Tomasz Sawczuk: Czy Warszawa radzi sobie z odpadami?
Anna Grynaszewska: Warszawa to największy w Polsce zorganizowany system gospodarowania odpadami. Obsługujemy ponad 110 tysięcy punktów, do czego służy ponad 400 samochodów. Jest to ogromne wyzwanie dla miasta. Nie widzimy jednak w tej chwili szczególnych zagrożeń ani sytuacji awaryjnych. Zdarzają się jednostkowe problemy, takie jak przepełnienia pojemników albo odbiór śmieci dzień po terminie, ale poza tym system działa dobrze. Zgłoszenia mieszkańców są realizowane.
W 2020 roku wydatki stolicy na gospodarowanie odpadami to 925 milionów złotych. Jeszcze kilka lat temu było to trzy razy mniej.
Wzrost kosztów ma kilka źródeł. Znacząco zwiększyły się opłaty za składowanie odpadów. W konsekwencji operatorzy zwiększyli cenę za odbiór. W górę poszły też stawki za energię, paliwo czy płaca minimalna. To drobne rzeczy, które po zsumowaniu dają całościowy efekt. Coraz trudniejszy jest także rynek recyklingu.
Na czym polega problem?
Jest za dużo surowców i za mało instalacji. Dwa lata temu to papiernie płaciły za tonę makulatury – w tej chwili to my musimy im płacić. To samo dotyczy tworzyw sztucznych. To nie jest problem Warszawy, tylko całej Polski, a także innych państw, od kiedy Chiny przestały przyjmować odpady.
Czy Warszawa może coś w tej sprawie zrobić?
Jest jasne, że przy obecnym stanie rynku surowców recyklerzy będą przyjmować tylko odpad czysty, dobrze wysortowany, jednorodny. Miasto ma więc do zrobienia przede wszystkim jedną rzecz: poprawić jakość segregacji u źródła, czyli segregację dokonywaną przez mieszkańców.
Warszawa cały poprzedni rok poświęciła na edukację w kwestii segregacji śmieci. Z kolei w tym roku nasze działania będą skupiać się na informowaniu o tym, jak zapobiegać powstawaniu odpadów. Będziemy prowadzić akcje promujące odpowiedzialną konsumpcję. Kontynuujemy też kampanię o zasadach selektywnej zbiórki na pięć frakcji.
Dwa lata temu to papiernie płaciły za tonę makulatury – w tej chwili to my musimy im płacić. | Anna Grynaszewska
W ostatnim czasie znacząco wzrosły także koszty wywozu śmieci dla mieszkańców – niektórzy oburzali się z tego powodu na miasto.
Sejm uchwalił ustawę, która wprowadziła nowe zasady segregacji odpadów, co znacznie podniosło koszty działania systemu. Inny jest koszt podziału odpadów na trzy frakcje, jak było wcześniej, a inny na pięć, jak jest teraz.
Co więcej, ustawa wprowadziła bardzo niskie progi stawek dla nieruchomości niezamieszkanych, takich jak sklepy. Ponoszą one opłatę od pojemników – za pojemnik 1100 litrów płacą 54 złote. Najczęściej nie pokrywa to kosztu użytkowania pojemnika.
Te koszty przechodzą na mieszkańców?
Ustawa nakazuje, by ten system się bilansował. Koszty zagospodarowania odpadów, wynikające z rachunku ekonomicznego, musimy więc pobrać od mieszkańców.
Według naszych pierwotnych założeń nieruchomości niezamieszkałe powinny pokryć 30 procent kosztów systemu, ponieważ generują mniej więcej 30 procent odpadów w mieście. Tymczasem w wyniku ograniczeń, które narzuciła ustawa, możemy zebrać z nieruchomości niezamieszkałych niewiele ponad 12 procent kosztów. Dlatego automatycznie trzeba było uzupełnić ten brak przez pobór opłat od mieszkańców – zgodnie z prawem system musi się bilansować. Miasto nie ma tutaj pola manewru.
Niektórzy martwią się, że ich praca przy segregowaniu śmieci idzie na marne. Czy to realny problem?
W budynkach wielolokalowych bywa tak, że część mieszkańców segreguje świetnie, a przyjdzie ktoś i wrzuci odpady nie do tego pojemnika. Ale w innych krajach europejskich nauka segregacji trwa od kilkudziesięciu lat. W Niemczech – 50 lat, w Szwecji – 40 lat. U nas to kilka lat. Potrzebujemy czasu, aby wszyscy się nauczyli i przyzwyczaili.
Mogę powiedzieć tyle, że segregacja odpadów jest dla miasta bardzo ważna. Zagospodarowanie odpadów po recyklingu jest tańsze niż wtedy, gdy odpady są zmieszane. Jest to także ważne ze względu na uciążliwość środowiskową. Co więcej, miasto ma w każdym roku ustawowy obowiązek osiągnięcia odpowiedniego wskaźnika recyklingu odpadów – w 2020 roku jest to już 50 procent.
