„Solidarność” to w Polsce pojęcie wyjątkowo nośne. Nie tylko ze względu na skojarzenia ze słynnym związkiem zawodowym. Także dlatego, że od 2005 roku stało się jednym z wyznaczników podziału polskiej sceny politycznej. To wówczas politycy Prawa i Sprawiedliwości wprowadzili słynną alternatywę: „Polska liberalna” versus „Polska solidarna”. Podział ten starają się utrzymać do dziś. Na jakiej podstawie, z jakim skutkiem i jak z tym pojęciem radzą sobie inne ugrupowania?
Solidarność rozpada się w pył
Już w pierwszym akapicie, na pierwszej stronie nowego programu Prawa i Sprawiedliwości czytamy, że najważniejszą ideą leżącą i jego podstaw jest „szacunek dla godności każdego człowieka”. Ów szacunek ma się jednak realizować przez odniesienie do „trzech zasad dobrego społeczeństwa”. Są to „ochrona życia”, „gwarancja wolności” i właśnie „ludzka solidarność”.
Bez solidarności – piszą autorzy programu PiS-u, w którym wyraźnie pobrzmiewa stosowana na wiecach retoryka Jarosława Kaczyńskiego – nie może istnieć społeczeństwo rozumiane jako wspólnota. Czym jednak jest „solidarność”?
„Solidarność oznacza poszanowanie dla różnorodności osób tworzących społeczeństwo, pełniących różne role i wykonujących odmienne zadania, traktowanych z równym respektem i poszanowaniem ich godności”.
To dość zaskakująca – by nie powiedzieć kuriozalna – definicja solidarności, która w tym wypadku zostaje sprowadzona do szacunku dla ludzkiej różnorodności. Zaskoczenie jest tym większe, że dosłownie na następnej stronie czytamy, iż poszanowanie dla różnorodności ma swoje wyraźne granice. Równość bowiem nie oznacza „akceptacji dla ideologii [sic!], że «każdy wybór jest równie dobry», a każdy styl życia godny równej pochwały”. Zamiast tego obywatele powinni zdaniem autorów programu PiS-u dążyć do „ideałów i doskonałości w różnych sferach życia społecznego”. Kto jednak owe ideały i doskonałość definiuje? Tego już nie wiadomo, ale możemy się domyślać: konserwatywne media, liderzy ugrupowania, Kościół katolicki.
Po lekturze zaledwie kilkunastu stron programu partii rządzącej podana nam na samym początku definicja solidarności rozsypuje się w pył. I to mimo że właśnie solidarność miała być jednym z najważniejszych spoiw całego społeczeństwa i podstawą całego społecznego ładu. | Łukasz Pawłowski
Dochodzimy więc do paradoksalnego wniosku: według PiS-u podstawą funkcjonowania społeczeństwa jest solidarność, solidarność to poszanowanie dla różnorodności ludzi, ale nie wszystkie różnice zasługują na szacunek, a zatem szacunek powinien ograniczać się tylko do wybranych osób. Jakich? Rozmaite ograniczenia pojawiają się na różnych stronach programu. Na najważniejsze jednak natkniemy się już na stronie 15. Oto okazuje się, że mimo deklarowanego poszanowania dla wielobarwności społeczeństwa, zdaniem polityków PiS-u obowiązywać może tylko jeden światopogląd i jest to światopogląd katolicki.
„Kościół katolicki jest depozytariuszem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej”. A jako że owa nauka nie ma „żadnej konkurencji”, dlatego „w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm”. Tak oto po lekturze zaledwie kilkunastu stron programu partii rządzącej podana nam na samym początku definicja solidarności rozsypuje się w pył. I to mimo że właśnie solidarność miała być jednym z najważniejszych spoiw całego społeczeństwa i podstawą całego społecznego ładu.
