Szanowni Państwo!
Ernest Hemingway pisał, że bankrutuje się na dwa sposoby – najpierw stopniowo, a potem gwałtownie. Ze zmianami w porządku światowym – piszą autorzy prestiżowego magazynu „Foreign Affairs” – bywa podobnie. Początkowo powolne zmiany zasobności, siły militarnej czy po prostu prestiżu danego państwa rosną stopniowo i są zauważalne tylko dla niektórych. Aż w końcu dochodzi do wydarzenia, które uświadamia wszystkim zmianę, jaka się właśnie dokonała.
Kilka dekad temu takim wydarzeniem było wystrzelenie przez Związek Sowiecki pierwszego sputnika, a następnie pierwszego człowieka w kosmos, co wywołało popłoch w Waszyngtonie. Była nim katastrofalna interwencja Brytyjczyków w celu zachowania kontroli nad Kanałem Sueskim, która pokazała, iż dawne imperium przechodzi do lamusa. Były nim wybory w Polsce w czerwcu 1989 roku, a także późniejsze obalenie muru berlińskiego, które pokazało słabość ZSRR. Czy podobnym wydarzeniem będzie wybuch – a raczej skutki – epidemii koronawirusa?
Początkowo wydawało się, że epidemia uderzy przede wszystkim w Chiny i być może doprowadzi do najniższego wzrostu PKB tego kraju od dekad. Jednak wraz z rozprzestrzenianiem się choroby zaczęły się dziać rzeczy do tej pory niewyobrażalne. Zaskoczyć dały się największe światowe potęgi. Chory jest premier Wielkiej Brytanii, a kanclerz Niemiec musi poddać się kwarantannie, podobnie zresztą jak premier Kanady. Włochy – jak trzy wspomniane wcześniej kraje członek grupy G7 – zostały przygniecione skalą problemu i dziś dziękują za każdą pomoc, która płynie z zagranicy – nie tylko z Europy, ale między innymi z Chin. Pekin z kolei rusza z propagandową kontrofensywą, która ma na celu zmienić wizerunek Państwa Środka ze źródła kryzysu, na źródło pomocy humanitarnej.
Prawdziwy kataklizm rozwija się jednak na naszych oczach w Stanach Zjednoczonych. Po całej serii błędów popełnionych zarówno przez administrację prezydenta Trumpa (ignorującą problem), jak i tamtejsze instytucje (wadliwy test i wynikające stąd opóźnienie w przeprowadzeniu badań) największa światowa potęga stała się epicentrum wirusa. Według oficjalnych danych, na wirusa chorują już 143 tysiące ludzi i liczba ta przyrasta w niespotykanym tempie. Tymczasem jeszcze kilka dni temu prezydent Trump zapewniał, że już po świętach Wielkanocy amerykańska gospodarka wróci do normalnego trybu funkcjonowania. Zdanie zmienił dopiero po tym, jak jeden z jego doradców do spraw walki z wirusem – Anthony Fauci – zapowiedział, że epidemia może pochłonąć życie nawet 200 tysięcy Amerykanów. Podobno pod wpływem tych liczb prezydent przedłużył obowiązujące ograniczenia do końca kwietnia. Ale jednocześnie Trump wciąż wysyła sprzeczne sygnały, podważając powagę sytuacji. W jednym z wywiadów powiedział na przykład, że potrzeby zgłaszane przez gubernatorów niektórych stanów, gdy idzie o sprzęt medyczny, są jego zdaniem zawyżane. A z tymi, którzy są dla niego niemili, nie ma zamiaru rozmawiać.
