Mężczyzna w deszczową noc. Piękna nieznajoma w czerwieni. Opustoszała okolica dworca. „Hej, masz ogień?”, pyta dziewczyna, a od napięcia aż drży powietrze. Wiemy, że już wydarzyło się coś złego i przeczuwamy, że to dopiero początek.
Noir w Wuhanie
I mamy rację. „Jezioro dzikich gęsi” to film pełen przemocy, morderstw i ludzi z marginesów społecznych. W służącym za miejsce akcji mieście Wuhan (obecnie nazwa o wyjątkowym ciężarze…) oglądamy prawie wyłącznie zaułki, slumsy, opuszczone magazyny i brudne jadłodajnie. Większość scen rozgrywa się nocą, a kamera skupia się głównie na bliskim planie i twarzach bohaterów. Dzięki retrospekcjom szybko poznajemy główne wątki akcji. Przystojniak z raną na twarzy to lokalny bandyta Zhou Zenong, który nie dość, że naraził się opryszkom z innej szajki, to jeszcze przypadkowo zastrzelił policjanta. Obecnie ukrywa się i przed policją, i przed kolegami po fachu. Ponieważ za pomoc w jego złapaniu wyznaczono wysoką nagrodę, planuje ostatnią akcję swojego życia – zorganizować aresztowanie tak, aby pieniądze otrzymała żona i syn.
Piękna nieznajoma to Liu Aiai, wysłana przez druha Zhou Zenonga prostytutka. Dostała polecenie, że ma mu pomagać, w każdy sposób, jaki sobie życzy, co beznamiętnie robi – czy przywożąc żonę na spotkanie, czy przy wymykaniu się policji, czy wykonując profesjonalne fellatio na łódce na środku jeziora. Film zasadniczo nie zaskakuje gwałtownymi zwrotami akcji, zresztą od początku miałam wrażenie, że głównym wątkiem nie jest sama ucieczka, ale ukazanie predestynacji bohaterów, którzy nie mają wielkiego wpływu na swoje życie. Zhou Zenong zdaje sobie sprawę, że w dzisiejszych Chinach nie ma szans na ucieczkę i rozpoczęcia życia na nowo w innym mieście – wie, że wszędzie są kamery, policja natychmiast namierzyła jego telefon i śledzi wszystkich krewnych i bliskich znajomych. Pomimo świadomości nieuchronnej porażki, podejmuje walkę z troski o los rodziny. Czy Zhou Zenong zdoła zapewnić żonie nagrodę? Czy Liu Aiai rzeczywiście mu pomaga, czy raczej realizuje wizję pomocy jej mocodawcy lub próbuje ugrać coś dla siebie? A może chińska policja będzie szybsza i schwyta ściganego bez niczyich donosów?
Każdy znajdzie coś dla siebie – przykuwające uwagę ujęcia, estetyczne perełki, śmiałe pomysły. Te na pozór przesadne sceny doskonale oddają klimat współczesnych Chin, gdzie co chwila rzeczywistość przerasta wyobraźnię. | Katarzyna Sarek
Policja jak Gang Olsena
Ostatnie z powyższych pytań po obejrzeniu kilku scen z udziałem dzielnych chińskich policjantów wybrzmiewa mocno retorycznie. Policjanci są konsekwentnie pokazywani jako banda partaczy, która osiąga jakiekolwiek sukcesy wyłącznie dzięki liczebności, a nie wyszkoleniu czy umiejętnościom. Najbardziej zapada w pamięć kapitalna scena, kiedy podczas odprawy inspektor pyta, kto nie umie posługiwać się bronią i w powietrze wystrzeliwuje las rąk. Gdy przypadkowo zabijają ściganego – właśnie podnosił ręce w geście poddania się – nie tracą ducha i robią sobie selfie nad trupem. Taki obraz policji zdecydowanie nie pojawia się często w chińskich filmach. Dominuje wizerunek stróży prawa może i brutalnych i obcesowych, ale zawsze skutecznych i kompetentnych. W filmie pojawia się wiele innych równie doskonałych i przykuwających uwagę scen. Na przykład, jedna z pierwszych, kiedy doświadczony złodziej prowadzi zajęcia instruktażowe dla młodych adeptów i demonstruje jak szybko i skutecznie wyciszyć alarm ze skutera, jak błyskawicznie wymontować akumulator i jakie modele nie są warte czasu i atłasu. Moim ulubionym został zaś epizod z tańcami grupowymi na świeżym nocnym powietrzu, kiedy najpierw z rozbawieniem i niedowierzaniem oglądałam wygibasy mężczyzn w butach z ledowymi podeszwami w rytm melodii „Rasputin” Boney M, a potem ledwo nadążałam wzrokiem za smugami światła. Tancerze okazali się bowiem policjantami, którzy nagle rzucili się w pościg za podejrzanym. Dekapitacja motocyklisty, nocna przechadzka w zoo i zbliżenia na zwierzęce pyski, pościgi skuterów i wprowadzenie w specyfikę prostytucji nadbrzeżnej z natychmiastową konsumpcją transakcji w wodzie – każdy znajdzie coś dla siebie: przykuwające uwagę ujęcia, estetyczne perełki, śmiałe pomysły. Te na pozór przesadne sceny doskonale oddają klimat współczesnych Chin, gdzie co chwila rzeczywistość przerasta wyobraźnię, a tempo zmian i gładkiego łączenia starego z nowym zapiera dech. Stąd nierząd oferowany w biały dzień na plaży, gangi dzielące się rewirami i niby wszechpotężną policja, która nie umie sobie poradzić z otwartym łamaniem prawa i zaczyna działać, dopiero gdy ginie jeden z nich.
