Na decyzję władz Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce w sprawie udziału wiernych w mszach w czasie pandemii czekaliśmy w napięciu chyba niewiele mniejszym niż na oświadczenie premiera RP. Do Kościoła tego według GUS należy 33,7 mln Polaków (87,58 procent ogółu ludności). Zgodnie z analizą Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego do udziału w zwykłej mszy zobowiązanych jest 82 procent katolików, czyli ponad 27,6 milionów Polaków. Zgodnie z przeprowadzonym w 2018 roku pomiarem statystycznym odsetek dominicantes (uczestniczących we mszy) wyniósł 38,2 procent. To 10,5 milionów ludzi. Ludzi, którzy przez godzinę stoją lub siedzą bardzo blisko siebie, śpiewają, podają sobie ręce, nierzadko dojeżdżają na msze komunikacją publiczną. Często ludzi starszych, także schorowanych. Czyli, mówiąc wprost: tych, którzy w dobie pandemii koronawirusa powinni siedzieć w domu i nie wychodzić nawet po zakupy.
Hierarchowie Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce bardzo długo zwlekali z podjęciem decyzji sprawiającej, że żaden katolik i żadna katoliczka nie będzie czuł się zmuszony do uczestnictwa w niedzielnej mszy. Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski, arcybiskup Stanisław Gądecki dopiero w sobotę 14 marca wieczorem ogłosił, że „zachęca wiernych do korzystania z dyspensy od uczestnictwa w niedzielnej Eucharystii i przeżywania JJej za pośrednictwem środków społecznego przekazu”. To zwlekanie do ostatniej chwili (wszak wiele starszych osób uczestniczy w porannych mszach o 6 czy 7 rano) i brak decyzji o organizacji mszy dostępnych wyłącznie zdalnie uważam za skrajnie nieodpowiedzialną. Dodał również, że skoro w mszach będzie mogło uczestniczyć do 50 osób, to pierwszeństwo będą miały osoby, które zamówiły intencję. Z mojej perspektywy brzmi to jak możliwość nabycia biletu.
Kościół Boży na Ziemi
Zgodnie z Katechizmem Kościoła Katolickiego jest on Ciałem Chrystusa, jako taki jest wspólnotą wierzących. Jednak jest również instytucją całkowicie ziemską, działającą w ramach określonych przepisami państwowymi i dotykaną jak najbardziej ziemskimi problemami. Odpowiedź na nie, aby była skuteczna, musi również należeć do porządku ziemskiego. Kościół jest odpowiedzialny za ludzi – tak w kontekście wieczności, jak i doczesności. Decyzje, które podejmują biskupi, dotyczą ziemskiego życia milionów ludzi, milionów Polek i Polaków. Jeżeli w przypadku obecnej lub przyszłej pandemii nie będzie pamiętał także o tej drugiej powinności, nie będzie w stanie realizować pierwszej.
Wypowiedzi biskupów, które pojawiły się w ostatnich dniach, świadczą o tym, że zupełnie nie rozumieją swojej powinności wobec społeczeństwa Twierdzenie, że koronawirus jest mniejszym zagrożeniem niż „ideologia gender” czy „zagrożenia idące ze strony kulturowej” (arcybiskup Depo ), przekonywanie, że skoro komunia po transsubstancjacji jest ciałem Chrystusa, to jej przyjmowanie jest bezpieczne („Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów”, arcybiskup Dzięga, 14 marca, kiedy pandemia i metody zapobiegania jej rozprzestrzenianiu były znane ), zalecenie organizowania większej liczby mszy, by był mniejszy tłok (arcybiskup Gądecki ) to nie wyraz głębokiej wiary, tylko kompletnej ignorancji.
