Herman van Rompuy jako przewodniczący Rady Europejskiej opowiadał kilka lat temu grupce dziennikarzy, jak tłumaczył Władimirowi Putinowi chęć podpisania przez Unię umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą. Miał mu powiedzieć, że geopolityka nie odgrywa tu żadnej roli, a chodzi wyłącznie o gospodarkę. Tak mało realistyczne podejście dominowało w Unii przez dziesięciolecia – choć Unia była siłą rzeczy projektem geopolitycznym, jej elita widziała w niej głównie projekt gospodarczy.

To się zmienia. Ursula von der Leyen, nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej, mówi często, że chce Unii geopolitycznej. Ta nowa rola UE staje się także obsesją Emmanuela Macrona, który widzi rosnącą przepaść między USA a Europą, nawet jeśli zaangażowanie Amerykanów w Europie ciągle jest duże, a w Europie Wschodniej znacznie większe niż jeszcze pięć lat temu. Stąd jego nie do końca odpowiedzialne słowa o „śmierci mózgowej NATO”. Widząc jednak rosnący izolacjonizm USA pod rządami Trumpa, chociaż część z tych tendencji było widocznych już podczas prezydentury Obamy. Na dłuższą metę nie da się utrzymać bezpieczeństwa Unii bez nowej (lub przemodelowanej) architektury bezpieczeństwa, choć NATO ciągle pozostaje niezastąpione.

Kryzys zaufania we wzajemnych relacjach blokuje ważne europejskie projekty, a to może skutkować osamotnieniem Polski w świecie, który będzie radykalnie mniej przyjazny niż ten z ostatnich trzydziestu lat. | Michał Matlak

Naturalną przestrzenią wszystkich dużych projektów w Europie są oczywiście instytucje europejskie. Już w latach 50. podjęto próbę zbudowania Unii obronnej paralelnie do unii gospodarczej, ale ta pierwsza została odrzucona przez – nomen omen – francuskie Zgromadzenie Narodowe. Wróciła jako realny pomysł polityczny pięćdziesiąt lat później, przy okazji dyskusji nad Traktatem Lizbońskim, który zinstytucjonalizował politykę zagraniczną i obronną Unii. Dodano również nowy instrument, Permanent Structured Cooperation (PESCO), dla tych krajów, które planują dalszą integrację w zakresie bezpieczeństwa. PESCO zostało uruchomione po decyzji Brytyjczyków o wyjściu z Unii, a kluczowy był fakt, że armia Zjednoczonego Królestwa była najpotężniejszą siłą militarną w UE. Ponadto, to Londyn blokował podobne poprzednie projekty o podobnym charakterze.

Niemniej, po ponad dziesięciu latach od wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego niewiele się w tej dziedzinie zmieniło. Dwie europejskie pełnomocniczki odpowiedzialne za te polityki, Catherine Ashton i Federica Mogherini, nie wykazały się szczególnymi osiągnieciami, a Unia pozostała w sprawach zagranicznych słaba. Josep Borrell, od niedawna pełniący funkcję wysokiego przedstawiciela UE do spraw zagranicznych, pomimo większego doświadczenia politycznego od swoich poprzedniczek, raczej nie zmieni tej sytuacji.

Należy wziąć pod uwagę scenariusz, w którym Stany Zjednoczone nie będą gotowe nas obronić, i jednocześnie robić wszystko, by ten scenariusz się nie wydarzył. | Michał Matlak

Europejskie odpowiedzi na kryzysy bezpieczeństwa w jej sąsiedztwie pozostawiają wiele do życzenia. Po wejściu armii rosyjskiej do Gruzji w 2008 roku Nicolas Sarkozy wprawdzie wykorzystał swoje stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej (przysługujące mu z racji francuskiej prezydencji w Radzie), ale był to tylko dodatek. Nieco silniejsze były reakcje Unii na wojnę na Ukrainie – jedność w sprawie sankcji była istotna. I duże znaczenie miała tu rola Donalda Tuska, który bardzo umiejętnie tę jedność budował, choć nikt z polskiego rządu się o tym nie zająknie. Ale to ciągle jest odpowiedź słaba, a potencjał Unii do podjęcia poważniejszych kroków – w dalszym ciągu jest niemal żaden. A kiedy przychodzi do poważnych decyzji, Francja i Niemcy często decydują się działać poza formułami unijnymi, czego przykładem jest format miński, zastosowany w sprawie Ukrainy.

