Szanowni Państwo!

„Naszym celem jest budowa polskiej wersji państwa dobrobytu”, mówił na największej przedwyborczej konferencji Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. „Musimy w tej kadencji i daj Boże w następnych, jeżeli społeczeństwo nas poprze, postawić przede wszystkim na wzrost płac i wzrost dochodów społeczeństwa”, dodawał. Tym zapowiedziom towarzyszył cały wachlarz obietnic – od tak zwanej trzynastej, a dla biedniejszych nawet czternastej emerytury, przez zwiększenie dopłat dla rolników, po podniesienie płacy minimalnej i… budowę 100 nowych obwodnic.

Od tamtej pory chwytliwe hasło o „polskiej wersji państwa dobrobytu” stoi na czele politycznej agendy PiS-u – zdobi nawet tytułową stronę programu partii. Wydaje się więc, że „państwo dobrobytu” to klucz do zrozumienia polskiej rzeczywistości najbliższych czterech lat. Brakuje nam niestety ważnego szczegółu – jego jasnej definicji.

„Wzrost PKB na tle innych krajów europejskich, wzrost poziomu życia, wzrost dochodów budżetowych, obniżenie poziomu zadłużenia, ograniczenie sfery niedostatku […], a także zmniejszanie się różnic społecznych” – te wszystkie twierdzenia zawarte w programie PiS-u brzmią bardzo atrakcyjnie, jest jednak co najmniej kilka „ale”. Po pierwsze, podpisać pod nimi mogłaby się każda partia – od skrajnie liberalnej (zwłaszcza pod hasłem „obniżenia poziomu zadłużenia”), po czystą lewicę („ograniczenie sfery niedostatku, zmniejszanie się różnic społecznych). Po drugie, ważniejsze od ogólnych zapowiedzi powszechnej szczęśliwości są metody osiągnięcia tych celów. W jaki sposób PiS chce zwiększyć dochody państwa, zmniejszyć zadłużenie, a jednocześnie zmniejszać nierówności oraz inwestować w podnoszenie jakości życia, co przecież wymaga poniesienia wydatków? Po trzecie, wreszcie – w jaki sposób określimy stan realizacji obietnic? To ważne, bo przecież słynny program Rodzina 500 Plus miał pierwotnie służyć poprawie poziomu dzietności. Tego celu nie udało się osiągnąć. To nie znaczy, że program należy znieść, ale dobrze by było wiedzieć, jakim celom ma służyć, po to żeby ocenić, czy po prostu jest skuteczny.

Wróćmy jednak do samego pojęcia „państwa dobrobytu”. Pojęcie kojarzy się jednoznacznie z państwami zachodniej Europy, ale przecież one także różnią się od siebie. W Szwecji polityka społeczna różni się do tej w Wielkiej Brytanii, która z kolei różni się od tej, dajmy na to, w Niemczech, do których my, Polacy, tak bardzo lubimy się porównywać. Zdaniem Kaczyńskiego poziom Niemiec pod względem PKB i płac osiągniemy za… dokładnie 21 lat. I to nie poziom obecny, ale ten, na jakim Niemcy znajdą się za dwie dekady. Jeszcze ciekawsze jest to, że Kaczyński zapowiedział, iż w ramach budowy polskiej wersji państwa dobrobytu „nie chcemy ograniczać się do redystrybucji”. Zamiast tego chodzi „o dobrobyt naprawdę”. Co to znaczy? Czy PiS przedstawi światu zupełnie nowy, unikalny wzór państwa opiekuńczego?

Na razie tego nie widać. Uruchomiono co prawda wielkie transfery pieniężne w postaci 500 plus, piórnikowego czy dodatkowych świadczeń emerytalnych, ale oczekiwanej przez wielu rewolucji w usługach publicznych nie widać. Wręcz przeciwnie – opieka zdrowotna czy system edukacji zmagają się z kolejnymi problemami. A bez dobrych usług publicznych trudno mówić o państwie dobrobytu. Na łamach „Kultury Liberalnej” wielokrotnie pisaliśmy o zjawisku drugiej fali prywatyzacji. Póki co nie wiemy, jak Polska z wizji PiS-u sobie z nim poradzi.

„500 plus to jedynie pierwszy etap budowania państwa dobrobytu. To jest państwo dobrobytu z lat 40. XX wieku, kiedy tworzono tego typu świadczenia we Francji czy w krajach skandynawskich. Ale to było 70 lat temu!”, mówi Marek Naczyk, politolog z Uniwersytetu w Oksfordzie, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jakubem Bodzionym.

Ale na tym nie kończą się problemy z wizją PiS-u. Otóż obok niejasności dotyczących samych celów i metod ich realizacji, dochodzi także pytanie o rozwiązania dotyczące tak zwanych kwestii obyczajowych, których w tej debacie nie da się uniknąć. Państwo dobrobytu musi się bowiem dostosowywać do zmieniających się norm społecznych. I odpowiedzieć na pytanie, czy na przykład urlop rodzicielski powinien przysługiwać także ojcom, a może być dla nich w jakimś wymiarze obowiązkowy? Czy zapłodnienie in vitro powinno być finansowane przez państwo, a jeśli tak, czy prawo do niego powinny mieć też pary jednopłciowe lub single? Czy osoby poza związkami małżeńskimi mogą korzystać z takich samych praw, jakie mają osoby w takich związkach?

