„Polityka musi zejść na drugi plan”. Jeśli przedstawiciele polskiej opozycji i partii rządzącej są dziś w czymkolwiek zgodni, to właśnie w raczeniu nas tego rodzaju zapewnieniami. Wszyscy wzywają do współpracy, odłożenia na bok partyjnych sporów, postawienia na pierwszym miejscu „zdrowia Polaków” i szybkiej pomocy pracownikom oraz przedsiębiorcom.
Spór o wybory prezydenckie? To wierzchołek góry lodowej
Rzeczywistość wygląda jednak zupełnie inaczej. A epidemia mimo swej porażającej skali staje się narzędziem punktowania politycznych przeciwników. W Polsce widzimy to na przykładzie postawy PiS-u wobec postulatu przełożenia wyborów prezydenckich. Niekiedy na tych samych konferencjach prasowych, na których minister zdrowia apeluje o pozostanie w domach i zapowiada tysiące nowych zakażeń, premier Morawiecki (który też apeluje o pozostanie w domu) stwierdza, że dzięki działaniom zapobiegawczym rządu wybory odbędą się normalnie 10 maja. A Jarosław Kaczyński, zdaje się, problemu nie widzi w ogóle i bez względu na koszty, każe swoim ludziom doprowadzić do wyborów. Przegłosowana w Sejmie – bez żadnego trybu i nielegalnie – zmiana kodeksu wyborczego pokazuje, że prezes PiS-u nie rzuca słów na wiatr. Dlaczego tak się dzieje?
W przestrzeni publicznej pojawiają się różne wytłumaczenia. Jedni uważają, że to działanie na użytek wewnętrzny partii, mające powstrzymać panikę w samym obozie Zjednoczonej Prawicy i utrzymać wrażenie, że rząd panuje nad sytuacją. Inni, że spór o datę wyborów ma odciągnąć uwagę od poważnych problemów władz na właściwie wszystkich frontach walki z wirusem – od testów, przez dostarczenie sprzętu ochronnego pracownikom medycznym, po wypracowanie rozwiązań realnie pomagających gospodarce. Jeszcze inni – do których zaliczam się również ja oraz pisząca na naszych łamach Magdalena Grzyb – przekonują, że PiS pragnie po prostu „doczołgać” się do 10 maja, bo wie, że sytuacja będzie się pogarszać, a wraz z nią szanse Andrzeja Dudy na reelekcję. Utrata prezydentury oznacza zaś utratę samodzielnej władzy, trzeba więc zrobić wszystko, by Duda w Pałacu Prezydenckim został. Ale pochłaniający uwagę mediów spór o termin wyborów to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Pandemia jako zjawisko globalne pokazuje ograniczenia sprawczości państwa. Bo choćby epidemia jakimś cudem skończyła się jutro, to jej nawrotowi w tej lub innej formie żadne państwo nie jest w stanie zapobiec samodzielnie. | Łukasz Pawłowski
Globalna bitwa o narrację
Prawdziwa rywalizacja toczy się na zupełnie innym poziomie i dotyczy… narracji, czyli tego, kto i jak wyjaśni wyborcom, co właśnie się dzieje. Znaleźliśmy się w kryzysie, jakiego większość żyjących dziś w zamożnym świecie ludzi nigdy nie doświadczyła. Dlatego też bitwa o wytłumaczenie przyczyn i przebiegu tego kryzysu ma charakter globalny. W prymitywny sposób toczy ją Donald Trump, uparcie nazywając wirusa „chińskim”. Ma oczywiście rację, że źródłem epidemii były Chiny, ale jednocześnie próbuje taką retoryką – jak również zapewnieniami, że już wkrótce Stany Zjednoczone na nowo otworzą gospodarkę – przykryć błędy swojej administracji w walce z epidemią.
