Wspierajmy gastronomię, wspierajmy lokalne biznesy, wspierajmy małych przedsiębiorców, wspierajmy biura podróży i turystykę, wspierajmy wszystkich tych, którym po przymusowej kwarantannie grozi upadek, zamknięcie, brak dochodów lub ich znaczący spadek. Oczywiście – wspierajmy!

Ale kiedy prośba o wsparcie płynie od festiwali literackich, autorów, pisarzy, aktorów, reżyserów – mówiąc krótko, aby nikogo nie pominąć – od ludzi kultury, to wśród słów zrozumienia pojawia się też całkiem niemała fala komentarzy przekonujących, że przecież nowa powieść tego czy innego autora nie jest towarem pierwszej potrzeby, a bez spotkania autorskiego z tym czy innym pisarzem jesteśmy w stanie przeżyć. Kiedy w drugim, a może trzecim [?] tygodniu przymusowego przebywania w domu czytam na profilu Filipa Springera, że dostaje on pytania (tak, tak, w liczbie mnogiej!), dlaczego nie udostępnia swoich książek za darmo, jak to robi na przykład Empik w opcji premium na całe 60 dni, stwierdzam, że fala absurdu przybrała tak bardzo, że za chwilę zaleje tę odrobinę zdrowego rozsądku i bycia fair wobec – nie tylko ludzi kultury – ale przede wszystkim wobec siebie samych.

[promobox_publikacja link=”http://www.publio.pl/druga-fala-prywatyzacji-lukasz-pawlowski,p483532.html” txt1=”Biblioteka Kultury Liberalnej” txt2=”Łukasz Pawłowski<br><strong>Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS</strong><br><br>„Druga fala prywatyzacji” pokazuje, jak obietnice dobrobytu zostały zamienione w prywatne problemy obywateli.<br><strong>Janina Ochojska</strong>” txt3=”Kup e-booka: 21,85 zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/04/Pawlowski_okladka_OST-372×600.jpg”]

O tym, że opieka zdrowotna zdrowia jest niedofinansowana, że nauczyciele zarabiają za mało (a teraz jeszcze zbierają cięgi za to, że rząd działa w chaosie), wiemy wszyscy. Możemy się z tym zgadzać, wspierać strajki kolejnych grup zawodowych, prośby o podwyżki lub mieć to gdzieś. Takie prawo demokracji. Ale kiedy czytam kolejne absurdalne komentarze, że książka nie jest dobrem pierwszej potrzeby, że wyjście do kina czy teatru nie wyleczy epidemii, że ten czy inny festiwal nie uratuje nikomu życia, jestem nie tylko wściekła, ale też ciekawa odpowiedzi wszystkich tych, którzy teraz pozostają w domu ze względu na pandemię: co robicie – po pracy albo zamiast pracy? Co robią Wasze dzieci? Może oglądacie telewizję albo – zapewne częściej – włączacie Netflixa lub HBO GO i nadrabiacie filmy lub zaległe sezony seriali? A może sięgacie po stos czasopism i gazet piętrzących się na stoliku nocnym lub po czytniki i przeglądacie najnowsze doniesienia z Polski i świata na temat pandemii, ale również tysiąca zagadnień. Lub dla relaksu czytacie nowy kryminał, powieść, reportaż? Zaskoczę Was – to właśnie jest kultura. Nie będę się teraz koncentrować na rozróżnianiu kultury wysokiej od popularnej, niszowej od masowej i tak dalej. Co do istnienia takich rozróżnień nie ma dzisiaj zresztą pełnej zgody nawet w środowisku literaturoznawczym. Ale jeśli nie przekonuje Was, że te czynności są uczestnictwem w kulturze, bardzo proszę – garść innych przykładów.

