków, gdy specjaliści od historii politycznej dostrzegają znaczenie szerszego społecznego kontekstu.
Alternatywa pozorna
Solidna część całej książki została poświęcona sprawom ekonomicznym. To zrozumiałe, wszak nad całym okresem rządów solidarnościowych cieniem kładą się społeczne koszty transformacji. Jest to zresztą tym ważniejsze, że jak do tej pory (sic!) nie doczekaliśmy się publikacji historycznej, która w przystępny sposób wyjaśniałaby przebieg i zmienności reform ekonomicznych wprowadzonych przez Leszka Balcerowicza i jego następców.
Polska była totalnym bankrutem – to stwierdzenie musi stanowić punkt wyjścia każdej rozmowy o hipotetycznych drogach, którymi mógł pójść nasz kraj po sierpniu 1989 roku. Dołóżmy do tego drugie stwierdzenie: kraj nad Wisłą pozostawał dramatycznie zacofany. W książce Dudka nie brak na to twardych dowodów, takich jak mrożąca krew w żyłach liczba 8 telefonów przypadających na 100 mieszkańców. W związku z tym, gdy nad Wisłą pojawili się emisariusze rozwiązań neoliberalnych pokroju Jeffreya Sachsa, słuchano ich niczym proroków nowej wiary. „Największą gałęzią przemysłu w tym kraju jest stanie w kolejkach” – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” ten ostatni, wywołując głośny pomruk aprobaty w całym kraju. Nic zatem dziwnego, że nawet Waldemar Kuczyński określał go mianem „Harrisa polskiej gospodarki”, w nawiązaniu do znanego „uzdrowiciela” aktywnego w Polsce od lat 70.
Połączenie fatalnej sytuacji i cudownej recepty to jeszcze nie wszystko. Wewnątrz ekipy rządowej Mazowieckiego nie było nikogo prócz Leszka Balcerowicza, kto byłby w stanie wziąć się za bary z ekonomiczną katastrofą. „Wy, ekonomiści, ulegacie ekonomizmowi, podczas gdy najważniejsze jest dokonanie ewolucji politycznej, przejście Polski od komunizmu do demokracji” – mówił cytowany przez Dudka pierwszy niekomunistyczny premier od 1945 roku. W rzeczywistości jednak ani Mazowiecki, ani żaden z kolejnych szefów rządów nie mógł liczyć na spójny intelektualnie program alternatywny. Dobrze pokazuje to kryzysowa sytuacja z maja 1991 roku, gdy pod wpływem fatalnych wskaźników (między innymi spadku produkcji) rząd podjął decyzję o poważnej dewaluacji złotówki, z 9,5 do 11 tysięcy starych złotych za 1 dolara. Krytyki, które spadały na politykę firmowaną w tym czasie przez Balcerowicza, były nierzadko trafne, ale nie składały się nijak na żaden program działań całościowych. Przeciwnie, stanowiły zbieraninę sprzecznych postulatów, co czyniło je w efekcie zbiorem pobożnych życzeń.
Majowa dewaluacja stanowiła działanie interwencyjne, które przejściowo spowodowało poważny konflikt z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Fakt, że je podjęto, świadczył o tym, że rząd – przy całym swoim niewątpliwym konserwatyzmie fiskalnym – gotów był wykazać pewną elastyczność. Natomiast wielkim znaczącym był tu właśnie MFW. Jak dalece sięgało uzależnienie od neoliberalnego modelu ekonomicznego, doświadczył na swojej skórze premier Olszewski. Choć wszem wobec głosił on potrzebę zerwania z polityką prowadzoną przez liberałów, to w rzeczywistości nie miał możliwości pójścia inną drogą. Odcięcie finansowej kroplówki z Zachodu oznaczało nie tyle spowolnienie reform, co równało się śmiertelnie groźnemu zaciśnięciu pętli długów, czego polska gospodarka by nie wytrzymała. „Konieczność zawarcia porozumienia z MFW […] zmusiła nas do decyzji powołania kogoś, kogo akceptowałyby instytucje międzynarodowe” – mówił Jan Olszewski. Tłumaczył w ten sposób fakt, że w lutym 1992 roku ministrem finansów w jego rządzie został Andrzej Olechowski.
Stąd też proces systematycznej transformacji gospodarki, realizowany był w praktyce przez wszystkie cztery rządy. Niezaprzeczalnie, podstawowe wytyczne przemian zostały podyktowany przez Zachód, który następnie monitorował ich przebieg. Jak wskazuje Dudek – i w świetle znanych faktów trudno się z nim nie zgodzić – „dla tego rozwiązania istniała […] tylko jedna realna alternatywa, wiążąca się z pozostaniem Polski w rosyjskiej strefie wpływów”.
Między młotem a kowadłem
Badania opinii społecznej z jesieni 1989 roku wskazywały, że Polacy niezmiernie obawiają się zjednoczenia Niemiec. Premier Mazowiecki reprezentował więc w tej mierze postawy większości rodaków. Niepokój ten też był w niemałej mierze świadectwem skuteczności wieloletniej antyniemieckiej propagandy.
Jednym z zasadniczych czynników kształtujących polską politykę zagraniczną w latach 1989–1991 było ułożenie relacji z zachodnim sąsiadem. Bonn wiązało sprawy takie jak gwarancja granic czy odszkodowania dla ofiar III Rzeszy z kwestiami wsparcia finansowego dla polskiej gospodarki. „Kohl potraktował Polskę nie jak partnera, ale jak żebraka, któremu wypada z pobudek chrześcijańskich dać jałmużnę i obietnicę wsparcia w znalezieniu dachu nad głową”, gorzko komentuje tę sprawę Dudek. Ustalenie wszystkich kwestii spornych zajęło blisko dwa lata – uregulował je ostatecznie dopiero rząd Bieleckiego. I pomimo wszystko było to jego wielkim sukcesem.
