Lewica już nie nowa
W ostatnim czasie po lewej stronie sceny politycznej zaszły dwie istotne zmiany. Po pierwsze, lewica nie jest już świeża. Po drugie, zaczęła o sobie jednoznacznie mówić, że jest lewicą. Obie – to zmiany na minus.
Wiosna była projektem politycznym, która aspirował do stworzenia wyłomu w istniejącym systemie partyjnym, a także aspirował do tego, by nie wpisywać się w zastane ideologiczne szufladki. Od kiedy zapadła decyzja, że projekt ten ma odejść w zapomnienie, trudno stwierdzić, czy coś z tych aspiracji zostanie.
[promobox_publikacja link=”https://bonito.pl/k-90669821-nowy-liberalizm” txt1=”Tomasz Sawczuk, Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP” txt2=”<b>O książce napisali:</b>
Książka Tomasza Sawczuka to największe intelektualne osiągnięcie szeroko rozumianego obozu liberalnego od czasu dojścia PiS-u do władzy. Jest świeża, intelektualnie dojrzała, łatwa w odbiorze i jednocześnie erudycyjna.
<em>Michał Kuź, Klubjagiellonski.pl</em>” txt3=”28,00 zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/02/nowy_liberalizm_okladka-423×600.jpg”]
Teoria dwóch Zandbergów
„Nowość” Lewicy próbowano od tej pory uzasadniać na dwa sposoby. W pierwszej kolejności zwracano uwagę na kwestię zmiany pokoleniowej. Lewica miała być nowa, ponieważ jest młoda. Miejsce odchodzącej Wiosny na chwilę zajęli nowi posłowie partii Razem, co było możliwe dzięki głośnemu wystąpieniu Adriana Zandberga w debacie nad exposé premiera Morawieckiego. Do tego dochodziło naturalne zainteresowanie mediów nowymi twarzami w parlamencie.
Obecnie nie widać jednak, jaki jest pomysł na to, by zbudować coś więcej na fali tamtych krótkotrwałych sukcesów. Z czasem daje o sobie znać instytucjonalna słabość Razem – ostatecznie partia ma w Sejmie jedynie sześcioro posłów i posłanek.
Z kolei Zandbergów jest dwóch i nigdy nie wiadomo, na którego się trafi. Połowę czasu polityk wydaje się powolny, ospały i pozbawiony klarownej agendy politycznej, grzecznie odpowiadając na mało interesujące pytania dziennikarzy. Tylko od czasu do czasu jest taki, jak na mównicy w dniu exposé – ożywia się i sprawia wrażenie, że naprawdę ma zadanie do wykonania.
Wygląda na to, że w koalicyjnym trio to SLD staje się z upływem czasu formacją dominującą. Spośród medialnych aktywności polityków lewej strony najbardziej zapadają w pamięć występy Włodzimierza Czarzastego. Koalicja lewicy nie wyróżnia się już niczym szczególnym na polskiej scenie partyjnej, stopniowo upodabniając się coraz bardziej do istniejących partii.
Wygląda na to, że w koalicyjnym trio to SLD staje się z upływem czasu formacją dominującą. | Tomasz Sawczuk
Biedroń lewicowy, ale po co?
W tej sytuacji często zwraca się uwagę na znaczenie faktu, że lewica w ogóle zaistniała – w związku z czym zaczęła podkreślać swoją „lewicową tożsamość”. Widać to dobrze na przykładzie kandydatury Roberta Biedronia na prezydenta.
Jeszcze za czasów Wiosny, Biedroń unikał używania słowa „lewica”, mówiąc ogólnie o siłach „progresywnych” w polityce. Unikał tym samym definiowania sporów ideologicznych w tradycyjnych kategoriach i potencjalnie przerzucał pomosty między różnymi obozami politycznymi.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Oryginalny pomysł został zarzucony. Biedroń został w Brukseli, zamiast kandydować do Sejmu, czym niewątpliwie wyrządził sobie krzywdę. W lewicowej koalicji ustalono, że wystartuje w wyborach na prezydenta, ale najwyraźniej Biedroń chciał się wycofać z realizacji także i tego pomysłu. Ostatecznie do startu w wyborach zmusiły go okoliczności – okazało się, że po lewej stronie nie ma lepszych kandydatur.
Dziś Biedroń nie mówi już o nowej polityce ani progresywności, lecz podkreśla, że jest kandydatem „lewicy” na prezydenta. Mówi o tym, że Polska potrzebuje lewicy, a lewica „wygrywa zawsze wtedy, gdy jest zjednoczona” (co jest pustym sloganem, niemniej brzmi ładnie, gdy się nad tym nie zastanowić).
Przywiązując się do słowa „lewica”, Biedroń usuwa ze swojego modelu działania pierwiastek twórczy, który kiedyś był jego atutem. | Tomasz Sawczuk
Umysł zamknięty
Owa wolta nie wydaje się w pełni zrozumiała. Jak wiemy, Biedroń był dotąd bardziej pragmatyczny. Także SLD nie jest partią przesadnie zideologizowaną, więc nie musi przeć do podkreślania „lewicowości” koalicji. Właściwie tylko Razem, najmniejszy przecież partner w koalicji, silnie podkreślało swoją lewicową tożsamość. Czy zatem ogon macha psem?
Wolta tego rodzaju nie wydaje się także korzystna dla samej koalicji. Oczywiście, jeśli Biedroń na nowo odkrył swoje powołanie jako „lewicowy polityk”, to droga wolna, można w to iść. Jednak nie tak wielu wyborców identyfikuje się ze słowem „lewica”, szczególnie jeśli przez lewicowość rozumieć postępowe poglądy na kulturę i socjalne poglądy na gospodarkę. Wiemy to choćby z badań opublikowanych niedawno pod kierunkiem prof. Mirosławy Marody. Do tego około jedna czwarta wyborców ma w ogóle problem, by zidentyfikować swoje poglądy na osi prawica–lewica.
Przywiązując się do słowa „lewica”, Biedroń usuwa ze swojego modelu działania pierwiastek twórczy, który kiedyś był jego atutem. Od teraz musi zachowywać się, „jak polityk lewicy”, a pierwsi będą go z tego rozliczać jego zwolennicy. Kampanijny zwrot w stronę kwestii tożsamości ideowej sugeruje, że Biedroń w pierwszej kolejności musi obsługiwać wąsko zakreślony elektorat sejmowej koalicji Lewicy, zamiast dążyć do poszerzenia bazy wyborców. Podejście takie jest ryzykowne. Wydaje się prawdopodobne, że najbardziej aktywna część owego elektoratu potrzebuje w większej mierze poczuć się symbolicznie reprezentowana w sferze publicznej niż odnosić sukcesy polityczne.