Reprezentowanie Unii za granicą, w pewnym sensie kreowanie tej polityki leży między innymi w kompetencjach szefa Rady Europejskiej – i tu, poza sankcjami, Donald Tusk był mało aktywny. Trudno przywołać chociaż jedną jego inicjatywę, która przybliżyłaby Unię do wzmocnienia współpracy w zakresie obrony czy wspólnej dyplomacji. Zapewne także dlatego, że nie przepadał za instytucjami europejskimi, które pozostały dla niego obcym światem. To może się zmienić wraz z nowym przewodniczącym, Charlesem Michelem, który przy okazji konfliktu w Syrii (Idlib) i związanego z nim problemu na granicy turecko-greckiej wykazał się dużą aktywnością. Miejmy nadzieję, że jego aktywność na południu nie przysłoni mu też kwestii wschodniej, choć to raczej pobożne życzenia. Jest niemal tradycją, że politycy z Europy Zachodniej przejmują się dużo bardziej problemami na Południu, a ci z Europy Środkowej – sytuacją na Wschodzie.

Wszystkie te drobne zmiany w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa to ciągle zdecydowanie za mało, by Europa liczyła się w świecie. Należy wziąć pod uwagę scenariusz, w którym Stany Zjednoczone nie będą gotowe nas obronić, i jednocześnie robić wszystko, by ten scenariusz się nie wydarzył. Odpowiedzieć na ten problem można, zwiększając po pierwsze polski potencjał własny, ale jego skuteczność jest naturalnie ograniczona, ze względu na wielkość naszego budżetu i braku realnych perspektyw na posiadanie broni atomowej. Z tego powodu zwiększenie europejskiego potencjału obronnego jest elementem polskiej racji stanu.

Wobec proeuropejskiego nastawienia Polaków, zaskoczenie budzi fakt, że temat ten nie został podjęty w kampanii prezydenckiej, która obecnie prawdopodobnie zostanie zdominowana przez koronawirusa. Niemniej, żaden z kandydatów nie zaproponował stworzenia unijnego filaru NATO – silnej współpracy wojskowej krajów europejskich, unijnych sił szybkiego reagowania, a w perspektywie, czegoś na kształt armii europejskiej. Ostatnim znaczącym polskim politykiem, który mówił o armii był … Jarosław Kaczyński, jeszcze podczas pierwszych rządów PiS-u.

Unia zawsze lepiej radziła sobie w obszarze gospodarczym niż geopolitycznym – i tak jest do dzisiaj, trudno oszukać własne DNA. Ale biorąc pod uwagę zmianę charakteru relacji Europy ze Stanami, to musi się zmienić. Nie pomaga w tym potężny kryzys zaufania między krajami europejskimi w sprawach związanych z bezpieczeństwem. Przykłady? Z przyczyn historycznych Polska boi się zaufać Francji, która chce rozmawiać z partnerami europejskimi o „europeizacji” swej broni nuklearnej (zapewne nie za darmo), a kraje Europy Zachodniej ze zdziwieniem obserwują działania polskiego rządu w sprawie sądownictwa – abstrahując od tego, czy Unia ma w tej ostatniej dziedzinie kompetencje, to polski rząd powinien wiedzieć, że stawką upolitycznienia sądownictwa nie jest tylko kwestia samego sądownictwa. To także kwestia naszego bezpieczeństwa właśnie: kryzys zaufania we wzajemnych relacjach blokuje ważne europejskie projekty, a to może skutkować osamotnieniem Polski w świecie, który będzie radykalnie mniej przyjazny niż ten z ostatnich trzydziestu lat.