Z tezą, że dotychczasowa odpowiedź amerykańskiego przywódcy na pandemię pozostawia wiele do życzenia, trudno dyskutować. Znacznie ciekawsze jest jednak pytanie, czy obecny stan rzeczy to wina wyłącznie osobowości Trumpa, czy też ujawnia ona systemowe słabości najpotężniejszego państwa świata. I to w rozmaitych obszarach – od systemu ubezpieczeń społecznych, przez system ochrony zdrowia, po rynek pracy i działania instytucji mających za zadanie ochronę życia Amerykanów (Departamentu Zdrowia, Centrów Kontroli i Przeciwdziałania Chorobom [Centers for Disease Control and Prevention], ale też agencji wywiadu). W głośnym już tekście dla magazynu „The Atlantic” Anne Applebaum przekonywała, że epidemia koronowirusa ujawniła słabości amerykańskiego państwa. I że może być dla Stanów Zjednoczonych tym, czym kontakt z zachodnią cywilizacją dla dziewiętnastowiecznej Japonii. Wówczas także państwo, które szczyciło się swoją kulturą i poziomem rozwoju, boleśnie przekonało się, jak dalece zostało w tyle.
Ale, nawet jeśli tak będzie, czy to znaczy, że wirus wskaże nam również kandydata do zastąpienia Amerykanów na miejscu globalnego hegemona? Na razie nic na to nie wskazuje. Dziś to Chiny starają się zaprezentować jako lider wysiłków na rzecz walki z chorobą, ale wiele państw podejrzliwie odnosi się do danych na temat zachorowań publikowanych przez chińskie władze. Jak donosi prasa, tajny raport przygotowany dla rządu w Londynie, szacuje, że w Chinach może być nawet 40 razy [!] więcej zachorowań, niż sugerują oficjalne dane. Zaś jeden ministrów brytyjskiego rządu, Michael Gove, zarzuca chińskim władzom brak jasnych informacji na temat skali, natury i zaraźliwości wirusa. I nie jest w swojej opinii odosobniony.
„Z relacji lekarzy z Wuhan wynika, że jeżeli Chiny podjęłyby odpowiednie działania miesiąc wcześniej, czyli objęły miasto kwarantanną, prawdopodobnie udałoby się uniknąć tragedii. W czasie tych trzydziestu dni odbywał się chiński Nowy Rok, święto, podczas którego miliony Chińczyków podróżują do domów. Dlatego moje oskarżenia wobec Xi Jinpinga uważam za w pełni uzasadnione”, twierdzi Sorman.
Frustrację wobec Pekinu na pewno wzmocni fakt, że wiele z testów na wirusa, kupionych przez państwa europejskie właśnie z Chin, okazało się zupełnie bezużytecznych. Na jakość wysłanych testów narzekają między innymi Czechy, Hiszpania i Holandia.
Wszystko to nie zmienia faktu, że na całym świecie toczy się dziś walka nie tylko z wirusem, ale też walka o… narrację, czyli o to, kto i jak wyjaśni ludziom, co właśnie się dzieje, pisze w swoim wtorkowym felietonie Łukasz Pawłowski. „Znaleźliśmy się w kryzysie, jakiego większość żyjących dziś w zamożnym świecie ludzi nigdy nie doświadczyła. Dlatego też bitwa o wytłumaczenie przyczyn i przebiegu tego kryzysu ma charakter globalny”.
Wyraźnym polem tego sporu jest dyskusja o tym, czy epidemia pokazała wyższość reżimów autorytarnych nad demokracjami, które w sytuacjach kryzysowych rzekomo sobie nie radzą. Czy to oznacza, że jedną z ofiar wirusa może być też liberalna demokracja? Niekoniecznie. Spektakularne klęski w walce z wirusem zanotowały zarówno reżimy autorytarne, na przykład Iran, jak i dobrze rozwinięte demokracje, jak Włochy, zwraca uwagę amerykański politolog Yascha Mounk w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Ważniejsze od typu ustroju w walce z wirusem okazują się inne czynniki – budżet, transparentność władz, sprawność działania instytucji i zaufanie do nich.
Ale wirus prowokuje także do dyskusji nad przyszłością państwa narodowego. Zdaniem wielu polityków prawicowych, także w Polsce, pandemia pokazała, że w chwili próby to właśnie państwa narodowe są w stanie ochronić swoich obywateli.
Dlatego też, zamiast doprowadzić do odrodzenia nastrojów narodowościowych, wirus może mieć skutek odwrotny i wzmocnić organizację ponadnarodowe, jak Unia Europejska. Taką tezę stawia francuski historyk François Godement w rozmowie z Jakubem Bodzionym, którą opublikujemy już w najbliższych dniach.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”