Na tym tle – można by powiedzieć: tradycyjnie – wyróżnia się łódzki metropolita, arcybiskup Grzegorz Ryś: „Wszyscy przechodzimy obecnie przez czas próby – jeszcze nie wiemy, jak wielkiej – jak szerokiej (gdy idzie o zasięg) i jak długotrwałej. Ta próba dotyczy każdego z nas osobiście, ale również dotyczy nas razem jako wspólnoty. Jako Kościół właśnie zdajemy poważny egzamin. Jest to najpierw egzamin z wiary i nadziei, a zaraz potem z będącej ich owocem konkretnej (a nie deklaratywnej) miłości bliźniego, solidarności i wrażliwości na potrzeby drugich”. W tym głęboko teologicznym tekście nie tylko wskazuje, że niepójście na mszę „to nie grzech”, ale także odwołuje się do wartości, które stoją za taką decyzją: miłości, odpowiedzialności, budowania indywidualnej relacji z Bogiem.
Jan Paweł II zapisał w encyklice „Fides et Ratio”, że „Wiara i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek poznając Go i miłując mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie”. Mam nadzieję, że te słowa przypomną, jak ważne jest korzystanie z daru, jakim jest rozum. Że – także dzięki religijnej kontemplacji i dyskusji – słuchanie epidemiologów przestanie być uznawane za wyraz ludzkiej pychy, tylko za odpowiedzialność, do której także wzywa Bóg.
Kościół (jako wspólnota wiernych, Ciało Chrystusa) nie jest tym samym, co kościół (budynek). O ile Kościół nigdy i nikomu nie powinien odmawiać pocieszenia, wsparcia w modlitwie, posługi duchowej, o tyle nie musi się to odbywać w budynku kościoła ani w ogóle w kontakcie bezpośrednim. | Helena Anna Jędzrzejczak
Obawa o wiernych?
W pewnym sensie rozumiem, że hierarchowie rzymskokatoliccy mogą się obawiać, że jeśli ludzie – te 10,5 miliona, która pojawia się na mszy w zwykłą niedzielę – teraz przestaną uczestniczyć w życiu Kościoła, już nigdy do niego nie wrócą. Takie myślenie uważam jednak za wyraz braku wiary w Boga i, jednocześnie, we własną sprawczość. Nikt nie oczekuje, że kościoły pozostaną zamknięte, że komukolwiek odmówi się sakramentu chorych albo że z nieznanego powodu zakazane zostaną transmisje mszy świętych odprawianych bez udziału wiernych. Jeżeli uczestniczyliby oni w czasie spokoju we mszach wyłącznie z przyzwyczajenia, świadczyłoby to o słabości Kościoła instytucjonalnego – wszak Kościół ma być wspólnotą wiernych, a nie wspólnotą przyzwyczajonych.
Papież Franciszek na początku swego pontyfikatu mówił, że Kościół ma być jak szpital polowy. Dzisiaj argument ten jest chętnie wykorzystywany, by uzasadnić konieczność pozostawienia możliwości odprawiania mszy z udziałem wiernych. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dzisiaj metafora ta jest nietrafiona.
Po pierwsze, Kościół (jako wspólnota wiernych, Ciało Chrystusa) nie jest tym samym, co kościół (budynek). O ile Kościół nigdy i nikomu nie powinien odmawiać pocieszenia, wsparcia w modlitwie, posługi duchowej, o tyle nie musi się to odbywać w budynku kościoła ani w ogóle w kontakcie bezpośrednim.
Po drugie, niesienie pocieszenia nie polega na tym, że dopiero, kiedy zostanie to wymuszone decyzją władz państwowych, rezygnuje się z nakazywania wiernym udziału w praktykach, które mogą być dla nich śmiertelnie niebezpieczne. Wezwanie papieża Franciszka odnosiło się do pamiętania i dbałości o najsłabszych braci i siostry w wierze, do niepozostawiania nikogo „za burtą”, do bycia Kościołem pielgrzymującym do tych, którzy pomocy potrzebują najbardziej, bo utracili już wszelką nadzieję. Opowiadanie o tym, że używanie wody święconej nie niesie ryzyka albo że mimo wszystko najlepiej będzie przyjmować komunię świętą do ust to nie realizacja wizji Kościoła jako szpitala polowego, tylko wyraz chęci pozostania silną instytucją, posiadającą utrwalone praktyki i sposób sprawowania władzy.