Solidarność – podejście drugie
Na tym można by zakończyć analizę pojęcia solidarności w rozumieniu PiS-u, uznawszy, że autorzy programu po pierwsze, niespecjalnie rozumieją to pojęcie, a po drugie – przeczą sami sobie. To jednak byłoby zbyt proste. Przyjmijmy więc, życzliwie, inną, popularniejszą definicję tego pojęcia i sprawdźmy, czy tak pojmowana solidarność ma w programie PiS-u swoje miejsce.
Słownik PWN definiuje „solidarność” w sposób dwojaki, jako:
- «poczucie wspólnoty i współodpowiedzialności wynikające ze zgodności poglądów oraz dążeń»
- «odpowiedzialność zbiorowa i indywidualna określonej grupy osób za całość wspólnego zobowiązania»
To pierwsze znaczenie jest moim zdaniem najbliższe potocznemu rozumieniu solidarności – właśnie jako poczucia wspólnoty i współodpowiedzialności za tych ludzi, z którymi naszym zdaniem łączy nas jakaś specjalna więź. Czy tak rozumiana solidarność pojawia się w programie PiS-u i czy jest odpowiednio chroniona?
Na pierwsze pytanie odpowiedź jest oczywista – tak, PiS chce być partią solidarności. „Prawo i Sprawiedliwość prowadzi i będzie prowadzić politykę na rzecz najbardziej potrzebujących, zasypywać podziały społeczne, zwalczać fałszywie pojęty elitaryzm, działać przeciwko wykluczeniu różnych grup społecznych”, czytamy w programie. Dalej dowiadujemy się, że za sprawiedliwy politycy PiS-u uważają taki ład społeczny, który stwarza „równość szans w osiąganiu społecznej pozycji i dóbr materialnych”.
A zatem, zadaniem państwa jest nie tylko eliminowanie już istniejących nierówności oraz ich przyczyn, ale także pomoc tym, którzy w danym momencie potrzebują jej najbardziej. Zresztą, w innej, końcowej części programu – opisującej dotychczasowe osiągnięcia i przyszłe wyzwania – w rubryce „solidarność” znajdziemy deklarację, że „z owoców wzrostu gospodarczego muszą korzystać wszyscy Polacy”.
Dalej na tej samej stronie przeczytamy również, że sprawiedliwość wymaga, aby „oddać «każdemu, co mu się należy», wspierając przede wszystkim najsłabszych i najbardziej potrzebujących”. Jak partia dotychczas realizowała te cele i jak zamierza je realizować w przyszłości?
Transfery i wolne niedziele
Za najważniejsze dotychczasowe osiągnięcia w planie budowy społeczeństwa solidarnego są uznane transfery gotówkowe w ramach programów „z plusem”, czyli przede wszystkim Rodzina Plus (500 złotych na każde dziecko), Mama Plus (emerytura dla matek co najmniej czwórki dzieci, jeśli ich emerytura jest niższa niż minimalna lub nie mają prawa do emerytury), Dobry Start (300 złotych rocznie dla uczniów), Emerytura Plus (dodatkowe, jednorazowe równe świadczenie dla wszystkich emerytów).
Innym rodzajem budowy społeczeństwa solidarnego ma być wprowadzenie… wolnych niedziel, co rzekomo tworzy „przestrzeń dla wzmacniania więzi społecznych oraz zaangażowania obywatelskiego”. Trudno jednak to uzasadnienie brać w pełni poważnie z prostego powodu – w programie nie pojawiają się żadne dane na poparcie tezy, jakoby wolne niedziele rzeczywiście realizowały ten cel.
Co zaś do transferów gotówkowych, to i w tym wypadku uzasadnianie ich w kategoriach solidarności społecznej jest mocno naciągane. Po pierwsze, jeśli solidarność ma polegać na wspomaganiu najsłabszych grup społecznych, nie bardzo wiadomo, dlaczego świadczenia są wypłacane wszystkim. Po drugie, jeśli solidarność ma polegać na dzieleniu się owocami wzrostu gospodarczego, to rodzi się pytanie, dlaczego ich wysokość nie jest uzależniona od stanu gospodarki. I czy wraz ze spowolnieniem gospodarczym ich wysokość będzie ograniczana. Po trzecie i najważniejsze: transfery gotówkowe – jeśli nie idzie za nimi budowa sprawnie funkcjonujących i powszechnie dostępnych usług publicznych – nie pomogą osobom najgorzej sytuowanym. I nie wyrównają szans.
