Chcemy jeść zdrowiej, kupujemy produkty pozbawione chemicznych dodatków i wyprodukowane bez użycia sztucznych nawozów. Jeśli butelka, to ta wielokrotnego użytku i z ładnym designem, a torba na zakupy – tylko materiałowa, chodzenie z reklamówką to przecież wstyd. Problem w tym, że nasze ekologiczne nawyki, wbrew temu, co się nam powtarza, nie zawsze przynoszą pozytywne skutki.

Jednym z nich jest greenwashing, czyli ekościema – wprowadzanie w błąd konsumentów poprzez serwowanie im nieprawdziwych lub odwracających uwagę od realnego problemu informacji na temat oferowanych, rzekomo ekologicznych produktów i usług.

Określenie greenwashing wprowadził do użycia Jay Westerveld w 1986 roku. Amerykański badacz ochrony środowiska opisał sytuację, kiedy w jednym z hoteli obsługa poprosiła gości o to, żeby rzadziej zgłaszali potrzebę wymiany ręczników, tłumacząc się troską o środowisko naturalne. W rzeczywistości chodziło wyłącznie o zaoszczędzenie pieniędzy na praniu .

Jak podaje raport firmy doradczej Underwater Laboratories, która opracowuje standardy bezpieczeństwa między innymi dla rządu Stanów Zjednoczonych, istnieje 7 głównych „grzechów” greenwashingu:

1. Grzech ukrytego kompromisu – sugeruje się, że produkt jest „eko” w oparciu o wąski zestaw cech. Produkt z biodegradowalnego materiału nie zawsze jest przyjazny dla środowiska, bo podczas jego produkcji mogło dojść do ekstensywnej wycinki lasu.

2. Brak dowodu – oznaczenie, że projekt jest „bio”, „eko” pochodzi tylko od producenta, nie posiada jednak odpowiednich certyfikatów.

3. Niejasność – stosowanie określeń o tak szerokim znaczeniu, że mogą one wprowadzać w błąd. Przykładem może być w produkt „w 100% naturalny” – wiele substancji, które występują naturalnie, może być szkodliwych.

4. Kult fałszywej etykiety – umieszczanie na produktach grafik lub tekstów, które sugerują, że ich ekologiczne pochodzenie zostało potwierdzone przez niezależną organizację.

5. Nieistotność – podkreślanie, że dany produkt nie posiada w swoim składzie danej substancji, chociaż od dawna jest ona niestosowana lub prawnie zakazana.

6. Mniejsze zło – twierdzenie, które może być prawdziwe w obrębie kategorii produktu, ale odwraca uwagę od większego wpływu całej branży na środowisko. Przykładem tego grzechu mogą być organiczne papierosy lub „ekologiczne” samochody sportowe.

7. Kłamstwo – używanie argumentów ekologicznych, które nie znajdują potwierdzenia w faktach. Posługiwanie się fałszywymi, nieistniejącymi certyfikatami.

Kluczową kwestią, o której nie wspominają jednak autorzy raportu, jest podstępne zrzucanie odpowiedzialności za kryzys klimatyczny. Zjawisko ma wywołać wśród niezorientowanych osób wyrzuty sumienia w związku z prowadzonym trybem życia – jedzeniem mięsa, codziennym używaniem plastiku, jazdą samochodem czy podróżami lotniczymi.

Oczywiście, wypracowywanie pożytecznych nawyków ma znaczenie, bo zwiększa naszą świadomość. Dzięki temu możemy wywierać presję konsumencką na firmy, które zanieczyszczają środowisko, czy głosować na partie i polityków traktujących walkę ze zmianami klimatu priorytetowo. Natomiast rezygnacja z lotu na wakacje czy kupienie butelki wielokrotnego użytku może ewentualnie uspokoić nasze sumienie, ale nie ma większego wpływu na zatrzymanie kryzysu klimatycznego.