W bardziej wyrafinowany sposób identyczną walkę prowadzą władze Chin, chwaląc się sukcesami w ograniczaniu epidemii i pomijając przy tym szeroko rozumiane koszty związane z gwałceniem praw i wolności obywateli. A także własne zaniechania i początkowe ignorowanie powagi problemu. Nikt już dziś w Pekinie nie chce pamiętać o pracownikach lokalnej służby zdrowia, którzy po zdiagnozowaniu pierwszych przypadków alarmowali o możliwych konsekwencjach wirusa. Nikt też nie przypomina prac chińskich naukowców zwracających uwagę na niebezpieczeństwo, jakie stanowiły (i stanowią) chińskie targi mięsne z żywymi zwierzętami przetrzymywanymi w skandalicznych i niehigienicznych warunkach. Zamiast tego chińska partia komunistyczna woli wysyłać w świat tysiące maseczek. I jakby mimochodem dawać do zrozumienia, że tylko skonsolidowana i silna władza jest sobie w stanie szybko poradzić z sytuacją kryzysową.
Taką opowieść z radością podchwytują rozmaite siły polityczne w świecie zachodnim. Przekonują, że rozgadana, rozedrgana i powolna demokracja liberalna nie przystaje do naszych wyjątkowych czasów.
Ale przecież, jak słusznie mówi politolog Yascha Mounk w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, zarówno wśród demokracji, jak i państw autorytarnych można znaleźć przykłady pewnych sukcesów w walce z wirusem i spektakularnych porażek. W chwili, w której piszę te słowa, w Iranie – gdzie władze nie muszą się liczyć z żadnymi ograniczeniami stawianymi liberalnym demokracjom – oficjalnie potwierdzono 35 408 zakażeń i aż 2517 zgonów. W Niemczech pod rządami Angeli Merkel, która otwarcie informuje obywateli o skali problemu, przypadków zakażeń jest 56,2 tysiąca, ale „tylko” 403 zgony. Oczywiście, Niemcy dysponują znacznie lepszą służbą zdrowia i nieporównywalnym budżetem, ale… właśnie w tym rzecz. Prosty przykład pokazuje, że to niekoniecznie system rządów, ale pieniądze, dobra koordynacja działań, sprawność instytucji państwa i zaufanie do nich ma o wiele większe znaczenie.
Pochłaniający uwagę mediów spór o termin wyborów to jedynie wierzchołek góry lodowej. Prawdziwa rywalizacja toczy się na zupełnie innym poziomie i dotyczy… narracji, czyli tego, kto i jak wyjaśni obywatelom, co właśnie się dzieje. Znaleźliśmy się w kryzysie, jakiego większość żyjących dziś w zamożnym świecie ludzi nigdy nie doświadczyła. Dlatego też bitwa o wytłumaczenie przyczyn i przebiegu tego kryzysu ma charakter globalny. | Łukasz Pawłowski
Triumf państw czy dowód ich słabości?
Inna arena narracyjnej walki o wyjaśnienie przyczyn i przebiegu epidemii, to spór o to, czy jest ona dowodem ogromnej siły, czy też zwiastunem upadku porządku światowego opartego na państwach narodowych. I znów, „wielcy upraszczacze” z prawej strony przekonują nas, że oto obserwujemy triumf państw narodowych, które hojnym gestem rzucają na pomoc poszkodowanym obywatelom i zagrożonym gospodarkom biliony dolarów.
Premier Mateusz Morawiecki twierdził na przykład, że Polska stawia czoła epidemii sama, a Unia Europejska nie dała na walkę z koronowirusem nawet eurocenta, co – jak wykazywał Tomasz Bielecki z „Gazety Wyborczej” – jest po prostu nieprawdą . Przy innej okazji premier państwa, które ma otrzymać z UE 7,5 miliarda euro na walkę ze skutkami wirusa, narzekał, że środki, „które zostały kilka dni temu zaproponowane, nie są żadnymi nowymi środkami”. I to mimo że gdyby nie decyzja Komisji Europejskiej, Polska nie mogłaby z tych pieniędzy skorzystać! Z prostego powodu – to pieniądze z niewykorzystanych programów unijnych, które można było przeznaczyć na działania samej UE. Posłuszne linii rządu „Wiadomości” TVP ogłosiły z kolei, że koronawirus „obnażył słabości Unii Europejskiej”, że „nie zostały wypracowane żadne mechanizmy, które powstrzymałyby wirusa”, a „ciężar walki spoczywa na barkach krajów członkowskich”. Pracownicy „Wiadomości” zapominają jednak o drobnym szczególe. „Żadne mechanizmy” nie zostały wypracowane, bo Unia – decyzją państw członkowskich – nie ma uprawnień do zarządzenia na przykład ogólnonarodowej kwarantanny we Włoszech czy zakazania zgromadzeń w Austrii. Jeśli chcemy, by w przyszłości to Unia wzięła na siebie większą odpowiedzialność, trzeba jej w tym celu przekazać większe uprawnienia. Czy polskie władze są gotowe na taki krok?
