Łukasz Pawłowski: Jak pan ocenia reakcję administracji Donalda Trumpa na epidemię koronawirusa?
Adrian Wooldridge: Mam wrażenie, że stracił panowanie nad sytuacją. Znacząco także obniża swoje szanse na reelekcję. Przed uderzeniem wirusa, jego szanse na drugą kadencję były moim zdaniem znacznie wyższe niż 50 procent. Obecnie są znacznie poniżej tego poziomu. Trump nadal próbuje uprawiać politykę, w czasie gdy logika polityczna powinna zejść na drugi plan w imię troski o zdrowie publiczne.
Decyzja prezydenta o zamknięciu granic dla Europejczyków na 30 dni początkowo z niezrozumiałych względów nie obejmowała Wielkiej Brytanii i Irlandii. Obecnie zakaz dotyczy także tych krajów. Wciąż nie jest jednak jasne, czy obejmie przepływ towarów. W swoim orędziu do narodu z 11 marca prezydent mówił tak, jakby chciał zamknąć granice całkowicie. Później jednak tweetował, że granice dla towarów pozostają otwarte, a „handel nie ucierpi w najmniejszym stopniu”. Czy to wiarygodne zapewnienia?
Myślę, że to późniejsze wyjaśnienie jest bliższe prawdzie. Trump instynktownie chce zamykać granice za każdym razem, gdy coś idzie nie tak. Globalny handel uznaje za grę, w której jego zdaniem Amerykanie dziś przegrywają, a relacje międzynarodowe za element gry politycznej. Mam jednak wrażenie, że traci poparcie i to nie tylko wśród swoich tradycyjnych przeciwników, ale także republikanów, którzy nerwowo patrzą na działania prezydenta.
Musimy mieć świadomość, że światowa gospodarka jest dziś bardzo krucha. Zamknięcie granic dla handlu natychmiast pociągnęłoby ją ze stanu recesji do depresji. Już po orędziu prezydenta wartość akcji amerykańskich linii lotniczych spadła o 10 procent. To nie jest rozsądna odpowiedź na kryzys. Tym bardziej że prezydent przeszedł od umniejszania zagrożenia – przez pewien czas zachowywał się tak, jakby wirusa w ogóle nie było – do zbyt gwałtownej reakcji. Nie jest to najbardziej chwalebny czas prezydentury Trumpa, a takie reakcje będą miały negatywne skutki polityczne dla niego samego. Tym bardziej, że kryzys uderza też w jeden z największych powodów do dumy Trumpa, czyli świetny stan gospodarki.
Jakie skutki będą miały decyzje Trumpa dla amerykańskiej i europejskich gospodarek?
Przed nami co najmniej dwa miesiące daleko zredukowanej aktywności gospodarczej.
Dlaczego dwa miesiące?
To tylko szacunek, ponieważ nie wiemy, jakie będą długotrwałe skutki kryzysu. Wydaje się jednak, że obecnie wiele rządów liczy na to, że uda się przesunąć szczyt zachorowań na miesiące letnie, a przez to zahamować nieco rozprzestrzenianie się wirusa. Nie mamy jednak pewności, że ta strategia okaże się skuteczna.
Bez względu na wszystko, czeka nas spowolnienie gospodarcze – firmy zaczną bankrutować, ponieważ zabraknie im płynności finansowej. Dobra wiadomość jest taka, że kiedy wirus przestanie się rozprzestrzeniać, wszystko będzie mogło wrócić do normy. W tym wypadku u źródła kryzysu nie leży jakiś fundamentalny problem, tak jak to było w przypadku ostatniego kryzysu finansowego. To zewnętrzny szok i wraz z usunięciem jego źródeł, będziemy mogli wrócić do normalnego funkcjonowania.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2020/03/17/jerzy-buzek-koronawirus-ue-gospodarka-wybory-prezydenckie/” txt1=”Jerzy Buzek: Kampania prezydencka w czasie epidemii przekracza granice przyzwoitości” txt2=”” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/03/dr-plague-mask-550×366.jpg”]
Mało tego, kiedy uda się oddalić niebezpieczeństwo, będziemy mieli do czynienia z pozytywnym szokiem. Ludzie nagle zaczną wydawać pieniądze, których przez ten czas nie wydawali. Będą w dobrym nastroju, będą chętnie wychodzić do barów i restauracji, będą świętować. Po tym swego rodzaju nienaturalnym spowolnieniu możemy mieć do czynienia z nienaturalnym boomem. Wyobraża pan sobie tę euforię, jeśli za kilka tygodni usłyszymy, że znaleziono szczepionkę na wirusa lub że niebezpieczeństwo minęło?
Co jednak do tego czasu?
Rządy – a z pewnością brytyjski rząd – robią wszystko, co mogą, aby pomóc firmom przetrwać ten czas ograniczonego popytu.
Kiedy uda się oddalić niebezpieczeństwo, będziemy mieli do czynienia z pozytywnym szokiem. Ludzie nagle zaczną wydawać pieniądze, których przez ten czas nie wydawali. Będą w dobrym nastroju, będą chętnie wychodzić do barów i restauracji, będą świętować. Po tym swego rodzaju nienaturalnym spowolnieniu możemy mieć do czynienia z nienaturalnym boomem. | Adrian Wooldridge
Jakie kroki mogą jednak podjąć instytucje państwa? Obniżenie stóp procentowych czy ulgi podatkowe są oczywiście pomocne, ale jeśli kryzys potrwa jeszcze długo i okaże się poważny, takie kroki nie na wiele się zdadzą.