A taką wersję wydarzeń starają się nam przedstawić możni tego świata – od wielkich koncernów paliwowych, przez Dominikę Kulczyk, europosłankę Sylwię Spurek, aż po firmy wprowadzające pseudoekologiczne rozwiązania. Głośnym początkiem polskiej dyskusji na ten temat była firmowana przez celebrytów akcja „Tu pijesz bez słomki”,  której autorami byli blogerka i aktywistka Areta Szpura wraz z Noizz.pl. Przekazem kampanii była rezygnacja z plastikowych słomek – zarówno ze strony klientów, jak i właścicieli lokali. Przekaz dotarł do bardzo wielu osób, a jego emocjonalny charakter wywołał kontrowersje. Jej niewątpliwą zaletą było zwrócenie uwagi na problem zanieczyszczenia naszych mórz i oceanów plastikiem oraz jego skalę.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/06/18/areta-szpura-jak-uratowac-swiat-rozmowa/?fbclid=IwAR3Z_6MhkACbI5aPHFim99Pv9_HjUP_PQKNtySs-kMkvE6kR6DOzYiJNQss” txt1=”Szpura: Jedna para dżinsów to 10 000 litrów wody. Musimy się opamiętać” txt2=”” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/01/Źródło_MaxPixel-CC0-550×367.jpg”]

I ten efekt był zdecydowanie najbardziej wartościową częścią akcji. Jednak warto pamiętać, że słomki odpowiadają jedynie za 0,025 procent plastikowych zanieczyszczeń, które lądują w morzach i oceanach. Stąd informacja sprzed kilku dni, że McDonald’s w polskich restauracjach zrezygnuje z ich używania, jest oczywiście pozytywna, ale w dużej mierze zwodnicza. Słomki to tylko ułamek problemu, a ich pozbycie się nie redukuje kluczowych aspektów negatywnego wpływu korporacji na środowisko.

Fot. Pexels.com

Największy producent plastiku na świecie uczy recyklingu

Można odnieść wrażenie, że odpowiedzialność za własną działalność chciałby przerzucić na konsumentów między innymi koncern Coca-Cola – skądinąd największy producent plastiku na świecie. Korporacja wytwarza rocznie około trzech milionów ton plastikowych opakowań – czyli 200 tysięcy butelek na minutę. W zeszłym roku firma rozpoczęła akcję „Wszystkie ręce na pokład”, której celem była promocja recyklingu odpadów i zwiększenie świadomości na temat ich segregacji. Do 2030 roku firma zobowiązała się, że będzie odzyskiwać taką samą liczbę opakowań z odpadów, ile sama ich produkuje. W ramach kampanii do niektórych dziennikarzy, przedsiębiorstw oraz organizacji pozarządowych wysłano przesyłkę z pustą butelką po Coca-Coli oraz listem w środku wyjaśniającym założenia akcji. Tak oto korporacja, która odpowiada za ogromną część wyprodukowanych na świecie plastikowych opakowań, rozsyła je konsumentom, po to, aby wiedzieli, do którego kosza należy je wyrzucić. A przecież koncern powinien raczej skupić się na tym, aby ograniczyć produkcję plastiku.

Wpływ najbogatszych na planetę jest ogromny. Jednak nie ze względu na ich codziennie nawyki, a ogromne biznesy, którymi zarządzają. Nierzadko jednorazowy akt dobroczynności to dobra wymówka, żeby nie zmieniać charakteru działalności swoich firm. | Jakub Bodziony

Z kolei brytyjski koncern paliwowy BP, znany między innymi z tego, że doprowadził do jednej z największej w historii katastrof ekologicznych – wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej w 2010 roku – postanowił z pompą wejść w temat ochrony środowiska. Pod koniec zeszłego roku na swoich stronach opublikował kalkulator, który wylicza ślad węglowy – całkowitą sumę gazów cieplarnianych wywołanych przez daną osobę, firmę produkt czy organizację. Firma zachęcała do ustalenia naszego obciążenia dla planety i zobowiązania się do wyznaczenia nowego celu. Pięknie. Czy jednak BP nie powinno raczej zagwarantować, aby podobnie katastrofalnych wycieków w przyszłości nie było? Jeden z komentarzy na Twitterze trafnie podsumował zaangażowanie korporacji na rzecz ekologii. Autor zobowiązał się do tego, że „nie wyleje 4,9 milionów baryłek ropy naftowej do Zatoki Meksykańskiej”.

Polski zielony węgiel

Podobnie kuriozalnie prezentuje się marketingowa działalność Polskiej Grupy Energetycznej, właściciela między innymi elektrowni w Bełchatowie, która jest największym pojedynczym emitentem CO2 w Europie i największą elektrownią opalaną węglem brunatnym na świecie.