Ograniczenia traktatowe nie znaczą jednak, że Unia biernie czeka na rozwój wypadków. Europejski Bank Centralny ma wydać w najbliższych miesiącach ponad bilion euro na wykup obligacji, aby utrzymać strefę euro w dobrej kondycji finansowej. Oczywiście, Polska nie jest w strefie euro, ale to wybór naszych władz. Na forum państw członkowskich toczą się też dyskusje o wyemitowaniu „koronaobligacji”. Tak pozyskane środki stanowiłyby wspólne zadłużenie wszystkich państw członkowskich i zostałyby przeznaczone na walkę z pandemią. Za ich emisj opowiadają się między innymi Francja, Hiszpania i Włochy. Czy polski rząd także? Nie wiadomo. Informacje o wszystkich tych działaniach jak na razie przegrywają jednak nad Wisłą rywalizację z hasłami o tym, że „Unia nic nie robi” i „radzimy sobie sami”.
Pandemia jako zjawisko globalne pokazuje ograniczenia sprawczości państwa. Bo choćby epidemia jakimś cudem skończyła się jutro, to jej nawrotowi w tej lub innej formie żadne państwo nie jest w stanie zapobiec samodzielnie. | Łukasz Pawłowski
Entuzjastom tez o wielkiej sile państw narodowych w obliczu koronawirusa warto też przypomnieć, że pandemia jako zjawisko globalne pokazuje ograniczenia sprawczości państwa. Bo choćby epidemia jakimś cudem skończyła się jutro, to jej nawrotowi w tej lub innej formie żadne państwo nie jest w stanie zapobiec samodzielnie. Władze w Warszawie mogą prężyć muskuły do woli, ale jeśli inne rządy pozwolą na powrót choroby na swoim terenie, to w końcu trafi ona także do nas. Aby stawiać czoła globalnym zagrożeniom potrzebna jest – nie będzie to zaskoczeniem – globalna współpraca, polegająca chociażby na wprowadzaniu wspólnych standardów i wzajemnej kontroli. Ale i tak prawicowi populiści będą nas próbowali przekonać, że oto znaleźli rozwiązanie wszystkich naszych problemów – silne państwo, czyli takie, w którym to oni z tej siły korzystają.
Nadzieje, że jedną z ofiar wirusa stanie się cały światowy system gospodarczy, są bezpodstawne i to z prostej przyczyny – nie widać dla niego kompleksowej alternatywy. | Łukasz Pawłowski
Wszystkiemu winni geje i kapitalizm!
Upraszczaczy nie brakuje także w innych miejscach sceny politycznej. I tak, na lewicy pojawiają się głosy, że szybkie, globalne rozprzestrzenianie się wirusa to dowód na ostateczny krach globalnego ładu ekonomicznego i że od teraz procesy produkcji będą musiały zostać zrewolucjonizowane. Jak? Tego już nie wiadomo. Czy Polska ma się stać krajem samowystarczalnym? A może powinniśmy ograniczyć wymianę handlową tylko do państw unijnych, niezależnie od kosztów. A co z turystyką – czy jej także zakazać? Wszak wirus może zostać przeniesiony nie tylko na pokładzie, dajmy na to, statków handlowych, ale i przez nieświadomego podróżnika.
Epidemia z pewnością zachwieje łańcuchami dostaw i zmieni politykę niektórych firm, które wliczą ryzyko pandemii do swoich modeli biznesowych. Być może doprowadzi do większej dywersyfikacji miejsc produkcji, być może do zwiększenia ilości magazynowanych surowców, możliwych do wykorzystania przez firmy w sytuacji kryzysu. Z pewnością podważy model działania niektórych branż. Ale nadzieje, że jedną z ofiar wirusa stanie się cały światowy system gospodarczy, są bezpodstawne i to z prostej przyczyny – nie widać dla niego kompleksowej alternatywy.
Co ciekawe, o całkowitej degrengoladzie globalnego porządku lubią też mówić populiści prawicowi, choć w tym wypadku sferę gospodarczą łączy się płynnie ze zmianami obyczajowymi.
