Stanie się tak z dwóch powodów: prezydent Andrzej Duda jest twarzą polskiego katolicyzmu politycznego, największej po 1989 roku instytucjonalnej próby zespolenia polskości i katolicyzmu.
Po drugie, coraz wyraźniej widać trend sekularyzacyjny w polskim społeczeństwie, a to będzie generować napięcie, przede wszystkim między rosnącą grupą niewierzących (albo niekatolików), a tymi, którzy odnaleźli swą tożsamość w specyficznej mieszance polskości i katolicyzmu promowanej przez obecne władze.
Poziom polskiej sekularyzacji nie jest porównywalny z tym, co wydarzyło się niemal we wszystkich innych krajach europejskich, ale jest już wyraźny, co pokazuje drastyczny spadek praktyk religijnych u najmłodszej grupy dorosłych. Bardzo spadło też zaufanie do Kościoła jako instytucji.
Dalsza sekularyzacja będzie zapewne zwiększać poziom tego, co francuski politolog Olivier Roy nazywa „świętą niewiedzą”, a co jest modelem polskiego katolicyzmu proponowanym przez dominujących polityków Prawa i Sprawiedliwości, często w opozycji do wizji katolicyzmu proponowanej przez papieża Franciszka. To wyalienowanie ze świeckiej kultury dominującej, powodujące radykalizację, zerwanie dialogu ze świecką współczesnością i zaprzestanie prób osadzenia wiary w kulturze – co Roy nazwał właśnie „świętą ignorancją” – odnosi ją przede wszystkim do chrześcijańskich kościołów ewangelikalnych i muzułmańskiego wahabizmu, ale katolicyzm Radia Maryja także całkiem dobrze pasuje do tej koncepcji.
Dalsza sekularyzacja będzie zapewne zwiększać poziom tego, co francuski politolog Olivier Roy nazywa „świętą niewiedzą”, a co jest modelem polskiego katolicyzmu proponowanym przez dominujących polityków Prawa i Sprawiedliwości, często w opozycji do wizji katolicyzmu proponowanej przez papieża Franciszka. | Michał Matlak
Temperaturę debaty prawdopodobnie zwiększy udział Szymona Hołowni w wyborach, bo jest on zarówno wyrazistym krytykiem Andrzeja Dudy, jak i wizji katolicyzmu politycznego, którą ten proponuje. Jako katolik i autor kilkunastu książek o Kościele właśnie, jest w tej krytyce wiarygodny także dla części katolików (gorzej zapewne z niewierzącymi). Ale poza sensowną retoryką potrzebne będą konkrety: kwestia sposobu finansowania Kościoła, działań państwa wobec problemu pedofilii i jej ukrywania przez kościelną hierarchię – tutaj ciągle ich brakuje. Wydaje się, że mógłby je zaproponować bez szkody dla swoich szans – katolicy mogą im przyklasnąć, a poparcia hierarchów i tak mieć nie będzie. Racjonalny rozdział religii od państwa bez wzniecania wojny religijnej może zaproponować właśnie katolik.
W społeczeństwie kultury liberalnej czyjś katolicyzm bądź jego brak nie powinien być głównym wyznacznikiem albo przeszkodą w pełnieniu funkcji publicznych. Charles de Gaulle i Robert Schuman byli praktykującymi katolikami, którzy jednak rozdzielali religię od polityki bardzo restrykcyjnie. Katolicyzm Hołowni nie powinien być dla liberała problemem, jeśli będzie on przestrzegał zasady rozdziału religii od polityki.
Kandydatem, który będzie proponował rozdział zdecydowany, zbliżony do wzorców francuskich, jest Robert Biedroń – tutaj nie ma wątpliwości co do intencji, choć jest w jego hasłach chyba element populizmu i ciche liczenie na to, że wojna kulturowa zagrałaby na jego korzyść (co jest prawdą). Biedroń będzie więc musiał zdecydować, czy będzie chciał dolać oliwy do ognia wojny kulturowej, czy zaproponuje koncepcję wyrazistą, ale pozbawioną antyreligijnego ognia.