W świątecznym klipie firmy, który jest częścią większej marketingowej kampanii, przedstawiciele różnych pokoleń radośnie śpiewają refren „Zielono mi!”,  a głos z offu podsumowuje, że „z PGE masz energię na to, co ważne”. W innym wideo z tej serii jak refren pojawia się wers o enigmatycznym „oczyszczaniu” elektrowni węglowych („a w kominach szuruburu”). Niestety brakuje informacji, że PGE większość energii pozyskuje ze źródeł konwencjonalnych, posiada dwie kopalnie węgla brunatnego, cztery elektrownie węglowe i szereg elektrociepłowni.

W innej kampanii firma strzela sobie w stopę i we własnym wpisie, zapewne nieświadomie, przyznaje, że: „daje zielone światło na #greenwashing” [sic!].

To akcja potrójnie absurdalna. Obok nieintencjonalnego określenia swojej działalności, nie wyjaśnia, w jaki sposób darmowe mycie aut elektrycznych ma pomóc środowisku. Nie wspominając o tym, że, zapewne znów nieintencjonalnie, podkreśla niska liczbę takich pojazdów, mimo szumnych zapowiedzi premiera Morawieckiego o milionie aut elektrycznych w Polsce do 2025 roku.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2018/06/05/elektromobilnosc-polska-gospodarka-morawiecki-plan/” txt1=”Ciemno wszędzie, głucho wszędzie! Elektromobilność PiS-u w praktyce” txt2=”przeczytaj nasz Temat Tygodnia o elektromobilności ” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/01/polskie-auto-1-768×497-550×356.jpg”]

Warto również wspomnieć, że część firm z sektora paliwowego i wydobywczego sponsorowało międzynarodowe szczyty klimatyczne. W przypadku COP25 organizowanego w Katowicach były to między innymi: Jastrzębska Spółka Węglowa, Tauron, PGNiG czy PGE. Polski przypadek nie stanowi wyjątku, a szczyty wspierały także Deutsche Bank, który inwestuje w paliwa kopalne, BMW Group czy Anglo American, brytyjski gigant wydobywczy.

Obecność firm tego typu na kluczowych dla polityki klimatycznej wydarzeniach jest problematyczna. Z jednej strony, to oni są częściowo współodpowiedzialni za kryzys klimatyczny. Z drugiej jednak, zamiast mówić o zakresie ich współodpowiedzialności, zaczyna się traktować ich jako partnerów dyskusji. Dzięki temu, paradoksalnie, zwiększają swoje wpływy lobbingowe, czego efektem była choćby aprobata dla odwiertów naftowych w Arktyce, która znalazła się na stronie COP19 w 2013 roku.

Jeff Bezos, najbogatszy człowiek na świecie, zapowiedział, że Amazon przeznaczy 600 tysięcy dolarów na pomoc ofiarom pożarów w Australii. To tak, jakby ktoś dysponujący kwotą 50 tysięcy dolarów wspomógł walkę z pożarami 30 centami. Przypomnijmy, że majątek najbogatszego człowieka na świecie co minutę powiększa się o ponad… 149 tysięcy dolarów. | Jakub Bodziony

Rozmaite korporacje w ten sposób poprawiają również swój wizerunek medialny – sprawiają wrażenie zaangażowanych w sprawy klimatyczne, a w rzeczywistości często starają się raczej opóźnić dekarbonizację i promują działania zastępcze.

Do czołówki światowych emitentów należy również branża lotnicza. Komercyjne lotnictwo odpowiada za ponad 2 procent globalnej emisji dwutlenku węgla, a globalny ruch samolotowy będzie wzrastał ze względu na rosnący popyt rynków azjatyckich. Wśród osób zaangażowanych w działalność ruchów ekologicznych rośnie popularność tak zwanego flygskam – szwedzkiego słowa, które oznacza wstyd z powodu latania. Istotną rolę w propagowaniu tego trendu odegrała Greta Thungberg, która zrezygnowała z podróży samolotami.

Branża lotnicza nie pozostała bierna i zapowiedziała kampanię, która będzie walczyć z fly shamingiem. Akcje koordynuje organizacja przewoźników IATA, w skład której wchodzi około 300 linii lotniczych. Według IATA obrzydzanie podróży lotniczych przyczyniło się do zmniejszenia liczby pasażerów, szczególnie w Północnej Europie, Niemczech czy Francji. Dotychczas niektóre linie lotnicze podczas zakupu biletów oferowały możliwość dopłaty do biletu na rzekomą redukcję naszego śladu węglowego, co było typowym greenwashingiem, bo kwoty przeznaczane na ten cel w żaden sposób nie mogły pokryć obciążeń, jakie niesie ze sobą podróż samolotem.

