Wszyscy też – odnoszę wrażenie – zgodnie powtarzają, że były premier zamówił jakieś tajemnicze badania, z których wynikało, że ma bardzo duży elektorat negatywny, mobilizuje wyborców Prawa i Sprawiedliwości, a w związku z tym nie ma szans na zwycięstwo starciu z Andrzejem Dudą.

„Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk miał zlecić jednej z polskich firm badawczych przeprowadzenie sondażu, aby sprawdzić, jakie szanse miałby w wyborach prezydenckich w 2020 r.”, pisał dwa dni temu na łamach Wirtualnej Polski Michał Wróblewski. Chwilę później tę informację dementował publicznie poseł Platformy Michał Szczerba, powołując się na informacje z „otoczenia Donalda Tuska”.

W gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia, czy Tusk badanie zlecił, czy nie. Nawet jeśli tak było i wyniki faktycznie okazały się dla niego niekorzystne, trudno uwierzyć, że to jedno badanie było przyczyną jego decyzji. Największe prestiżowe instytuty badawcze dysponujące ogromnymi budżetami nie były w stanie dobrze przewidzieć całego szeregu ostatnich wyborów, na czele z referendum brexitowym, w których mieli zwyciężyć zwolennicy pozostania w UE, i wyborami prezydenckimi w USA, w których Donald Trump miał ponieść sromotną porażkę. Ale Donald Tusk zlecił takie badania, które na 7 miesięcy przed wyborami, przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kampanii, wykazały mu, że z Andrzejem Dudą na pewno nie wygra? Wiara w tego rodzaju tłumaczenia to skrajna naiwność.

Donald Tusk zlecił takie badania, które na 7 miesięcy przed wyborami, przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kampanii, wykazały mu, że z Andrzejem Dudą na pewno nie wygra? Wiara w tego rodzaju tłumaczenia to skrajna naiwność. | Łukasz Pawłowski

Idźmy jednak dalej. W wywiadzie dla Onetu prezes Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych (IBRIS) Marcin Duma już po fakcie twierdził, że Tusk był w najbliższych wyborach „niewybieralny”, a to ze względu na „podniesienie wieku emerytalnego i likwidację OFE”. Duma odwołuje się tym samym do owego „bagażu trudnych decyzji”, jakim rzekomo jest obciążony były premier. Tym właśnie argumentem posłużył się zresztą sam Tusk.

Ale jednocześnie Marcin Duma przekonuje, że „Tusk był na topie dwa, trzy lata temu” i wówczas „jego notowania były lepsze niż Andrzeja Dudy”. Wypływa stąd fascynujący wniosek – otóż Polacy po czterech latach rządu PiS-u pamiętają Tuskowi niepopularne reformy jego ekipy, ale jednocześnie trzy lata temu, czyli dość świeżo po odejściu Tuska, nie byli skłonni mu ich wypominać.

Duma podkreśla co prawda, że „Polacy nie przywiązywali wtedy wielkiej uwagi do dorobku ośmiu lat rządów Tuska”, bo to był czas, kiedy „wizytował prokuraturę, a PiS wywierało na niego bardzo dużą presję”, co z kolei przekładało się na wzrost sympatii elektoratu. Kiedy presja ze strony PiS-u zniknęła, to zniknęła i sympatia, mówi prezes IBRIS. I znów, zachodzę w głowę, jak to ma nam tłumaczyć decyzję o rezygnacji z kandydowania.

Przecież gdyby Tusk zdecydował się na start, to PiS wywarło by na nim taką presję, że – zgodnie z argumentacją Marcina Dumy – sympatia do niego powinna poszybować na niespotykany dotąd poziom! No chyba że politycy PiS-u obecność Tuska w wyścigu po prostu by zignorowali. Trudno mi w to jednak uwierzyć.

Prezes IBRIS przekonuje, że „Tusk był na topie dwa, trzy lata temu” i wówczas „jego notowania były lepsze niż Andrzeja Dudy”. Wypływa stąd fascynujący wniosek – otóż Polacy po czterech latach rządu PiS pamiętają Tuskowi niepopularne reformy jego ekipy, ale jednocześnie trzy lata temu, czyli dość świeżo po odejściu Tuska, nie byli skłonni mu ich wypominać.  | Łukasz Pawłowski

Na koniec warto przytoczyć jeszcze jeden często powtarzany argument, jakoby decyzja Donalda Tuska była podyktowana… przegraną partii opozycyjnych w wyborach parlamentarnych. Zgodnie z tą tezą, gdyby dziś to Koalicja Obywatelska w glorii zwycięzcy zabierała się za tworzenie rządu, Tusk z łatwością wygrałby wybory prezydenckie, niesiony na fali społecznego entuzjazmu. Doprawdy nie wiem, na jakiej podstawie oparte są te prognozy. Dlaczego po 7 miesiącach niełatwych rządów koalicji KO–PSL albo tym bardziej KO–PSL i Lewicy, z mocnym PiS-em w roli głównej partii opozycyjnej, wyborcy z entuzjazmem mieliby się rzucić do głosowania na Donalda Tuska.

Jest wręcz odwrotnie – jeśli jakieś okoliczności zewnętrzne sprzyjały kandydaturze Tuska, to właśnie takie, z jakimi mamy do czynienia obecnie. Kolejna kadencja rządów PiS-u sprawiała, że Tusk mógł być dla wielu wyborców opozycji jeśli nie ostatnią nadzieją, to z pewnością akceptowalną alternatywą. A w ciągu kilku miesięcy kampanii miał szansę zdobyć poparcie tych części elektoratu, w których rzekomo wypadał gorzej – chociażby młodszych wyborców.

Jeśli tej próby nie podjął, to nie dlatego, że tak wyszło mu z jednego badania czy z powodu przegranej opozycji (albo raczej Koalicji Obywatelskiej, bo inne partie wypadły całkiem dobrze) w wyborach.

Być może były to względy rodzinne, być może inne plany zawodowe, być może chęć przejścia na polityczną emeryturę. Trudno z takimi osobistymi motywacjami dyskutować. Trudno też jednak „kupić” dziś opowieści wszystkich tych, którzy przekonują, że już od dawna wiedzieli, co zrobi Tusk. I nie są zaskoczeni, bo przecież gołym okiem widać, że w najbliższych wyborach nie miał najmniejszych szans.

 

Fot. European People’s Party_Źródło_Flick.com [CC BY 2.0]