Polską politykę zagraniczną z miesiąca na miesiąc charakteryzowała rosnąca proamerykańskość. Z jednej strony była ona motywowana problemem umorzenia części długów (redukcja 50 procent w Klubie Paryskim), co bez pomocy Waszyngtonu nie miało szansy powodzenia. Z drugiej strony, gdy późną jesienią 1991 roku rozpad ZSRR stał się faktem, zbliżenie z NATO pozostawało jedynym sensownym i trwałym rozwiązaniem problemu bezpieczeństwa Polski w Europie. O tym, czy reprezentantów Warszawy traktowano nad Potomakiem podmiotowo, przekonał się sam premier Olszewski wiosną 1992 roku. „I słuchajcie, co nasz ambasador mówi, że macie robić”– miał mu przy pożegnaniu powiedzieć George Bush.
W tym dość przygnębiającym obrazie szans niezależnej polskiej polityki lśni blaskiem solidarność Polski, Czechosłowacji i Węgier w roku 1991. W początku lutego Praga w geście solidarności z Warszawą odmówiła jakiejkolwiek współpracy w transporcie wojsk radzieckich do ZSRR, tak by te nie mogły ominąć Polski, co miało w owym czasie zasadnicze znaczenie dla naszego kraju. Niedługo później, w Wyszehradzie podpisana została deklaracja o „dążeniu do integracji europejskiej”, a w połowie roku zakończyły żywot RWPG oraz Układ Warszawski. Cierpliwości do współpracy oraz integracji nie wystarczyło jednak na długo. „Przekonanie, że przed wejściem do Europy musimy integrować się z Polską czy Węgrami jest z gruntu fałszywe” – mówił w dwa lata później szef czeskiego MSZ Josef Zieleniec.
Bilans polskiej polityki zagranicznej w tym okresie wypada pozytywnie, choć jej pole manewru było bardzo ograniczone. Znaczna w tym rola wielkiej smuty, w której konsekwentnie pogrążała się Moskwa – bez tego mogłoby być zgoła inaczej. Świadczy o tym fakt, że przede wszystkim deklaracje o woli integracji ze światem zachodnim przez długi czas pozostawały wołaniem na puszczy. Gdy 7 października 1992 premier Hanna Suchocka powiedziała w Brukseli, że „naszym strategicznym celem jest pełne członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim”, odpowiedziano jej mglistymi obietnicami. Jeszcze gorzej było w przypadku integracji z EWG, która początkowo w ogóle odmawiała wyznaczenia warunków i kalendarium integracji. Musiało upłynąć sporo wody w Wiśle, by Zachód zmienił swoje nastawienie. Przede wszystkim zaś okrzepnąć musiała polska demokracja i gospodarka rynkowa.
Mity
Niewiele było w najnowszych dziejach Polski momentów, w których zmiany zachodziłyby tak szybko, jak w ciągu czterech pierwszych lat III Rzeczpospolitej. Sam ten fakt powoduje szczególne nagromadzenie teorii spiskowych i publicystycznych sądów, które w najlepszym razie mają luźny związek z rzeczywistością. Antoni Dudek nie wchodzi z nimi bezpośrednio w dyskusję, zamiast tego operuje faktami, odwołuje się do źródeł. Z jednym, znamiennym, wyjątkiem: rządem Jana Olszewskiego.
Żaden z trzech filarów białej legendy tego gabinetu nie wytrzymuje próby krytyki. To nie Olszewski pierwszy przestawił Polskę na orientację prozachodnią poprzez deklarację woli członkostwa w NATO, nie można też powiedzieć, by odszedł od polityki gospodarczej wytyczonej przez poprzednie dwa rządy, czy w końcu, by skutecznie podjął próbę zdemaskowania dawnych agentów bezpieki. Jednak nieprawdą jest również często powtarzany pogląd o przygotowywanym przez Olszewskiego zamachu stanu.
***
Książka Antoniego Dudka dopiero otwiera szersze badania historyczne nad dziejami lat 90. w naszym kraju. Autorowi udało się dowieść częściowo podmiotowej roli polskich polityków w kształtowaniu polskiej rzeczywistości tego okresu, tak jak ponad wszelką wątpliwość wykazał fundamentalne znaczenie stosunku, jaki do Polski miały kraje zachodnie. Wywody autora prowadzone są z żelazną logiką, oparte na pieczołowicie zgromadzonych materiałach, spośród których wiele wykorzystano po raz pierwszy. Nie jest to jednak książka, która przyniosłaby zasadniczy przełom w dotychczasowych interpretacjach. To solidne, potoczyste studium stanowiące rozwinięcie wiedzy, którą już w znacznej mierze dysponowaliśmy.
Największą niewiadomą pozostaje wciąż rola, jaką w transformacji odegrało polskie społeczeństwo. Po przeczytaniu książki Dudka trudno będzie podzielić aprioryczny sąd Krasowskiego, iż decydujące znacznie dla jej kształtu miały nad Wisłą aspiracje społeczne. Jaka zatem była rola Polaków w procesie przyspieszonych – i wielopłaszczyznowych – przemian? To pytanie pozostaje wyzwaniem dla kolejnych badaczy.
Książka:
Antoni Dudek, „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Polskie rządy w latach 1989–1993”, wyd. Znak Horyzont, Kraków 2019.