„To wyjątkowo ważny moment weryfikacji wartości, na których opiera się nasze życie”, pisała na prawicowym portalu wPolityce, jego publicystka Marzena Nykiel . A dalej oświadczała, że oto „model wypracowany przez rewolucję kulturową i lansowany w liberalno-lewicowych mediach został starty na proch. […] Bo cały ten lewacki [sic!] system nie jest obliczony na dawanie. To jest system ssący. Służy produkcji ludzi wiecznie nienasyconych, spłyconych duchowo, niestabilnych emocjonalnie, by można było gospodarczo i politycznie żerować na ich niezaspokojonym konsumpcjonizmie”. Ratunku dla świata autorka upatruje się w… Kościele katolickim. Na czym jednak ów ratunek miałby polegać? Nie wiadomo. Nykiel nie dzieli się także z nami odpowiedzią na pytanie, czy za poprzednie plagi dziesiątkujące ludzkość – od dżumy w wieku XIV, przez eksplozję zachorowań na syfilis kilka wieków później, aż po epidemię hiszpańskiej grypy sprzed stulecia również odpowiada „lewacki system” i model życia „wypracowany przez rewolucję kulturową”. To dla niej najwyraźniej nieistotne. Ważne, by znaleźć proste wyjaśnienie i przekonać czytelników, że oto znaleźliśmy przyczynę i mamy rozwiązanie.
W podobnym duchu analizowała obecny stan rzeczy była rzeczniczka Klubu Parlamentarnego PiS-u, a obecnie europosłanka Beata Mazurek, która w jednym tweecie powiązała upadek banku Lehman Brothers, kryzys migracyjny i obecną pandemię, wszystko uznając za skutki „liberalno-lewicowej ideologii”. Tweeta starczyło jeszcze na znalezienie rozwiązania wszystkich problemów – jest nim państwo narodowe.
To moment, gdzie życie brutalnie weryfikuje lewicowo-liberalne ideologie. Po kryzysie związanym z Lehman Brothers, czy migracyjnym mamy pandemię. Konsekwencje i koszty tego są ogromne.Tylko państwa narodowe mogą wziąć na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo swoich obywateli.
— Beata Mazurek (@beatamk) March 21, 2020
Z tego rodzaju wypowiedzi trudno nie kpić, ale jeśli spojrzeć na nie szerzej, jawią się jako elementy składowe szerszej walki o to, kto opisze świat po koronawirusie. I, wbrew pozorom, nie musi to być wcale wykształcony naukowiec, doświadczony polityk czy wytrawny dyplomata. Bardzo możliwe, że rywalizację wygra kolejny „wielki upraszczacz”, który przekona ludzi, że znalazł nie tylko cudowne rozwiązanie globalnych problemów, ale też znalazł winnych. I jeśli tylko damy mu nieograniczoną władzę, powierzymy nasze osobiste prawa i indywidualne wolności, to on wszystko naprawi.
Obserwując polską scenę polityczną w ostatnich tygodniach, możemy odnieść wrażenie, że tylko niewielka grupa polityków zdaje sobie sprawę, jak wielka jest stawka tego sporu. I nie są to politycy partii opozycyjnych.
* Szanowni Państwo,
to mój ostatni – z pewnością na jakiś czas – autorski tekst na łamach „Kultury Liberalnej”. Mam nadzieję, że lektura moich felietonów była dla Państwa choćby w części tak przyjemna, jak dla mnie było ich pisanie.
W czasie rozłąki zachęcam do zaglądania nie tylko na stronę tygodnika, ale także do mojej nowej książki, która właśnie ukazuje się w serii Biblioteka Kultury Liberalnej. O „drugiej fali prywatyzacji” pisałem tu wielokrotnie. W książce nie tylko usystematyzowałem wszystkie dane, ale także uzupełniłem o nowe informacje i garść przemyśleń na temat tego, jak to, co się stało w naszej polityce w ostatnich latach, zmieniło nas jako społeczeństwo.
Nie rozstaję się z redakcją, mam nadzieję, że Państwo także nadal będą czytać „Kulturę Liberalną”, a za kilka miesięcy spotkamy się jeszcze na tych stronach.
Łukasz Pawłowski