Herbatki z Wydawnictwem Poznańskim o godzinie 17.00 w każdy wtorek i czwartek, UL z książkami Unii Literackiej o godzinie 18.00, spotkania z autorami na profilu Agencja autorska „Opowieści” o 19.00, żeby wymienić tylko te trzy. Do tej pory mogliśmy się spotkać między innymi z: Filipem Springerem, Wojciechem Szotem, Iloną Wiśniewską, Justyną Bargielską, Patrycją Dołowy, Marcinem Wichą, Pawłem Goźlińskim, Julią Fiedorczuk, Robertem Maciągiem, Zygmuntem Miłoszewskim, Jackiem Dehnelem, Magdaleną Grzebałkowską, Mikołajem Grynbergiem, Michałem Rusinkiem, Agatą Romaniuk czy Sylwią Chutnik. Nie wspomnę o niezliczonej liczbie pojedynczych nagrań, podcastów, webinariów, kursów, spotkań i spektakli online. Najczęściej zupełnie za darmo. Dlaczego? Ano dlatego, żeby umilić wszystkim czas, dodać otuchy, aby skoncentrować myśli na czymś innym niż liczba zarażonych i zmarłych. Co z tego mają autorzy? Zwykle nic lub niewiele. Starają się przypomnieć nam, że ich działania, ich praca ma sens, ma znaczenie, jest ważna. Zwłaszcza dziś, kiedy wszyscy z niej czerpiemy, ale kiedy nikt nie powie tego głośno.

Kultura od lat, a w zasadzie od zawsze, jest niedofinansowana, a artyści radzą sobie, jak mogą, samodzielnie. Konkursy ministerialne są dla wybranych. A w jaki sposób wybiera się wnioski, które dostają wsparcie? Tego nie wie nikt i nie pomoże tu żadna logika czy statystyka. Na to nie ma reguły. Ludzie kultury nauczyli się z tym żyć już dawno temu. W kolejce po dofinansowanie swoich działań zawsze stoją na samym końcu. I to się nie zmieni ani teraz, ani tuż po pandemii, ani nawet za dziesięć lat, jeśli my jako społeczeństwo będziemy patrzeć na nich wilkiem. Bo jakże to, autor za dwugodzinne spotkanie chce dostać wynagrodzenie, jakie ja zarabiam przez miesiąc mojej ciężkiej pracy? Aktor? A co to za zawód – poskacze trochę po scenie, pomałpuje i płacą mu pięć razy więcej niż ludziom, którzy pracują po dziesięć godzin w pocie czoła. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie ma wśród swoich znajomych osób, które nie tylko tak myślą, ale wreszcie z wielką satysfakcją mogą to wypowiedzieć na głos i zdobyć licznych sprzymierzeńców.

Bo po co nam dzisiaj kultura? Kina, teatry, muzea, festiwale, spotkania autorskie, targi książki? Przeżyjemy bez nich. Miesiąc, dwa, trzy, a nawet i dłużej. Może w ogóle cała ta kultura nie jest nam do niczego potrzebna. Po wszystkim wyjdziemy wreszcie na zewnątrz, zrobimy wielkie zakupy – nowe płaszcze, spodnie, sukienki, a przy okazji wpadniemy do multipleksu na najnowszy film akcji. Ups… nie, przecież kino nie jest nam potrzebne. To może wypijemy kawę i w oczekiwaniu na żonę robiącą zakupy przejrzymy najnowszą gazetę – ach! Nie, nie przecież gazety to bzdura. Chętnie wybierzemy się na obiad do restauracji, którą wsparliśmy, a żeby odpocząć od dzieci podrzucimy je na zajęcia plastyczne do pobliskiego muzeum lub biblioteki. Stop. Przecież one też nie są nam potrzebne. Pójdziemy odwiedzić dawno niewidzianych znajomych, kupimy im jakiś drobiazg w pobliskiej księgarni – może jakąś książkę o hygge. Byłabym zapomniała – nie ma przecież księgarni, bo komu są potrzebne książki, kiedy wokół grasuje śmiercionośny wirus. Zatem, gdy wreszcie otworzą granice, pojedziemy na wymarzone wakacje – sprawdzimy na kilku blogach podróżniczych, co warto zwiedzić w danym kraju. Oj! Ale przecież nie potrzeba nam ludzi piszących i wałęsających się po świecie. No dobrze, to może w takim razie pójdziemy razem… No właśnie, gdzie razem pójdziemy? Na spotkanie autorskie, do kina, do teatru, na koncert, do muzeum, do biblioteki, na zajęcia artystyczne, na warsztaty? A może wybierzemy festiwal muzyczny, teatralny lub literacki w swoim mieście lub regionie, który proponuje nam wszystkie swoje wydarzenia całkowicie za darmo? Nieee. Przecież kultura to fanaberia.

Dlatego, kiedy wszyscy wokół podsyłają mi kolejne linki do zbiórek na lokalne biznesy – gastronomię, kwiaciarnię, biuro podróży, ja wspieram kulturę. Chciałabym pomóc wszystkim, ale nie mogę. W końcu pracuję w kulturze. Taką mam fanaberię.

 

Fot. publicdomainpictures.com