Po zakończonym w tym tygodniu sukcesem głosowaniu w Izbie Gmin dotyczącym poparcia dla przedterminowych wyborów powstaje naturalne pytanie, czy może to jest ten przełomowy moment w sprawie brexitu, na który tak długo czekała opinia publiczna.

Niezależnie od tego, jaki będzie wynik wyborów zaplanowanych na 12 grudnia, tym, co udało się politykom z pewnością osiągnąć, jest zmęczenie społeczeństwa i jego radykalizacja. Każda opcja powoli staje się dobra dla obywateli, którzy nie chcą już zajmować się brexitem i zyskać pewność co do swojej przyszłości. Tym samym otwiera się możliwość powtórzenia referendum sprzed trzech lat. Sytuacja tego politycznego sporu może przypominać świat z „Alicji w Krainie Czarów”, gdzie trzeba było biec tak szybko jak się potrafi, by zostać w tym samym miejscu. Jest tak dlatego, że dzięki Borisowi Johnsonowi torysi jeszcze nigdy od czasu uruchomienia artykułu 50 nie byli tak blisko zwycięstwa, a jednocześnie jeszcze nigdy siły opozycyjne nie były tak silne i zdeterminowane, by ich powstrzymać.

Wcześniejsze wybory to przede wszystkim szansa na wzmocnienie swojej parlamentarnej pozycji dla partii mniejszych takich jak Liberalni Demokraci i Szkocka Partia Narodowa (SNP). Ze względu na kłopotliwy termin wyborów, obie partie wstrzymały się w tej sprawie od głosowania. Również w Partii Pracy stu posłów nie głosowało za wcześniejszymi wyborami, choć w tym wypadku chodziło raczej o to, że ich ugrupowanie traci w sondażach. Laburzyści jako największa siła opozycyjna muszą co prawda publicznie deklarować, że chcą nowych wyborów, by odsunąć torysów od władzy, ale ich szanse na zwycięstwo nie są duże. Dodatkowo ich posłowie, nawet ci, którzy opowiedzieli się za wyborami, nie są przekonani, czy ich własny lider – Jeremy Corbyn – jest dobrym kandydatem na premiera. Gdyby zaś faktycznie Borisowi Johnsonowi udało się wygrać wybory i przełamać dotychczasowy impas w parlamencie, dokonując brexitu, byłby niewątpliwym zwycięzcą. Dla Corbyna taka sytuacja oznaczałby zapewne podważenie jego przywództwa w partii.

Niezależnie od tego, jaki będzie wynik wyborów zaplanowanych na 12 grudnia, tym, co udało się politykom z pewnością osiągnąć, jest zmęczenie społeczeństwa i jego radykalizacja. | Rafał Wonicki

W tej sytuacji wydaje się, że ryzykowna zagrywka premiera z rozpisaniem ponownych wyborów może mu się opłacić. Johnson udowodnił swoimi wcześniejszymi działaniami, że jest zdeterminowany w swoich próbach wyprowadzenia Wielkiej Brytanii z UE. Zapierał się, że nie przesunie granicy celnej na Morze Irlandzkie – aby później jednak ją przesunąć, uzyskując dla tego rozwiązania więcej głosów poparcia w Izbie Gmin niż każda wcześniejsza propozycja Theresy May. Twierdził, że należy niezależnie od wszystkiego wyprowadzić Wielką Brytanię z Unii 31 października, aby następnie pisać list do Donalda Tuska z prośbą o przedłużenie terminu brexitu, by Wielka Brytania nie wyszła ze Wspólnoty bez umowy. Wybory to dla niego kolejna szansa na osłabienie opozycji antybrexitowej i jednoczesne zabranie głosów rosnącej w siłę Partii Brexit Nigela Farage’a.

Nie oznacza to oczywiście, że w samej partii torysów panuje entuzjazm. Zwłaszcza, że pamiętają oni poprzednie doświadczenie Theresy May z rozpisaniem przedterminowych wyborów. Premier, kierując się korzystnymi sondażami, zaryzykowała i w ten sposób jej partia straciła większość w parlamencie. Dziś sondaż YouGov wskazuje, że torysi mają 36 procent poparcia i wraz z Partią Brexitową Farage’a z 12-procentowym poparciem wciąż stanowią większość zwolenników brexitu w parlamencie. Jednak choć jest to zdecydowanie więcej niż mają laburzyści (23 procent), to jeśli Corbynowi udałoby się utworzyć rząd z liberałami i SNP, kwestia pozostania Wielkiej Brytanii w UE byłaby otwarta. Obie te partie pną się szybko w sondażach i obecnie mają łącznie między 18 a 22 procent poparcia. Zapewne na utrzymanie tego trendu liczy coraz bardziej wybijający się w brexitowych zmaganiach gracz – liderka partii liberałów Jo Swinson. Jej partia przy dobrej kampanii i zwiększającej się polaryzacji społecznej może dogonić laburzystów, przejmując głosy wyborców rozczarowanych ich chwiejną postawą.

W ostatnich miesiącach to w dużym stopniu właśnie dzięki presji Swinson premier Johnson musiał zapewniać, że nie wyprowadzi kraju z Unii bez umowy, a Corbyn bardziej jednoznacznie określił w sprawie brexitu. To również ona promuje pomysł, aby obywatele UE, którzy mieszkają na stałe w Wielkiej Brytanii oraz osoby mające ukończone 16 lat mogły uzyskać prawo do głosowania w nadchodzących wyborach do parlamentu lub ewentualnym nowym referendum. Zgoda na takie zmiany z pewnością przesądziłoby o wyniku głosowania na rzecz pozostania w Unii.

Ewentualny sukces wyborczy Liberalnych Demokratów nie gwarantuje jednak zawiązania koalicji z laburzystami i szkockimi narodowcami, choćby dlatego, że liderka SNP Nicola Sturgeon poparcie dla Corbyna i współpracę z liberałami obwarowuje możliwością ponownego referendum niepodległościowego Szkotów. Nie należy być zatem przesadnym optymistą i spodziewać się szybkiego wyjścia z klinczu, w którym od dłuższego czasu znajdują się brytyjscy parlamentarzyści. Obecne sondaże dające przewagę torysom, nie rozwiążą również przyszłych problemów gospodarczych i politycznych wynikających z decyzji o opuszczeniu UE. Nie połączą one też coraz bardziej poróżnionego w sprawie brexitu społeczeństwa, nawet jeśli przełożą się na uzyskanie potrzebnej Johnsonowi większości. Wiele wskazuje więc na to, że polityka brytyjska będzie jeszcze bardziej podzielona po kampanii wyborczej, niż jest obecnie. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia czeka nas zatem dodatkowa porcja przedświątecznych brexitowych emocji.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Flickr.com