Od pewnego czasu podejście w branży uległo zmianie i konsorcja lotnicze planują narzucać sobie ograniczenia i pracować nad mniej emisyjnymi technologiami w porozumieniu z ONZ. Holenderski przewoźnik KLM wypuścił nawet spot „Lataj odpowiedzialnie”,  w którym informuje o swoich planach, a nawet zachęca do podróży pociągami [!]. I chociaż przekaz, który płynie z tej reklamy jest pozytywny, to trudno nie odnieść wrażenia, że ma ona również na celu odciągnięcie naszej uwagi od rozwiązań kluczowych dla zmniejszenia emisji w branży – zapewne w postaci obciążeń podatkowych na paliwo lotnicze.

Celebrycka filantropia nas nie uratuje

Katastrofy naturalne regularnie skłaniają znane osoby i firmy do działania.

I tak Jeff Bezos, najbogatszy człowiek na świecie, zapowiedział, że Amazon przeznaczy 600 tysięcy dolarów na pomoc ofiarom pożarów w Australii. Kwota imponująca, ale wystarczy spojrzeć na zarobki właściciela korporacji, żeby ocenić jego rzeczywisty wkład. Dziennikarz „VICE” podkreślił, że pomoc zaoferowana Australii stanowi dokładnie 0,00059 procent wartości Bezosa. To tak, jakby ktoś dysponujący kwotą 50 tysięcy dolarów wspomógł walkę z pożarami 30 centami. Przypomnijmy, że majątek najbogatszego człowieka na świecie co minutę powiększa się o ponad… 149 tysięcy dolarów.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2020/01/08/dlaczego-australia-plonie-pozary-komentarz/” txt1=”Bodziony: Dlaczego Australia płonie?” txt2=”” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/01/koko-550×366.jpg”]

Innym przykładem z polskiego podwórka jest Dominika Kulczyk, która w artykule obśmianym w mediach społecznościowych ogłosiła, że w imię ekologii zrezygnowała z kąpieli w wannie i teraz bierze już tylko krótkie prysznice. W tej wzruszającej historii zabrakło informacji, że jej rodzinna firma przez lata prowadziła odwierty naftowe w delcie Nigru i jest oskarżana przez organizacje ekologiczne o dewastację tamtejszego środowiska naturalnego.

Ekologiczny purytanizm, który skupia się na działaniach jednostek, jest szkodliwy. Sprawia, że dbanie o środowisko staje się wyzwaniem możliwym do spełnienia jedynie przez wąską grupę ludzi. Tworzenie otoczki elitarności wokół tej szczytnej idei w żaden sposób nie pomaga w powstrzymaniu klimatycznej katastrofy. | Jakub Bodziony

Wpływ najbogatszych na planetę jest ogromny. Jednak nie ze względu na ich codziennie nawyki, a ogromne biznesy, którymi zarządzają. Nierzadko jednorazowy akt dobroczynności to dobra wymówka, żeby nie zmieniać charakteru działalności swoich firm.

Greenwashing powszedni

Nie musimy jednak czytać o poświęceniach finansowych bogaczy, żeby samemu trafić na ekościemę – wystarczy wizyta w najbliższym sklepie. Trwa boom na produkty organiczne czy bio, a jeden z marketów otworzył ostatnio w Warszawie swój pierwszy oddział, w którym cały towar zgromadzony na półkach jest rzekomo zdrowszy dla nas i dla środowiska. Problem w tym, że wcale tak nie jest!

Nie ma żadnego dowodu na to, że warzywa i owoce z kategorii bio są zdrowsza czy mniej destrukcyjne dla środowiska. Co więcej, istnieją badania, które jednoznacznie wykazują, że rolnictwo ekologiczne jest ekstensywne i nie ma nic wspólnego z ekologią. Produkcja żywności bio opiera się na przekonaniu, że środki chemiczne stworzone przez człowieka do ochrony roślin i sztuczne nawozy są szkodliwe. Ale ekorolnicy korzystają z naturalnych środków, w tym używanej od tysięcy lat siarki i wielu tak zwanych „ekologicznych pestycydów”.

Rozróżnienie środków chemicznych na „naturalne” i „sztuczne” nie ma zresztą żadnego sensu. Dlatego, jak tłumaczy Marcin Rotkiewicz, znawca problematyki: „Nieprawdą jest też, że certyfikowane produkty ekologiczne dają nam gwarancję zdrowej żywności. Ekocertyfikat stanowi wyłącznie dowód wyhodowania czy wyprodukowania czegoś zgodnie z zasadami rolnictwa ekologicznego”. 