Lider PiS-u tymczasem zdaje się sądzić, że jego modelowe państwo dobrobytu będzie takie, jak jego modelowi Polacy: katolickie, konserwatywne, oparte na kościelnej definicji rodziny. Mamy mieć zachodnie sukcesy, bez zachodnich wartości. Zachodnie bogactwo, bez zachodniego społeczeństwa. Zachód bez błędów i wypaczeń. Program partii zapowiada „odrzucenie ofensywy zmierzającej do podważenia fundamentów naszej kultury, naszej tożsamości i wreszcie naszej wolności”.

„Dla mnie ta cała koncepcja jest bardzo wyraźnie podobna do sposobu myślenia wielu modernizatorów i przywódców krajów peryferyjnych, którzy chcieli awansować do pierwszej ligi cywilizacyjnej i gospodarczej. Oni bardzo często mieli bardzo ambiwalentny stosunek do Zachodu. Z jednej strony mieli oczywiście potworne kompleksy, z drugiej były one połączone z poczuciem wyższości”, mówił historyk i publicysta Adam Leszczyński na debacie „Kultury Liberalnej” pod tytułem „Czy Polska może być postępowa?”.

„Ta ambiwalencja jest bardzo wyraźnie widoczna później w programach modernizacyjnych, które polegały trochę na traktowaniu nowoczesności […] jak supermarketu. To znaczy bierzemy autostrady, ale nie bierzemy pustych kościołów. Bierzemy internet, a nie bierzemy małżeństw jednopłciowych. Dokładnie ten sposób myślenia prezentuje Jarosław Kaczyński”, twierdzi Leszczyński. A jego zdanie podzielali inni uczestnicy dyskusji: socjolog prof. Anna Giza, dziennikarka Karolina Lewicka i publicystka „Kultury Liberalnej” Katarzyna Kasia.

A może zapowiedzi Kaczyńskiego są kompletnie chybione z jeszcze jednego powodu: może Polska już jest państwem dobrobytu? W najnowszym raporcie „Kultury Liberalnej”, który opublikujemy w najbliższym czasie, porównujemy wydatki na polityki socjalne w różnych państwach. Okazuje się, że jeśli zmierzymy je jako procent PKB, to Polska wcale nie odstaje od takich symboli państwa dobrobytu jak Holandia, Niemcy czy nawet Dania! W znacznym stopniu naszym problemem jest nie tyle ilość pieniędzy przeznaczana na te cele, co struktura wydatków: bardzo dużo przeznaczamy na emerytury, ale niewiele na chociażby ochronę zdrowia. W tym sensie można powiedzieć, że polski model państwa dobrobytu już istnieje!

„Nasz postkomunistyczny model państwa dobrobytu jest w pewnej mierze swoisty”, mówi ekonomista, prof. Ryszard Szarfenberg w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. „Mamy w Polsce elementy zarówno modelu kontynentalnego, jak i skandynawskiego. Podobnie jak w modelu kontynentalnym, jest duża rola ubezpieczeń społecznych, w tym bardzo wysokie wydatki na emerytury. System jest silnie ukierunkowany na realizowanie świadczeń na rzecz osób starszych. […] Model skandynawski odzwierciedlają powszechne i bezpłatne usługi publiczne, takie jak służba zdrowia oraz edukacja”.

Problem w tym, oczywiście, że jakość tych usług pozostawia bardzo wiele do życzenia i zapewne bez zwiększenia nakładów, kosztem bonusowych emerytur czy podniesienia wieku emerytalnego, niewiele da się zrobić. Miesiąc po wyborach widzimy zresztą wyraźnie, że PiS samo wpadło w pułapkę składanych bez ładu i składu obietnic.

Podniesienie składek emerytalnych dla najbogatszych (w zamian za bardzo wysokie emerytury w przyszłości), podniesienie opodatkowania umów zleceń, przeznaczenie pieniędzy dla niepełnosprawnych na transfery dla emerytów, wreszcie podniesienie akcyzy na wyroby tytoniowe i alkoholowe – cała seria decyzji partii rządzącej nie wygląda jak przemyślany plan tworzenia nowej „umowy społecznej”. Nie widać tu troski o małe i średnie przedsiębiorstwa, które w Polsce dają pracę. To raczej desperackie próby walki z problemami budżetu.

Wreszcie bezkompromisowość polityczna PiS-u nie sprzyja budowaniu długofalowego projektu – takiego, który po odejściu od władzy partii Kaczyńskiego inne partie będą gotowe nieść dalej. Konfrontacyjność polityczną musiałoby zastąpić wzajemne zaufanie. Na to jednak polskie partie polityczne nie są gotowe. A dokładniej – wcale tego nie chcą, pełne obaw o to, czy przetrwają choćby kilka następnych lat.

Między innymi dlatego projekt pod nazwą „polska wersja państwa dobrobytu” w tej chwili stoi na glinianych nogach.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”