Na razie wiemy, że chciałby zlikwidować Fundusz Kościelny, opodatkować Kościół (na przykład wprowadzić kasy fiskalne do kancelarii parafialnych) i wyprowadzić religię ze szkół publicznych. Jeśli na tym poprzestanie, wyobrażam sobie, że może to być podstawa interesującej debaty, w której paradoksalnie najbliżej będzie mu do… Szymona Hołowni. Ten bowiem także mówi o wyrazistszym rozdziale Kościoła od państwa, na razie jednak poprzestaje na kwestii kultury politycznej, co jest bardzo ważne, ale niewystarczające.
Małgorzata Kidawa-Błońska, której pogląd w sprawie relacji Kościoła i państwa będzie zapewne wynikiem interpretacji nastrojów społecznych (to metoda PO, raczej mniej niż bardziej skuteczna podczas ostatnich pięciu wyborów), zapewne będzie unikała udziału w tej debacie. Podobnie niejasne stanowisko będzie miał Władysław Kosiniak-Kamysz, choć on zapewne umiejscowi się gdzieś pomiędzy Dudą a Hołownią – i tam prawdopodobnie jego głos zniknie, przynajmniej w tej sprawie.
To źle. Trójka kandydatów centrowych mogłaby zaproponować nową wersję przyjaznego rozdziału Kościoła i państwa. Nie powinni oni się godzić na ograniczanie wolności religijnej, ale są sprawy, w których nie może być wątpliwości. To z całą pewnością twarde zwalczanie pedofilii i jej krycia przez hierarchię, to także transparencja, jeśli chodzi o finansowanie Kościoła z budżetu i być może najważniejsze – to próba zbudowania nowej kultury politycznej, jeśli idzie o relacje religii i polityki. To, co dziś jest czasem żenującym pomyleniem ról politycznych i religijnych, powinno zostać zastąpione przez kulturę polityczną, która rozdziela rzeczywistość polityczną od religijnej. Tu zawsze chodzi o małe gesty i subtelności.
Zwycięstwo „świętej niewiedzy” w maju będzie oznaczało jeszcze więcej niż dalszy demontaż praworządności. | Michał Matlak
Katolicyzm nie jest zresztą w Polsce warunkiem wyboru na prezydenta. Aleksander Kwaśniewski wygrał, mimo że zawsze deklarował się jako agnostyk. Dla utrzymania popularności nie bez znaczenia były jego niezłe kontakty z Janem Pawłem II i w zasadzie chadecki model relacji państwo–Kościół, któremu hołdował, ale pierwszą kadencję wygrał zdecydowanie wbrew Kościołowi. Jeśli to było możliwe w roku 1995, to zapewne nie byłoby niemożliwe w 2020.
Kluczowym fundamentem tej kultury politycznej powinno być nadanie polskości obywatelskiego charakteru – nieważne, czy będziemy sobie wyobrażać jej źródła w historii jagiellońskiej czy myśli oświeceniowej. Neoendeckie zrównanie polskości z katolicyzmem (do którego automatycznie dodaje się wtedy element etniczny, zazwyczaj bardziej wyobrażony niż autentyczny) spłaszcza obie te kategorie, wyklucza obcych, zarówno tych o innym pochodzeniu, jak i tych z wewnątrz wspólnoty. Jeszcze nigdy nie wykluczaliśmy tak wielu ze wspólnoty politycznej. To droga do politycznego orbanizmu, który w sposób coraz jaśniejszy flirtuje z najciemniejszymi ideologiami XX wieku w imię nacjonalizmu.
Prezydentura pełni tu ważną kulturową rolę. Z powodów, które mogłyby być tematem kulturoznawczego studium, wszyscy traktujemy urząd prezydenta trochę jak króla, stąd jego wpływ na (także społeczne) życie Polaków może być znaczny. Dlatego zwycięstwo „świętej niewiedzy” w maju będzie oznaczało jeszcze więcej niż dalszy demontaż praworządności.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Marcin Białek [CC BY-SA]; Źródło: Wikimedia Commons