Na łamach „Kultury Liberalnej” wielokrotnie pisaliśmy, że jeśli transfery gotówkowe wprowadzane są kosztem zaniedbań w usługach publicznych, takich jak oświata i ochrona zdrowia, mogą mieć skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego – zamiast zmniejszać nierówności, będą je zwiększać. Zjawisko nazwaliśmy „drugą falą prywatyzacji”. Polega ono z grubsza na tym, że widząc zapaść ochrony zdrowia czy edukacji, osoby zamożne zaczną masowo korzystać z usług edukacyjnych lub zdrowotnych w sektorze prywatnym. Biedniejsi Polacy zostaną zmuszeni do korzystania z niedofinansowanego sektora publicznego lub/i regularnego dopłacania za usługi prywatne. O ile jednak dla ludzi bogatych dopłata nie będzie poważnym problemem dla budżetu, dla biedniejszych – mimo programu 500 plus – każdy tego rodzaju wydatek to duże obciążenie.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2018/11/27/pawlowski-pis-polska-solidarna-prywatyzacja/” txt1=”Nadchodzi druga fala prywatyzacji” txt2=”Przeczytaj również tekst Łukasza Pawłowskiego” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/10/Pawlowski_pixabayTT-768×576-550×413.jpg”]
Ma to także inny negatywny skutek, który w programie PiS-u nazywa się „prywatyzacją funkcji państwa” i polega na zlecaniu prywatnym firmom funkcji, które powinny wykonywać organy państwa. Twórcy programu Prawa i Sprawiedliwości twierdzą jednak, że takie zjawisko zachodziło za rządów PO–PSL, kiedy rzekomo firmy ochroniarskie przejmowały funkcję policji, a urzędy zlecały wykonywanie swoich obowiązków firmom prywatnym (niestety, nie wiemy gdzie i kiedy).
Ironia polega na tym, że dokładnie to samo zjawisko zachodzi za rządów PiS-u między innymi w sferze oświaty oraz ochrony zdrowia. I są na to dowody w postaci twardych danych. Główny Urząd Statystyczny podaje, że w 2017 roku (najnowsze dostępne dane) prywatne wydatki na zdrowie wynosiły niemal 39,7 miliarda złotych. Rok wcześniej było to jedynie 36,5 miliarda złotych, a to oznacza, że rok do roku wzrosły one o 8,7 procent. Innym wskaźnikiem potwierdzającym tę tendencję jest szybki wzrost cen usług medycznych. W maju okazało się, że rok do roku ceny wzrosły o 5,1 procent. To, jak twierdził ekonomista Ignacy Morawski, najszybszy wzrost w tej dekadzie i prawie najszybszy w tym stuleciu.
Pojęcie solidarności od lat leży u podstaw wizerunku budowanego przez Prawo i Sprawiedliwość. A jednak działania realnie podejmowane przez partię przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego – zamiast budować solidarność, prowadzą do społecznej atomizacji. PiS zdaje się więc robić dokładnie to, co zarzuca politycznym przeciwnikom.
Czy jednak dziś owi przeciwnicy mają do zaproponowania wiarygodną alternatywę?
Pojęcie solidarności od lat leży u podstaw wizerunku budowanego przez Prawo i Sprawiedliwość. A jednak działania realnie podejmowane przez partię przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego – zamiast budować solidarność, prowadzą do społecznej atomizacji. PiS zdaje się więc robić dokładnie to, co zarzuca politycznym przeciwnikom. | Łukasz Pawłowski
Opozycja bez solidarności?