W innych krajach europejskich nauka segregacji trwa od kilkudziesięciu lat. U nas to kilka lat. Potrzebujemy czasu, aby wszyscy się nauczyli i przyzwyczaili. | Anna Grynaszewska
W Warszawie niedawno pojawiły się recyklomaty.
W tej chwili na terenie miasta ustawiono 10 recyklomatów. Jest duże zapotrzebowanie. Było wiele reakcji ze strony mieszkańców po wakacjach, kiedy recyklomaty pojawiły się w Warszawie na próbę. W budżecie obywatelskim zgłoszono wiele wniosków o ich ustawienie. Za oddanie butelek można otrzymać punkty, które wymienia się na bilety do kina albo kawę.
Partnerem projektu jest Coca-Cola.
Coca-Cola ustawiła recyklomaty i jako wykonawca obsługuje je przez trzy miesiące. Później miasto przejmie zarządzanie.
Coca-Cola to największy na świecie korporacyjny producent plastikowych śmieci. Czy ten projekt to nie jest po prostu reklama firmy i ekościema [ang. greenwashing?
Nie chciałabym wypowiadać się w sprawie polityki Coca-Coli.
Ale zgodziliście się na współpracę.
Tak jak mówiłam, był duży oddźwięk społeczny w sprawie recyklomatów. Koncern Coca-Cola też widzi swoją odpowiedzialność jako producenta.
Nie jestem pewien, bo jej przedstawiciel powiedział niedawno w Davos, że ludzie po prostu chcą plastikowych butelek.
Jest to partner, który zdecydował się z nami stworzyć fajny projekt, więc zgodziliśmy się na współpracę. Nie jest to jedyny partner, dwa lata temu współpracowaliśmy z inną firmą.
Czy to prawda, że władze Warszawy zamierzają wziąć przykład z Wałbrzycha i wprowadzić zakaz sprzedaży jednorazowych produktów z plastiku?
Uchwała na wzór wałbrzyski byłaby dość ryzykowna, ponieważ nie ma w tej sprawie przepisów ogólnokrajowych. Zobaczymy, jaka będzie reakcja wojewody w sprawie przepisów uchwalonych w Wałbrzychu.
Kierunek jest oczywiście pożądany. W maju zeszłego roku prezydent Trzaskowski wydał zarządzenie, dzięki któremu w stołecznych urzędach wyeliminowano przedmioty jednorazowego użytku, wykonane z tworzyw sztucznych. Do niedawna Urząd Miasta zamawiał rocznie nawet 100 tysięcy butelek półtora litrowych i 65 tysięcy butelek półlitrowych. Potem zamawiano duże dystrybutory z wodą. W 2020 roku zostaną one tylko w takich miejscach, gdzie nie można zainstalować źródełka. Miasto promuje warszawską kranówkę, bo naprawdę jest dobra.
Producent wprowadzający tonę plastiku na rynek austriacki ponosi koszt 600 euro, w Czechach 200 euro, a w Polsce mniej niż 1 euro. | Anna Grynaszewska
Czego samorząd oczekuje w tej sprawie od rządu?
Wciąż jesteśmy w zawieszeniu, jeśli chodzi o sejmowe prace nad ustawą wprowadzającą odpowiedzialność producenta za wyroby plastikowe. Z początkiem lipca Polska ma obowiązek wprowadzić w tej kwestii przepisy wynikające ze zobowiązań unijnych, a rządowego projektu brak.
Organizacje samorządowe opowiadają się za wprowadzeniem rozszerzonej odpowiedzialności producentów. Jest to niezwykle ważne, by producenci wprowadzający na rynek produkty z tworzyw sztucznych i innych szkodliwych materiałów ponosili odpowiedzialność za to, co i w jakiej ilości sprzedają. Producent wprowadzający tonę plastiku na rynek austriacki ponosi koszt 600 euro, w Czechach 200 euro, a w Polsce mniej niż 1 euro. Powinny także istnieć sankcje za produkowanie opakowań, które nie nadają się do recyklingu.
Dla miasta byłoby taniej?
Zdecydowanie tak. Korporacje samorządowe zaproponowały dwa rozwiązania, dotyczące rozszerzonej odpowiedzialności producentów. Jedno polega na tym, że segregowane frakcje odpadów całkowicie przeszłyby pod zarząd producentów – oni organizowaliby system odbioru i zagospodarowania. Wtedy z sytemu gminnego zostałyby wyjęte tak zwane pojemniki kolorowe. Gminom zostałby do zorganizowania system zbiórki odpadów zmieszanych i biodegradowalnych.
Dlaczego to byłoby lepsze?
Gdyby istniał odrębny system dla pojemników kolorowych, producenci musieliby wziąć odpowiedzialność za to, co wprowadzają na rynek – byliby odpowiedzialni za jego utrzymanie i uzyskanie odpowiedniego poziomu recyklingu.
A druga propozycja?
Odpady zostałyby w systemach gminnych, ale utrzymanie systemu byłoby wprost finansowane przez producentów. W każdej opcji mieszkańcy płaciliby zdecydowanie mniej.