Dawid Dróżdż: Co było inspiracją do powstania „Supernovej”?

Bartosz Kruhlik: Kilka lat temu w poranek sylwestrowy zdarzył się wypadek, który bardzo mnie poruszył. Pomyślałem, że jest to ciekawy temat na film, bo taka tragedia może przydarzyć się każdemu. Bazą do „Supernovej” było samo to wydarzenie i towarzyszące mu emocje. Przeczytałem wiele artykułów na ten temat. Sytuacja przedstawiona w filmie jest jednak fikcyjna i nie ma nic wspólnego z prawdziwym wypadkiem.

Jak twórca może wzbudzić w sobie tak skrajne emocje, wiarygodnie przedstawiając tragiczny wypadek, w którym ginie kobieta i dwójka jej dzieci?

Robienie filmu to dziwaczny proces. Czasami musisz otworzyć się na historię emocjonalnie, a czasami musisz być gościem z miarką, który składa wszystko w całość. Kubrick nakręcił kilkanaście filmów na różne tematy, a nigdy nie był w kosmosie ani nie mordował ludzi. Drgają we mnie pewne struny, które pozwalają mi wczuć się w tę historię. Próbowałem także przywoływać własne bolesne przeżycia. Pisanie scenariusza zamienia się wtedy w seanse terapeutyczne lub wręcz traumatyczne.

Materiały dystrybutora Forum Film Poland.

W filmie nie wszyscy przypadkowi świadkowie tego wydarzenia mają jednak w sobie tyle empatii wobec ofiar. Na ulicy zdarzył się tragiczny wypadek, a niektórzy w tym czasie żartują sobie z policjantki.

W trakcie konsultacji jeden ze strażaków powiedział mi, że kiedyś podczas bardzo tragicznego wypadku zobaczył chłopaka, który stał obok, jadł kebaba i się śmiał. „Supernova” opowiada o dużej grupie ludzi, w której każdy reaguje inaczej, bo każdy ma inną perspektywę. Nie chciałem robić dramatycznego filmu o wypadku, który sam w sobie jest dramatyczny – to by było masło maślane. Zależało mi na pokazaniu różnych ludzi, różnych punktów widzenia, które ostatecznie łączą się w tym dramacie.

Dlaczego zdecydowałeś się na osadzenie akcji filmu na prowincji?

Całą historię pcha do przodu to, że sprawcą wypadku jest człowiek spoza tej społeczności, który ma inne przywileje niż cała reszta. Chciałem przedstawić zbiorową histerię tego małego świata.

Poza tym bardzo lubię wieś: ludzie przeżywają życie w jednym miejscu. Ten świat jest w nich osadzony. Do dużych miast przyjeżdżamy, coś dostajemy i pędzimy dalej, jesteśmy w nich anonimowi. Tymczasem taka historia toczy się inaczej, kiedy ludzie mają poczucie wspólnoty.

Robienie filmu to dziwaczny proces. Czasami musisz otworzyć się na historię emocjonalnie, a czasami musisz być gościem z miarką, który składa wszystko w całość. | Bartosz Kruhlik

Społeczeństwo wiejskie bywa ostatnio przedstawiane w kinie i mediach jako uwstecznione, zacietrzewione w swoich konserwatywnych poglądach. Nie bałeś się, że wpiszesz się w tę narrację?

Nie myślę takimi kategoriami; robię film o człowieku i nie obchodzi mnie, skąd on jest. Sam miałem kompleks bycia z małego miasta, ale później zrozumiałem, że to wszystko nie ma znaczenia. Możesz być z małej wsi i zdobyć świat. Moim celem nie było sportretowanie wsi, ale ludzi w sytuacji, z którą sobie nie radzą i pod jej wpływem robią rzeczy, których normalnie by nie zrobili.

Nie radzą sobie nie tylko mieszkańcy, ale i służby ratownicze. Szczególnie policjanci sprawiają wrażenie niekompetentnych.

Moim celem było stworzenie wyrazistych postaci. Nie chciałem trzech takich samych znudzonych policjantów. Wszyscy są na innym etapie życia, mają inne potrzeby i charakter. Jeden śmieszkuje i rozładowuje napięcie, podczas gdy drugi przeżywa tę tragedię. To film o zwykłych ludziach, a nie Jamesach Bondach. Priorytetem było stworzenie wiarygodnego obrazu psychologicznego bohaterów.

Materiały dystrybutora Forum Film Poland.

A sytuacja jest szczególnie nerwowa, bo sprawca, który rozjechał rodzinę, uciekł z miejsca wypadku. Okazuje się, że jest posłem i może uniknąć odpowiedzialności za to morderstwo. Czy tak rzeczywiście działa w naszym kraju immunitet parlamentarny?

Procedury w takich sytuacjach nie są jasne. W filmie sam komendant nie wie, jak się zachować, żeby nie podpaść władzy. Być może to jest obraz współczesnej Polski? Kraju żyjącego w echu głębokiego PRL-u, gdzie każdy się wszystkiego boi.

Przeczytałem regulaminy dotyczące immunitetów parlamentarnych, rozmawiałem na ten temat z policjantami. Przy przestępstwie, w którym nie ma żadnych znaków zapytania, immunitet nie zawsze całkowicie chroni sprawcę.