Moim zdaniem, modelowej odpowiedzi jak na razie dostarcza Zjednoczone Królestwo. W tym wypadku mieliśmy do czynienia z obniżeniem stóp procentowych o pół punktu procentowego, deklaracją zwiększenia krótkoterminowych wydatków budżetowych o około 30 miliardów funtów i zapowiedzią inwestycji infrastrukturalnych na poziomie 600 miliardów funtów przez najbliższych 5 lat. Podczas posiedzenia parlamentu kanclerz skarbu [minister finansów – przyp. red.] Rishi Sunak zadeklarował, że zrobi wszystko, aby uchronić brytyjską gospodarkę przed recesją.
W Wielkiej Brytanii zachodzi zresztą ciekawa zmiana. Oto u władzy mamy konserwatywny rząd powołany po zdecydowanym zwycięstwie wyborczym Partii Konserwatywnej w grudniowych wyborach. Ale – chociaż konserwatyści to tradycyjnie partia wolnego rynku i ograniczonej roli państwa – kanclerz skarbu, przedstawiając swój budżet powiedział, że jest to „budżet ludowy” [people’s budget] stworzony przez „ludowy rząd” [people’s government]. Pokazał się nie jako jeden z przywódców Partii Konserwatywnej, ale jako jeden z przywódców narodu w czasie kryzysu. A przywództwo w czasie kryzysu wymaga wydania dużej sumy pieniędzy nie tylko na walkę ze skutkami epidemii wirusa, ale także na przesunięcie centrów aktywności gospodarczej z południa kraju – które jest przeludnione – na północ. W tym kontekście Sunak mówił o zmianie gospodarczej geografii.
Dlaczego to tak ważne?
Ponieważ moim zdaniem kończy się w ten sposób era thatcheryzmu, którego kluczowym elementami były: zmniejszenie roli państwa, zwiększenie roli rynków i uwolnienie przedsiębiorczości ludzi. W tej nowej epoce to rząd ma działać na rzecz realizacji celów państwa. Partia Konserwatywna przestaje być partią Margaret Thatcher, przestaje być nawet Partią Konserwatywną, a stara się przedstawić jako partia ogólnonarodowa, która przewodzi państwu w czasie ogólnonarodowego kryzysu. To wielka zmiana nie tylko retoryczna, ale i polityczna.
A co teraz stanie się z negocjacjami w sprawie brexitu? Wypracowanie porozumienia i jego ratyfikacja przed końcem roku wydaje się niemożliwa. Nie martwi to pana?
Nie, ponieważ termin z pewnością zostanie przesunięty. Od początku było wiadomo, że trudno będzie zdążyć przed upływem czasu, a obecnie – kiedy negocjacje twarzą w twarz nie będą możliwe przez co najmniej kilka tygodni – obie strony zyskały dobre uzasadnienie do odłożenia terminu bez upokarzania czy obwiniania siebie nawzajem.
W wyniku epidemii lepiej zrozumiemy, że globalizacja może przynosić tak pozytywne, jak i negatywne skutki. A zatem, niekiedy potrzebujemy krótszych i bardziej zróżnicowanych łańcuchów dostaw, gromadzenia większych zapasów, a nie wiary, że globalne połączenia zawsze zadziałają. | Adrian Wooldridge
Powiedział pan, że po tym, jak uda się zapanować nad wirusem, gospodarka będzie mogła wrócić do normalnego funkcjonowania. Jak rozumiem, nie zgadza się pan zatem z twierdzeniem, że to jest nie tylko kryzys globalny, ale też kryzys globalizacji?
Oczywiście, kryzys zmusza do przemyślenia niektórych biznesowych modeli działania.
Czyli?
Do tej pory największą wagę przywiązywano do efektywności, a teraz – ze względu na ten zewnętrzny szok – zaczynamy zdawać sobie sprawę, że musimy wbudować w cały system więcej luzu [ang. redundancy]. Nie jest to jednak kryzys porównywalny z kryzysem finansowym, który ujawnił fundamentalną słabość w naszej gospodarce.
Co to znaczy, że potrzebujemy „więcej luzu”?
Dotychczas nacisk kładziono na przykład na to, aby ilość towarów przetrzymywanych w magazynach ograniczać do minimum, produkując tylko tyle i w takim czasie, aby natychmiast sprzedawać produkt. Wady tego podejścia ujawniają się natychmiast, kiedy tylko funkcjonowanie łańcuchów produkcji zostaje wystawione na próbę lub zostają one zerwane.
Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia w przypadku brytyjskiego systemu ochrony zdrowia, gdzie bardzo niewiele łóżek stoi pustych, gdzie staramy się utrzymać obłożenie szpitali na możliwie wysokim poziomie 90–100 procent. Obecnie zdajemy sobie sprawę, że przy takim modelu działania nie sposób przygotować się na żaden duży, zewnętrzny kryzys.
Sądzę więc, że po tym kryzysie nacisk zostanie przesunięty z możliwie najwyższej efektywności [ang. peak efficiency] na wbudowaną odporność [ang. in-built resilience] systemu. W przypadku systemu ochrony zdrowia oznaczałoby to na przykład do 80 procent obłożenia szpitali z obecnych 90–100 procent, a w przypadku fabryk oznaczałoby to zwiększenie zapasów surowców potrzebnych do produkcji zamiast utrzymywania ich na minimalnym poziomie, ponieważ spodziewamy się, że dostawa zawsze będzie na czas.
Z globalizacji jednak nie zrezygnujemy?
Nie sądzę. Ale lepiej zrozumiemy, że globalizacja może przynosić tak pozytywne, jak i negatywne skutki. A zatem, niekiedy potrzebujemy krótszych i bardziej zróżnicowanych łańcuchów dostaw, gromadzenia większych zapasów, a nie wiary, że globalne połączenia zawsze zadziałają. Miejsce optymistycznego spojrzenia na globalizację zajmuje podejście bardziej realistyczne.