Paradoks pierwszy: kandydatka establishmentu jako symbol zmiany
Pierwszy paradoks polegał na tym, że Kidawa-Błońska – chociaż w Platformie Obywatelskiej jest od samego początku, od 2001 roku – była kandydatką popieraną przez zwolenników radykalnych zmian w partii. I to mimo że w czasie tej osiemnastoletniej przynależności zwyciężczyni prawyborów nie była szeregowym posłem, ale rzecznikiem rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, a także Marszałkiem Sejmu, czyli formalnie drugą osobą w państwie.
Co więcej, właśnie to doświadczenie podnosi się jako jeden z argumentów na rzecz jej wyboru. Tak było w czasie kampanii parlamentarnej, kiedy Kidawa-Błońska była kandydatem na premiera i tak najpewniej będzie przy okazji wyborów prezydenckich.
Niezależnie od poglądów i sympatii politycznych, wydaje się, że to Jacek Jaśkowiak, polityk z trzykrotnie krótszym stażem w PO, który nigdy nie zajmował najwyższych stanowisk partyjnych, lepiej nadawałby się na symbol zmian. W rozmowie z „Kulturą Liberalną” przeprowadzoną jeszcze przed wyborami sam przekonywał, że jego kontrkandydatka „jest symbolem 8 lat rządów PO, a tym samym i zaniechań z tego okresu”, a w związku z tym jej wybór jest „ryzykowny”. Nie znaczy to ani że Jaśkowiak miałby automatycznie większe szanse, ani też że Małgorzata Kidawa-Błońska jest skazana na porażkę, akurat w tej diagnozie trudno mu odmówić racji. Kandydatka PO jest blisko związana z poprzednimi władzami w partii i z pewnością ten fakt będzie przez PiS wykorzystywany w kampanii.
Paradoks drugi: outsider niesamodzielny
Jak to więc możliwe, że zwolennicy zmiany poparli kandydatkę z partyjnego establishmentu, a nie potencjalnie nowatorskiego outsidera, którym jest Jaśkowiak? Ano właśnie dlatego – i to paradoks drugi – że ów outsider jako osoba o słabszej pozycji wewnątrz ugrupowania musiałby się zdać na wsparcie obecnych władz partii. Kidawa-Błońska jako polityczka znacznie bardziej rozpoznawalna i dodatkowo wzmocniona dobrym wynikiem uzyskanym w Warszawie podczas wyborów parlamentarnych może dziś być bardziej samodzielna.
Paradoks trzeci: Schetyna wspiera, potem się odwraca
W ten sposób dochodzimy do trzeciego paradoksu. Przecież za ten wynik, a tym samym wzmocnienie byłej marszałek odpowiada nie kto inny, jak Grzegorz Schetyna, który mianował ją kandydatką na premiera i odstąpił swoje pierwsze miejsce na liście warszawskiej. Tymczasem zaledwie dwa miesiące później ludzie zbliżeni do Schetyny – co przyznawał sam Jaśkowiak – to prezydentowi Poznania pomagali w prowadzeniu kampanii. Skąd ta zmiana? Odpowiedź jest prosta – dobry wynik Kidawy-Błońskiej w Warszawie i jednocześnie bardzo słaby rezultat Koalicji Obywatelskiej na tyle wzmocniły pozycję byłej marszałek kosztem lidera, że stała się dla niego poważnym zagrożeniem.
Paradoks czwarty: Schetyna na lewo
Doszło więc do tego – oto paradoks czwarty – że Schetyna, który jeszcze nie tak dawno nie chciał iść do wyborów parlamentarnych z SLD i Wiosną, obawiając się przesunięcia PO za bardzo na lewo, popierał w prawyborach prezydenckich zwolennika legalizacji małżeństw homoseksualnych zamiast znacznie bardziej konserwatywnej Kidawy-Błońskiej.
Te wszystkie sprzeczności dobrze oddają też opinie niespotykanie aktywnego ostatnio w polskiej polityce Donalda Tuska. Były premier na spotkaniu z publicznością w „Gazecie Wyborczej” udzielił jednoznacznego poparcia Małgorzacie Kidawie-Błońskiej. „Jeśli myślimy o zwycięstwie, potrzebujemy kogoś takiego jak pani Małgorzata Kidawa-Błońska”, mówił – już po ogłoszeniu wyników prawyborów – Tusk. Ale już pytany o ewentualne zmiany w kierownictwie Platformy Obywatelskiej odpowiadał, że „jeśli będzie to zmiana na lepsze, to nie należy się ani chwili wahać”. I dodawał, że „wiele wskazuje na to, że to jest ten moment, że to jest ten czas, kiedy potrzeba takiej zmiany – i pokoleniowej, i energetycznej”.
Schetyna, który jeszcze nie tak dawno nie chciał iść do wyborów parlamentarnych z SLD i Wiosną, obawiając się przesunięcia PO za bardzo na lewo, wspierał w prawyborach prezydenckich zwolennika legalizacji małżeństw homoseksualnych zamiast znacznie bardziej konserwatywnej Kidawy-Błońskiej. | Łukasz Pawłowski
Wiele więc wskazuje na to, że po sukcesie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej Grzegorz Schetyna po raz kolejny w swojej długiej karierze będzie się bił o polityczne przetrwanie. Chociaż obecny przewodniczący wciąż nie ogłosił jeszcze, że chciałby pozostać na czele partii, to trudno sobie wyobrazić, by tak łatwo się poddał.
To oznacza, że przynajmniej do 25 stycznia (kiedy odbędzie się pierwsza tura wyborów na szefa PO), a prawdopodobnie do 8 lutego (kiedy odbędzie się druga tura), partia bardziej będzie skoncentrowana na sobie i tarciach personalnych niż na kampanii prezydenckiej. W tej sytuacji wypracowanie atrakcyjnych propozycji programowych i dotarcie z nimi do szerokiej grupy wyborców będzie bardzo trudne.
Paradoks piąty: gotowa, niegotowa?
A przecież dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej poważna rywalizacja dopiero się zaczyna. O głosy rywalizować będzie nie tylko z Andrzejem Dudą, ale także z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i wielką niewiadomą tych wyborów, czyli Szymonem Hołownią. Wciąż nie wiadomo też na pewno, czy swoich kandydatów nie wystawią inne partie należące do Koalicji Obywatelskiej.
Lider PSL-u już w sobotę gratulował Kidawie-Błońskiej sukcesu, a jednocześnie domagał się „natychmiastowej debaty”. „Rozumiem, że teraz jest już gotowa i szybko do takiej debaty dojdzie”, mówił Kosiniak-Kamysz.
Czy jednak Małgorzata Kidawa-Błońska faktycznie „jest już gotowa”? Otóż, mimo wieloletniego doświadczenia, mimo że była już kandydatką największej partii opozycyjnej na premiera, a obecnie ma walczyć o prezydenturę, niekoniecznie sprawia wrażenie w pełni „gotowej”, by łatwo pokonać Andrzeja Dudę. Podobnie zresztą jak sama partia.
I to kolejny paradoks prawyborów w Platformie Obywatelskiej.