Istotne są także okoliczności. Przypuszczam, że gdyby taki wypadek zdarzył się na autostradzie A1 lub na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, to trudniej byłoby zamieść wszystko pod dywan. Łatwiej jest coś nagiąć i przekręcić, jeśli do wypadku dochodzi na prowincji.

Bohater ma możliwość wykorzystania swojej pozycji, aby wywinąć się od odpowiedzialności. Na końcu rozumie jednak, że zło, którym się posługiwał, jest toksyczne i go przerasta. Potrzebuje wtedy oczyszczenia.

Oczyszczenia, czyli?

Przekroczenia jakiejś swojej granicy. Czasem unicestwienia siebie, czasem przyznania się do winy przed całym światem.

Miałeś w swoim życiu taką supernową, która zmusiła cię do przekroczenia jakichś granic?

Miałem, ale dotyczyło to moich prywatnych spraw, a nie traum związanych z czyjąś śmiercią czy wypadkiem. Wszyscy mają chyba w swoim życiu kilka wydarzeń, które są niewygodne, kłują przez wiele lat. Chociażby każde rozstanie jest taką supernową.

W „Supernovej” chciałem zawrzeć wszystko, co według mnie mam najlepszego. W latach 70. filmy robili wybrańcy. Dzisiaj sprawę ułatwiają nowe technologie oraz sposoby budżetowania. | Bartosz Kruhlik

Jesteś kolejnym młodym twórcą w ostatnich latach, którego debiut był jednym z odkryć festiwalu w Gdyni. Możemy mówić już o nowej fali w polskim kinie?

Trudno coś dostrzec, będąc w środku. Myślę, że każdy z nas jest inny. Większość stara się mieć w sobie wolność i szczególnie w pierwszym filmie w pełnej krasie pokazać siebie. Ja także w „Supernovej” chciałem zawrzeć wszystko, co według mnie mam najlepszego. W latach 70. filmy robili wybrańcy. Dzisiaj sprawę ułatwiają nowe technologie oraz sposoby budżetowania. Jest coraz więcej możliwości zrealizowania swojego pierwszego filmu w ramach różnych programów. Młodzi twórcy mają szansę wypowiedzenia się, dzięki czemu kino na świecie staje się bardzo różnorodne.

W Polsce jest miejsce na tak różnorodne kino?

Obserwując tegoroczny box office, można odnieść wrażenie, że widzowie są zmęczeni oglądaniem w kółko tego samego. Słabe wyniki osiąga kino historyczne. Ludzie widzą, że coś się wypala w popularnym opowiadaniu, zaczynają sami poszukiwać czegoś nowego. Marzę o tym, żeby polski widz żądał od twórców więcej i stymulował nas do wysiłku.

Chciałbym, żeby więcej ludzi chodziło na przykład na filmy Lecha Majewskiego, w których jest jakaś wymiana myśli. Na razie, zamiast tego oblegane są seanse komedii romantycznych z tymi samymi twarzami. Niestety, kino nadal jest traktowane jak jarmark. Coraz więcej jest młodych, zdolnych filmowców, ale wielu często nie otrzymuje możliwości dojścia do głosu. Pokazała to selekcja w Gdyni. Kilku świetnych debiutantów nie miało szansy zaprezentowania swojego filmu.

Jak to przekłada się na odbiór krytyków?

W Polsce jest za mało szczerej dyskusji: nawet jeśli powstaje przeciętny film, to później spotkanie z twórcami zamienia się w festiwal komplementów. Widzom, krytykom, dziennikarzom brakuje odwagi do przedyskutowania filmu, rozebrania go na czynniki pierwsze. Mam wrażenie, że wielu podchodzi do tego na zasadzie: „dobra, film mi się nie podobał, ale zostanę na spotkaniu, bo tam gra ten znany aktor, to se popatrzę”.

Materiały dystrybutora Forum Film Poland.

Kiedy byłem ze swoim filmem krótkometrażowym we Francji, to ludzie nas maglowali przez godzinę. Byli zainteresowani filmem, jak coś im nie grało, to mówili o tym głośno. U nas nie ma takiej tradycji, twórcy filmowi są traktowani jak półbogowie, którym nie zadaje się trudnych pytań. To wszystkim robi krzywdę. Rozmowa służyłaby lepszym filmom w przyszłości.

Dlaczego we Francji można, a u nas nie?

To są procesy, które trwają latami. Coś musi zmienić się w ludziach naturalnie, aby potrzebowali takiej dyskusji. We Francji jest inna kultura rozmowy, debaty filozoficznej, politycznej. To jest inny rodzaj społeczeństwa. Boli mnie to, że ktoś przyjdzie na film, na spotkaniu autorskim siedzi cicho, a później obrobi za plecami.

Rzadko podejmowana jest odważna rozmowa również z pozycji moderatora czy krytyka. Byłem kiedyś na spotkaniu po seansie filmu wyraźnie nieudanego artystycznie. Ze strony prowadzącego nie padło żadne krytyczne zdanie. Jeśli poświęcam parę lat, żeby zrobić film, to później chciałbym, żeby odbyła się na jego temat jakaś rozmowa, żeby ludzie chcieli go przeżyć głębiej. Może to jest marzenie naiwniaka? Może ludzie nie mają czasu, żeby się zatrzymać i pomyśleć o filmie? Mimo wszystko wierzę, że kiedyś zaczniemy spotykać się na szczerych, otwartych wymianach myśli.

 

Wywiad został przeprowadzony podczas 17. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest w Toruniu