W programie Koalicji Obywatelskiej pojęcia „solidarności” czy „Polski solidarnej” właściwie nie ma. Dowiadujemy się w nim jedynie, że „nie ma wolności, równości i solidarności bez dobrze zorganizowanego, uczciwego państwa, w którym uznanie budzą sprawne działanie instytucji, siła armii i skuteczna polityka zagraniczna”. Podobnie jest z pojęciem – a raczej jego brakiem – „wspólnoty”.
Program Koalicji koncentruje się na promowaniu przedsiębiorczości i aktywności zawodowej, czemu mają służyć rozmaite rozwiązania, takie jak: obniżenie składek na ZUS dla przedsiębiorców oraz podatku PIT dla innych zatrudnionych, zwolnienie z podatków pensji tych osób starszych, które nie przejdą na emeryturę, czy zwolnienie młodych osób ze składek ZUS i składek zdrowotnych. Za przejaw solidarności rozumianej jako wsparcie dla słabszych można uznać propozycję dopłat do najniższych pensji czy powiązanie pensji minimalnej z połową wartości przeciętnego wynagrodzenia (w przypadku PiS-u pensja minimalna ma być narzucona odgórnie).
Można dyskutować o sensowności poszczególnych pomysłów Koalicji Obywatelskiej. Ale ich natłok sprawia, że poza pytaniem o możliwości finansowe – jak pogodzić mniejsze podatki, wyższe emerytury z lepszą ochroną zdrowia, systemem edukacji itd. – rodzi się też pytanie o ogólny sens wprowadzanych zmian. Jaki rodzaj społeczeństwa mają budować? Odpowiedź na to pytanie w programie KO znaleźć trudno.
Co zaskakujące, o „solidarności” nie ma też mowy w krótkim, bo zaledwie kilkunastostronicowym programie Lewicy. Niemniej, pojawia się tam – jako jedno z trzech słów kluczy – hasło „wspólnoty”. Trudno jednak wyjaśnić, jak rozumieją je działacze lewicy, bo pod nim znajdziemy najrozmaitsze – opisane bardzo skrótowo – propozycje programowe: od leków na receptę za 5 złotych, przez komputeryzację szkół i poprawę bezpieczeństwa dróg, aż po ściganie osób unikających płacenia alimentów i budowę przez państwo miliona mieszkań na wynajem.
Podobnie jak w przypadku programu Koalicji Obywatelskiej nie ma w programie Lewicy żadnego wprowadzenia, które wyjaśniałoby wyborcy, na jakich wartościach miałoby się opierać życie społeczne pod rządami tej ekipy. Owszem, poszczególne strony programu podzielono trzema hasłami, sugerując tym samym zasadnicze dla lewicy wartości. Ale, szczerze mówiąc, zamiast „współpracy”, „wolności” i „wspólnoty” mogłyby się tam znaleźć kompletnie inne pojęcia, ponieważ propozycje programowe zawarte w każdej części niespecjalnie się z danym pojęciem łączą.
Można argumentować, że zarówno część propozycji Koalicji Obywatelskiej, jak i wiele propozycji Lewicy (wyższa emerytura minimalna, równe płace dla kobiet i mężczyzn, powszechnie dostępny transport publiczny) to propozycje z ducha solidarnościowe. Ale to wniosek, do którego wyborca musi dojść sam – autorzy programów dwóch największych partii opozycyjnych mu w tym nie pomogą.
Oczywiście, opozycja nie musi odwoływać się do hasła „solidarności”, jeśli przekonująco prezentuje jakieś kontrpojęcia lub alternatywną wizję społeczeństwa. Jednak w chaosie obietnic jej nie widać.
To błąd, bo popularność polityki Prawa i Sprawiedliwości – bazującej w dużej mierze na hasłach solidarnościowych – pokazuje, że istnieje zapotrzebowanie na tego rodzaju opowieść o nas samych jako społeczeństwie. Opozycja oddaje ten obszar walkowerem, przez co „solidarność” uznaje się za absolutną domenę PiS-u. I to mimo że politycy tej partii, albo odmawiają solidarności ludziom o odmiennych poglądach, albo wprowadzają rozwiązania, które społeczną solidarność całkowicie podkopują.