Klimat filmu zmienia się jak w kalejdoskopie: od filmu noir przeskakujemy w kino akcji, potem znów w powolny film obyczajowy i dramat egzystencjalny. | Katarzyna Sarek
Fatalizm po chińsku
Klimat filmu zmienia się jak w kalejdoskopie – od filmu noir przeskakujemy w kino akcji, potem znów w powolny film obyczajowy i dramat egzystencjalny. Ta różnorodność sprawiła jednak, że film gdzieś w połowie wytraca tempo i zaczyna nużyć, staje się przesadzoną i męczącą grą konwencjami, w którym rozpuszcza się ta prosta przecież historia przestępcy uciekającego przed policją. Poczucie absurdu wzbudzają kamienne twarze aktorów, na których praktycznie nie widać emocji, a najstraszniejsze wydarzenia przyjmują tak, jakby na nie czekali. Zachowują się jak ludzie spodziewający się wyłącznie problemów i katastrof, bo zmaganie się z życiem oduczyło ich optymizmu i przekonania, że ich los jest w ich rękach.
Diao Yinan nakręcił – kolejny po „Czarnym węglu, kruchym lodzie” z 2014 roku – głośny film, w którym pokazuje Chiny dalekie od cukierkowych wizji, jakimi karmią świat włodarze z Pekinu. „Jezioro dzikich gęsi” to film „neon-noir” (ta dowcipna i trafna nazwa pojawiła się kilka razy w zachodnich mediach), który przy mrugających światłach w ciemnych zaułkach pokazuje życie ludzi niepasujących do „chińskiego snu”. Bohaterowie, smutni ludzie bez perspektyw żyją na granicy prawa albo i w czystym bezprawiu. Widzimy w nim świat brutalny, pozbawiony więzi międzyludzkich; to rzeczywistość, gdzie wszystko ma swoją cenę. Reżyser za pomocą przejaskrawionych obrazów przemyca diagnozę społeczną, która w zwykłym filmie obyczajowym raczej nie przeszłaby przez oko cenzora. Co prawda „Jezioro dzikich gęsi” mimo planów nie weszło na ekrany chińskich kin, ale pozwolono mu startować w festiwalach filmowych, co zapewne zawdzięcza „odrealnieniu”, eksperymentalnej konwencji i mocnemu przerysowaniu. Podobna metoda omijania cenzury pojawia się też w literaturze chińskiej. Chińscy pisarze adresują aktualne problemy społeczne Chin – na przykład rozwarstwienie klasowe, pogłębiającą się przepaść między zwycięzcami wyścigu szczurów a przegranymi, permanentną inwigilację, rosnącą kontrolę państwa nad obywatelem – przewrotnie. Wiedzą, że można o tym pisać tylko w konwencji science-ficion, stąd też obecny rozkwit chińskiej fantastyki, a jednym z ciekawszych przykładów jest wyróżnione Hugo Award w 2016 roku opowiadanie „Folding Beijing” pisarki Hao Jingfang.
Diagnoza rzeczywistości jest tak gorzka i straszna, że nie ma dla niej miejsca w realizmie, wentylem pozostała więc fantastyka i kino neon-noir.