Trudna do zrozumienia jest również krucjata przeciwko plastikowym torebkom na zakupy, do której ostatnio przyłączyła się europosłanka Sylwia Spurek, znana ze swoich ekologicznych poglądów. W swoim poście Spurek zachęcała do korzystania z bawełnianych toreb wielokrotnego użytku podczas zakupów, chwaląc się przy tym własną. Za merytoryczny komentarz pod wpisem, można było dostać nową torbę, prosto z Brukseli.

https://www.facebook.com/drSylwiaSpurek/photos/a.1967722333553477/2566445717014466/?type=3&theater

 

Niestety europosłanka przyjmuje fałszywe założenie, zgodnie z którym to, że coś jest wyprodukowane z bawełny, oznacza że jest bardziej ekologiczne niż ten sam przedmiot wykonany z plastiku. W 2011 roku raport przygotowany przez brytyjskie Ministerstwo Środowiska wykazywał, że przeciętny ślad węglowy tzw. foliówki to 3,48 funtów CO2, a torby bawełnianej – 598,6 funtów CO2. Inny dokument, opracowany przez duński rząd w 2018 roku, dowodzi, że aby zrównoważyć wpływ produkcji foliówki na środowisko, należałoby użyć torby bawełnianej 7100 razy, a w przypadku bawełny organicznej liczba ta sięga aż 20 tysięcy razy.

Oznaczałoby to, że najbardziej ekologiczne jest zatem wielokrotne wykorzystywanie tradycyjnych foliówek (lub toreb bawełnianych, które już posiadamy), a nie produkcja nowych, z rzekomo ekologicznych materiałów.

Szkodliwy ekologiczny purytanizm

Wszystko to oczywiście nie zmienia faktu, że nasze indywidualne postawy kreują zmiany systemowe.

To politycy muszą uchwalić odpowiednie prawo, które będzie regulować działalność międzynarodowych korporacji, ale nie zrobią tego bez presji wyborców. Warto więc pracować nad edukacją obywateli, tak abyśmy mogli się skupić na działaniach państw i korporacji. Bo to oni są odpowiedzialni za sytuację, w której się znaleźliśmy, co potwierdzają niedawne doniesienia dziennika „The Guardian”, który ujawnił, że 20 największych koncernów paliwowych jest odpowiedzialnych za 35 procent wszystkich emisji metanu i dwutlenku węgla od 1965 roku.

Raport brytyjskiego Ministerstwa Środowiska wykazał, że przeciętny ślad węglowy tak zwanej foliówki to 3,48 funtów CO2, a torby bawełnianej – 598,6 funtów CO2. Inny raport, przygotowany przez duński rząd, dowodzi, że aby zrównoważyć całkowity wpływ produkcji foliówki na środowisko, należałoby użyć torby bawełnianej 7100 razy, a w przypadku bawełny organicznej liczba ta sięga aż 20 tysięcy razy. | Jakub Bodziony

Ekologiczny purytanizm, który skupia się na działaniach jednostek, jest szkodliwy. Sprawia, że dbanie o środowisko staje się wyzwaniem możliwym do spełnienia jedynie przez wąską grupę ludzi. Tworzenie otoczki elitarności wokół tej szczytnej idei w żaden sposób nie pomaga w powstrzymaniu klimatycznej katastrofy.

W sferze publicznej dominuje zamęt informacyjny. Ten chaos nie pozwala, by przeciętny Kowalski miał podstawy do podejmowania rozsądnych decyzji na co dzień. Co gorsza, odkrywanie rozmaitych przejawów greenwashingu może zniechęcić do działań ekologicznych w ogóle.

To dobrze, jeśli nasze działania dają dobry przykład. Ale walka o czystość ideową poprzez wytykanie komuś, że spożywa mięso, korzysta z plastikowych butelek czy reklamówek, a na wakacje wybrał się samolotem, jest przeciwskuteczna i nie trafia w sedno problemu.

Kiedy ekologiczne ruchy rezygnują z działalności edukacyjnej i przeistaczają się w ideologiczną krucjatę, tracą szansę na osiągnięcie sukcesu. Zarówno w skali makro, gdzie kluczowym wzywaniem jest transformacja energetyczna, jak i w codziennym życiu milionów ludzi, których powinny przekonywać, nie odpychać.