Po trzecie wreszcie, pozostając przy tej szpitalnej metaforze, trzeba pamiętać, że szpital polowy nie jest przychodnią osiedlową. Trafiają do niego umierający, nie odwiedza się go, by spotkać się z zaprzyjaźnioną lekarką, nie przychodzi się do niego na wizytę kontrolną. Kościelny „szpital polowy” to pogotowie duchowe, które musi nieść pomoc potrzebującym.
Memento mori
Swoje orędzie arcybiskup Gądecki rozpoczął od słów: „Do niedawna wydawało się nam, iż postęp techniczny, wiara w nieograniczoną ludzką wolność, w nieomylność demokracji zbuduje nowy raj na ziemi, w którym nie będzie ani chorób ani cierpienia. A oto z pokorą odkrywamy, że wystarczy jedna pandemia, by okazało się jak bezbronnym i przerażonym wobec niej staje się człowiek”. Zapewne słowa te miały stanowić krytykę nadmiernej zdaniem hierarchy wiary w ludzkie możliwości. Mogą też jednak dotyczyć samego Kościoła instytucjonalnego. Decyzje, które podejmują biskupi, są decyzjami ludzi. Ludzi omylnych, być może nierozumiejących powagi sytuacji i jednocześnie – ludzi, którzy z pokorą muszą odkrywać, że ich dotychczasowe praktyki i sposób działania w ogóle nie przystają do współczesnej rzeczywistości. I że nie przystają nie ze względu na zmiany kulturowe, przed którymi lubią ostrzegać, tylko przez rzeczywistość na wskroś biologiczną, od człowieka i kultury zależną w niewielkim stopniu, a więc niepoddającą się zwyczajowej krytyce płynącej od hierarchów.
Decyzje, które podejmują biskupi, są decyzjami ludzi. Ludzi omylnych, być może nierozumiejących powagi sytuacji i jednocześnie – ludzi, którzy z pokorą muszą odkrywać, że ich dotychczasowe praktyki i sposób działania w ogóle nie przystają do współczesnej rzeczywistości. | Helena Anna Jędrzejczak
Wierzę – chcę wierzyć – że mając dzisiaj większą niż do tej pory świadomość kruchości ludzkiej egzystencji, Kościół będzie niósł pociechę, będzie pomagał utrzymać relację z Bogiem i innymi wiernymi, że będzie tym podmiotem, który bardziej niż poszukiwaniem sposobów na zatrzymanie ludzi w kościelnych ławach będzie wzywał do wzajemnej miłości, uważności na potrzeby drugiego człowieka i, jednocześnie, odpowiedzialności, która spoczywa na każdym z nas. W tej godzinie próby, w której konieczne jest stanięcie po stronie człowieka, trzeba pamiętać, że współczesne memento mori może odnosić się do życia doczesnego każdego człowieka, ale może także do życia instytucji. We współczesnym świecie, którego część hierarchów tak bardzo nie lubi, kruche jest nie tylko ludzkie życie. Jeśli wierni stracą zaufanie do Kościoła, bo (jak w Korei Południowej) kościoły staną się miejscami, w których najłatwiej zarazić się koronawirusem – równie kruchy okaże się fundament, na którym zbudowana jest siła polskiego Kościoła rzymskokatolickiego. Mam głęboką nadzieję, że kolejne wypowiedzi członków Episkopatu będą odnosiły się nie do osobistego uczestnictwa we mszach czy przyjmowania komunii do ust, czyli aktywności o charakterze ziemskim, tylko do rzeczywistości duchowej, do pocieszenia i miłosierdzia wynikających z wiary i do opartej na nich odpowiedzialności.